Giuseppe w Warszawie

Reżyseria: Stanisław Lenartowicz

Każdy z nas wie, jak straszną rzeczą była hitlerowska okupacja. Mamy na ten temat dziesiątki filmów i setki książek, a wciąż nie umiemy otrząsnąć się z tego koszmaru. Czasem twórcy starali się ukazać i wojnę, i okupację w krzywym zwierciadle, żeby złagodzić nieco okropieństwo tych przeżyć. Śmiech jest lekarstwem na ból, ale jak tu śmiać się z tak okropnej tragedii?

 

Jednak można. Mówi o tym jedna z niewielu polskich komedii z prawdziwego zdarzenia, których akcja toczy się w okupowanej Warszawie. Ile ich było? Dwie, trzy? Mało który z reżyserów odważył się na podjęcie tak ryzykownego eksperymentu, a szkoda. Cokolwiek się wydarzyło, może lepiej śmiać się niż płakać. I tak nie zmieni się przeszłości, można jednak nie dopuścić do tego, by nas zatruła. Taką właśnie rolę – odtrutki na pomrokę dziejów – pełni komedia „Giuseppe w Warszawie”.

Włoski żołnierz, Giuseppe Santucci, wskutek niepomyślnego zbiegu okoliczności traci swój oddział. Zgodnie z wcześniejszymi rozkazami ma się zgłosić do jednostki w Warszawie, wsiada więc do zatłoczonego pociągu, uważając to za najłatwiejszy sposób dostania się na miejsce. Nie znając języka popada w tarapaty i traci służbową berettę. O jej kradzież podejrzewa dopiero co poznaną warszawiankę Marysię, która wcześniej usiłowała kupić od niego karabin. Wiedząc, co grozi za utratę służbowej broni usiłuje zmusić Marysię do jej zwrotu. Problem w tym, że dziewczyna jej nie ma, ale wskutek bariery językowej nie umie wytłumaczyć Włochowi ani tego, że nic mu nie ukradła, ani tego, że naraża ją na niebezpieczeństwo swoim zachowaniem. Marysia umie co prawda trochę po włosku, ale stanowczo za mało, by sklecić choć jedno zdanie w całości. Próbując uciec zdesperowanemu natrętowi osiąga tylko to, że żołnierz odkrywa, gdzie mieszka ona i jej brat Stasiek.

Marysia jest bardzo niezadowolona z natręctwa nieprzyjacielskiego żołnierza. Należy do ruchu oporu i wolałaby nie zwracać na siebie uwagi okupantów, nawet tych z włoskiej armii. Jej brat, znerwicowany malarz, tym bardziej nie jest zadowolony z pobytu Giuseppe w ich mieszkaniu, jednak Włoch stawia ultimatum – albo oddadzą mu karabin, albo zostanie z nimi na dobre. Do koszar nie ma po co iść, jeśli nie pokaże tam służbowego wyposażenia, a musi gdzieś mieszkać i coś jeść. Jego obecność implikuje ciąg nieporozumień i karkołomnych sytuacji, szczególnie, że młody syn Italii bardzo różni się od niemieckich żołnierzy i nie sposób go nie polubić….

Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że Zbyszek Cybulski, grający w tej komedii rolę Staśka, ma tak potężną vis comica. Jego niewykorzystany w tej dziedzinie talent budzi podziw. Oderwany od rzeczywistości malarz w starej piżamie, pragnący jedynie mieć trochę spokoju, a ustawicznie trapiony wybrykami młodszej siostry, jest krańcowo odmienny od pompatycznych bohaterów „Polskich dróg” czy „Kolumbów”. Działalność Marysi w Ruchu Oporu jest dla niego prawdziwym skaraniem boskim, nie potrafi jednak przeciwstawić się energicznej i pewnej swych racji dziewczynie. Ona zresztą też nie została przedstawiona jako posągowa bohaterka. Bardziej jest to smarkata trzpiotka, mająca pstro w głowie i nie widząca dalej niż koniec własnego nosa. Jej naiwna uwaga, że udający się na akcję członkowie podziemia powinni mieć biało-czerwone opaski na ramieniu albo małe orzełki, by móc się rozpoznawać, mówi o niej właściwie wszystko. Po raz pierwszy w polskim filmie Ruch Oporu został pokazany jako organizacja, która może się mylić, jest wewnętrznie skłócona i robi czasem głupstwa. Twórcy wykpili i okupantów, i partyzantów, i konspiratorów. Trochę się obawiano, czy film nie zostanie odebrany jako dzieło obrazoburcze, ale okazało się, że Polacy umieją się śmiać z samych siebie i z tego, co powodowało tak bolesne duchowe rany. Aż szkoda, że nie powstało więcej filmów tego rodzaju. Niedawno Polsat podjął nieśmiałą próbę powtórzenia tematyki „okupacja w krzywym zwierciadle”, ale serial „Halo, Hans” zakończył się na 13 odcinkach. Szkoda, gdyż miał spory potencjał satyryczny i humor lepszej próby niż inne współczesne seriale komediowe. Być może jest to jak na dzisiejsze wymagania dowcip zanadto wyrafinowany.

Komedię „Giuseppe w Warszawie” warto obejrzeć chociażby z tego powodu, że wyraźnie po niej widać, jak można się z czegoś śmiać nikogo przy tym nie obrażając, nie rzucając grubymi słowami i nie zatrącając co chwilę o sprawy łóżkowe. Film prezentuje humor najwyższej próby, pozbawiony wulgarności i chamstwa, a zapewniający widzowi prawdziwie szampańską zabawę. Polecam gorąco.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

Ocena: 5/5

Kraj produkcji: Polska

Obsada: Zbigniew Cybulski, Elżbieta Czyżewska, Antonio Cifariello, Jarema Stępowski

Rodzaj: czarno-biały

Gatunek: komedia

Rok produkcji:1964

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *