Felieton Mateusza Marcina Lemberga

Nazywam się Lemberg i jestem uzależniony od pisania.

Wydawnictwo podpisało ze mną umowę na drugą książkę, pierwszą wydało w marcu tego roku. Obie pozycje to kryminały. Szuflada zaproponowała mi kolejną możliwość rozwoju, czyli pisanie felietonów. I tu uświadomiłem sobie własne obawy. Czy przypadkiem nie jest to dla mnie, bądź co bądź początkującego autora, pułapka? Okazja do obnażenia słabości tam, gdzie będzie ona najłatwiejsza do wyłapania? Zostałem wszak zaproszony do swoistej, codwutygodniowej wiwisekcji na samym sobie. A ja za bardzo nie-mam-o-czym-pisać. Chyba że o pisaniu. Ale bez dublowania się z sekcją Creative Writing Szuflady, która właśnie powstaje i maczam w niej palce.

Mój strach przed obnażeniem się jest już początkiem owej wiwisekcji, odkryciem pierwszego organu, czyli problemu pisarskiego wstydu, tudzież bezwstydu. Przypomniałem sobie jedne z początkowych zajęć z anatomii zwierząt na weterynarii. Pionierem tej nauki, zwanej matką wszystkich dziedzin, biologii, był niejaki Galen, żyjący na początku naszej ery chirurg gladiatorów w Pergamonie, na terenie dzisiejszej Turcji. Facet położył podwaliny wiedzy o budowie ludzkiego ciała, jako pierwszy opisał nerwy czaszkowe, zdefiniował wady postawy, wprowadził terminy, które funkcjonują do dziś (skolioza, kifoza, lordoza). Jego nauki były źródłem i inspiracją dla badaczy przez następne piętnaście wieków.

Druga książka jest swojego rodzaju próbą. Przy pierwszej wiele osób mi doradzało, prace trwały dobre kilka lat, powstawały i były odrzucane kolejne wersje. A teraz zostałem rzucony na głębokie wody i do tego oczekuje się, że będę lepszy od samego siebie. Wyznaczony termin pomaga skupić się i utrzymać dyscyplinę, ale czy służy jakości tekstu? Oczywiście mówimy nie o dziele naukowym czy literaturze pięknej, ale o kryminale, który, pozornie, napisać jest prosto. Wystarczy mieć dobry plan, a potem go umiejętnie zrealizować. Łatwo powiedzieć. Jak, do licha, napisać oryginalny utwór w dziedzinie, w której, wydaje się, wszystko już było? Jak uniknąć banału w gatunku, który po części opiera się na kliszach? Czy jestem w stanie zaoferować Czytelnikowi jakąś głęboką myśl? Muszę przyznać się do poważnych obaw. Nie mówię, że budzę się w środku nocy zlany potem. Strach jednak jest. Jak przed solidnym egzaminem. Strach, że zawiodę, i to nie tylko samego siebie, ale ludzi, którzy we mnie uwierzyli.

Wracając do starożytnego medyka. Dopiero flamandzki uczony, niejaki Wesaliusz, w swoim dziele „Budowa ludzkiego ciała” z 1543 roku udowodnił, że Galen popełnił wiele błędów, a ich głównym źródłem był fakt, że opierał się on na opisie sekcji makaków, a nie ludzi. Co dziwi, skoro jako lekarz gladiatorów miał pod dostatkiem okaleczonych, rozprutych ciał. Jakby nie skorzystał z otwartej, leżącej przed nim księgi.

Takież są i moje obawy. Żeby babrając się we własnych duchowych wnętrznościach, w pewnym momencie nie okazało się, że robię wiwisekcję małpy.

Mateusz Marcin Lemberg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *