FELIETON: Andrzej Ballo – O teatrze

10430441_893524580668886_1974245326906420620_nTeatr jest starszy niż literatura. Łatwiej jest oglądać niż czytać. Oglądać potrafi prawie każdy, czytanie zniechęca koniecznością rozumienia. I ten trend przetrwał do dziś.  Już neandertalki urządzały sceny niezadowolenia i zazdrości podczas patroszenia mamuta lub karczowania lasu. Potem kapłani i kapłanki różnych wierzeń i kultur odstawiali krwawe teatralne inscenizacje, aby wzbudzić u maluczkich wyznawców lęk i trwogę. Wybaczcie, że się powtórzę – i ten trend przetrwał do dziś. Teatr to pierwotnie kraina religii, symboli, uczuć i zmysłów. Intelekt w teatrze pojawił się sie dość późno, najprawdopodobniej równocześnie z wprowadzeniem biletów. Nie chciałbym zanudzać czytelników, nurzając się w historii teatru, ale od czasu do czasu warto sobie przypomnieć, kim był Sofokles lub Ajschylos, żeby nie pomylić ich z coraz popularniejszymi u nas potrawami kuchni greckiej. W teatrze greckim niechlubnym był fakt, iż aktorami mogli zostać tylko mężczyźni. Wcielali się oni nawet w role kobiet. Czy nic wam ta sytuacja nie przypomina? Znowu powinienem się powtórzyć?

             Co było potem? Potem był teatr rzymski. To w nim po raz pierwszy zastosowano kurtynę i plakaty teatralne, zwane programinata. Nie bardzo wiem, jak te plakaty powielano, historia głosi, że robili to nadwiślańscy niewolnicy. Niewolnicy to dawna nazwa emigrantów zarobkowych – tak na marginesie. Ciekawostką z tego okresu jest gatunek sceniczny fabula togata – komedia, w której Rzymianie śmieją się z samych siebie. Nad Wisłą jest to nie do pomyślenia.

           Teatr to przede wszystkim aktorzy. Aktorzy to nie zawsze aktorzy i nie jest to wcale paradoks, wystarczy włączyć telewizor. Artyści nie poruszają się po scenie bezwładnie, muszą mieć ku temu jakiś konkretny powód. I tu pojawia się postać dramatopisarza tudzież dramaturga. Dość ponuro to brzmi, a nawet wygląda. Spójrzcie na portrety Strindberga, Lope de Vegi, Ibsena, Witkiewicza i innych. Bardziej wyglądają na psychopatów niż artystów. Na szczęście dla teatru, widzów i dla mnie pojawił się tzw. teatr absurdu, którego przedstawiciele, tacy jak: Ionesco, Beckett, Adamov czy nasz Mrożek, wnieśli na scenę więcej świeżości, kpiny, śmiechu i szyderstwa.  Teatr ma poważnego konkurenta w postaci filmu i kina.  Wprawdzie kino miało umrzeć, jak antycypował Irzykowski, ale jego proroctwa dotyczyły chyba tylko polskiego kina. Kino ma tę przewagę nad teatrem, że można w nim jeść popcorn, mlaskać, rzucać butem w bohatera itp. Poza tym bilet do kina jest kilka razy tańszy od teatralnego.  Zaletą teatru jest to, że nie ma w nim reklam i aktorzy mniej strzelają.

          Moim skromnym zdaniem teatr przetrwa i przeżyje kino. Może nie jest tworem tak doskonałym jak książka, ale jest na pewno czymś organicznym, czymś, co pozwala opowiedzieć, co w nas tkwi, wyzwolić emocje, osiągnąć katharsis, wcielić się w postać lub archetyp.  To nam zawsze będzie potrzebne, bardziej niż strzelanina i łóżkowe sceny na ekranie.

        Ale dlaczego o tym wszystkim piszę? Z nudów? Niekoniecznie. Jak się okazało, bywam dramatopisarzem – choć nie wyglądam tak demonicznie jak Strindberg. Pisuję sztuki teatralne dość chętnie, dobrze się przy tym bawiąc, zwłaszcza że większość moich utworów to komedie. Chciałem zatem zaproponować wam swoją najnowszą komedię, którą od 13 lutego będzie można zobaczyć na deskach teatrów w całym kraju. Sztuka nosi tytuł „Wszystko przez Judasza”. To komedia z filozoficznym przesłaniem, traktująca o ludzkich słabościach, niezależnych w tym wypadku od intelektu i zdolności. Wszyscy jesteśmy wystawiani nieustannie na pokusy i zazwyczaj bywamy wobec nich bezsilni. Dwie pary małżeńskie w sieci dziwnych, wręcz nieoczekiwanych sekwencji i powiązań. Kryminalna intryga podobna jest tu do obierania cebuli, coraz to nowsze zaskakujące sytuacje i płakać się chce… ze śmiechu. Więc jak na to wszystko spojrzeć? Oczywiście, koniecznie z widowni. Nie da się tego nie obejrzeć. Obsada to znani i lubiani aktorzy. Reżyseria – Stefan Friedmann i Piotr Szwedes. Gorąco polecam, nawet jak macie coś lepszego do roboty.

          Nie zastanawiałem się długo, jak ten felieton skończyć. Zacytuję nieuczesaną i przekorną myślą Stanisława Jerzego Leca, ubolewając jednocześnie, że coraz mniej pamiętamy o tym autorze. Szkoda, bo zachwyca się nim sam Umberto Eco.

        „ Niektóre sztuki są tak słabe, że nie mają siły zejść ze sceny”.

Resztę pozostawiam państwu, nawet jeżeli są to drobne.

Andrzej Ballo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *