Elfie wakacje – V miejsce w konkursie „Elfie wakacje”

Wysoki Elf idący ścieżką był dla postronnych obserwatorów niby królewski okręt pod pełnymi żaglami. Nie szedł – żeglował przez przestrzeń, pełen mocy i obezwładniającej dumy. Zawsze z wysoko uniesionym czołem i zadartą brodą. Zawsze z roziskrzonymi blaskiem oczyma. Zawsze spoglądający z góry i wyrażający się z taką siłą, że nawet pytanie brzmiało u niego niby odczyt królewskiego dekretu. Był ucieleśnieniem majestatu i piękna – jak masztowiec prujący taflę, tak on napierał przed siebie, zdając się wręcz rozdzierać przestrzeń.

Wszystko, co żywe – rozumne i nierozumne, usuwało mu się z drogi, mimowolnie garbiąc się pod siłą jego zawsze chłodnego, zawsze uderzająco obojętnego spojrzenia. Ta surowa nieczułość i wyższość rozlewała się wokół niego z dotkliwą nieuchronnością żaru tryskającego z głębin słońca, przez co bardziej przypominał miażdżący wszystko, niewzruszony lodowiec, niż istotę, do której można przemówić.

Elf wstrzymał swój dostojny krok przed poczerniałym ze starości i brudu budynkiem, którego ściany z dawna już zapomniały, czym jest kąt prosty i biel wapna, i zszedł po kamiennych schodkach.

Stary gremlin, który kwitł w najlepsze w ciemnym, wilgotnawym pomieszczeniu, ciamkając cygaro, wzdrygnął się, poczuwszy niemiły powiew świeżego powietrza i zmrużył ślepia od nikłego światła dnia, które wdarło się ostrzami promieni przez otwarte drzwi. Ale zadygotał dopiero na dobre, gdy wejrzały nań zimne, szkliste, górujące nad nim źrenice Wysokiego Elfa.

Przez dłuższą chwilę lodowy olbrzym miażdżył wstrzymującego oddech gremlina tymi swoimi elfimi oczyma, które nigdy nie zniżały się do okazywania emocji, pozostając bezlitośnie bierne i nieczułe, dalekie i niezgłębione, zdradzając umysł, który znajdował się ponad światem, na który musiał patrzeć, jak na kawałek tkaniny, co zużywa się i marnieje.

– Wykupiłem u pana tak zwane wczasy nad tak zwanym Zapomnianym Jeziorem – oświadczył elf głosem tak zimnym i uderzająco spokojnym, że gremlin aż zadrżał, mając wrażenie, jakby ktoś oporządzał go właśnie ostrym sztyletem niby ogłuszoną rybę.
– Taa… – bąknął tylko, ścisnąwszy mocniej cygaro porażająco ostrymi zębiskami.

Już wiele razy w życiu napytał sobie biedy i wiele razy obrywał solidnie za swe machlojstwa i przekręty, okupując interesy przetrąconymi kośćmi i obitą gębą, ale po raz pierwszy i jedyny w całej swej oślizgłej, szemranej egzystencji gremlin poczuł tak wyraźny, kłębiący się w trzewiach lęk. Pot wystąpił mu na skronie.

Nigdy nie zląkłby się człowieka. Ale oczy Wysokiego Elfa, te dumne oczy o blasku twardym jak diament, sprawiły, że kark począł chować mu się w ramiona, które gięły się pod naciskiem władczego, rozdeptującego go właśnie spojrzenia. I po raz najpierwszy w całym jego oślizgłożabim życiu gremlinowi zaświtało w głowie, że najprawdopodobniej przesadził.

Co prawda nie kłamał, przekonując, że wycieczka z pewnością okaże się niezapomnianym przeżyciem, bo trudno zapomnieć coś równie nędznego jak bagienne wyziewy tego, co kiedyś mogło uchodzić za rzecz podobną rozległym jeziorom, ale – tu pot gęściej zrosił mu czoło – mógł chyba przynajmniej powstrzymać się przed kreśleniem fantastycznego krajobrazu, który w rzeczywistości był na tyle czarujący, na ile może zachwycać truchło gnijącego smoka giganta i eksplodujące z nadmiaru gazów połacie mięsa, którego Nocne Chudzielce i inne demoniczne ścierwojady nie zdążyły pożreć, póki jeszcze wabiło je ono wonią w miarę świeżej krwi. Być może nie należało też przedstawiać Wysokiemu Elfowi ogromnych, wystających z morza rozkładu żeber jako interesujących formacji naturalnego pejzażu okolicy, a bez reszty spleśniałej chaty nazywać wiekowym zabytkiem architektonicznym. Nie wspominając już o tym, że przy prezentowaniu klientowi oferty ewidentnie przemilczało się brak jakiejkolwiek cywilizowanej toalety.

Gremlin patrzył na przybysza zagniewanym, srogim wzrokiem pełnym butności, ale w środku aż skręcało go ze strachu. Uprzytomnił sobie, że chociaż okradał już niemal wszystkich, i od niemal wszystkich obrywał po uszach tudzież o wiele wrażliwszych częściach ciała, jeszcze nigdy nie oszukał Wysokiego Elfa. I gnąc się pod milczącym spojrzeniem, które niemal fizycznie przyciskało go do ziemi i wydzierało resztki tchnienia z płuc, uświadomił sobie, że za nic w świecie nie chce się dowiedzieć, czym dla tych niewzruszonych istot jest gniew.

Nie zdążył jednak nawet pisnąć i poprosić o litość, bo elf odezwał się pierwszy.
– Panie gremlin – zaczął z taką siłą i opanowaniem, że ostrozębnemu pokurczowi aż zamigotało w oczach ze strachu – chcę panu oświadczyć tylko jedno…
Gremlin mimowolnie przełknął ślinę, czekając już tylko na wyrok śmierci.
– Jesteś pan skur… i chu…
Gremlin bezwiednie przegryzł cygaro i omal nie połknąwszy cząstki, którą trzymał w paszczy, patrzył w tępym osłupieniu na dostojność i potęgę, która przeżeglowała do drzwi i zamknęła je za sobą z dosadnym trzaskiem.

*

– „Skur…” i „chu…”?! Tak mu powiedziałeś?! – zdumiał się człowiek w lekkiej zbroi, kroczący u boku wcielonego majestatu, poruszającego się niby znużony władca, który od niechcenia dogląda włości.
– Musiałem wszak jakoś żywiej zareagować – odparł chłodno Wysoki Elf.
– Ale „skur…” i „chu…”?! – nie ustępował człowiek.

Elf zamknął na dłuższą chwilę oczy, jakby się zawstydził swego nieprzystojnego zachowania, ale nie wstrzymał pełnego godności kroku.

– Rozumiem, że sytuacja wymagała ostrej reakcji – rzekł człowiek. – Ale nie da się kogoś obrazić, wypowiadając jedynie pierwsze sylaby obelgi. Właściwie… w tym drugim przypadku trudno mówić w ogóle o pełnej sylabie.
– Nie mogłem nie wyrazić się ostro – bronił się elf. – Lecz przecież nie mogłem również zniżyć się do waszego żenującego języka.
– Więc zamiast się w nim nurzać, zamoczyłeś tylko opuszek palca?
– Uważasz, że nie zapamięta sobie tego?
– Oczywiście, że zapamięta – człowiek wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Jako jedyny na świecie został wyzwany od „skur”ów i „chu”ów!

Wysoki Elf zatrzymał i spojrzał spod czoła na towarzysza.
– Czy ty kpisz ze mnie? – spytał.

Pod mocą tego spojrzenia mężczyzna zwilgotniał pod zbroją.
– Nigdy – potrząsnął głową, próbując dodać wiarygodności swym słowom. – Ale tylko dlatego, że jesteś Wysokim Elfem, nie znaczy, żeś wolny od błądzenia.
Elf ruszył przed siebie, zadzierając wyżej brodę.
– Do niczego by nie doszło, gdybym nie zbłądził w tym, że spróbowałem zrobić coś typowo „ludzkiego” – powiedział.
– Powiedz mi jedno – rycerz przyspieszył, próbując zrównać z nim krok. –

Dlaczego wspaniały Wysoki Elf, zawsze w blasku, w ogóle robił jakikolwiek interes z tak oślizłym stworzeniem o kaprawych oczkach i cuchnącej gębie?
Elf wzruszył ramionami, jakby człowiek spytał o coś absurdalnie oczywistego.
– Było tanio – oświadczył.

 

Katarzyna Szelenbaum

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *