Dzieci gorszego boga

Piętrowy, rozłożysty dom stał z dala od innych ludzkich siedzib. Otaczał go rozległy ogród, który na tyłach płynnie przechodził w las, a od frontu cieszył oczy wielobarwnymi kwiatami. Każdy, kto zjawiał się tu po raz pierwszy, zachwycał się tym prawdziwe bajkowym otoczeniem, a jego skołatane nerwy koiła panująca wokół cisza. Jedynymi dźwiękami były odgłosy przyrody: szum liści na wietrze, trzaski gałązek, nawoływania zwierząt. Wszystko to współgrało z atmosferą spokoju i relaksu, sprzyjającą kontemplacjom i wypoczynkowi po trudach codziennego życia.

Jednak poza tymi, którzy kiedyś gościli w tym domu, niewielu wiedziało, że posiadłość zamieszkiwała tajemnicza kobieta, udzielająca wsparcia potrzebującym dziewczętom i ich dzieciom. Dawała im dach nad głową, strawę i zapewniała najlepszą opiekę, jaką mogłyby sobie wymarzyć młode matki przyszłych likantropów. Część z nich zostawiała jej swoje dzieci na wychowanie, a ona przygarniała je i traktowała jak własne.

Uśmiechnęłam się, podjeżdżając do frontowych drzwi i słysząc płynące zza domu radosne okrzyki. Jak zwykle podopieczni mojej przyjaciółki dokazywali na świeżym powietrzu, nie myśląc nawet o tym, że większość ich rówieśników o tej porze roku musi pomagać rodzinom w przygotowaniach do nadchodzącej jesieni. Ale bajkowy świat, do którego miałam za chwilę wkroczyć, wolny był od takich trosk.

Nie wahając się już dłużej, zeskoczyłam z Edny i zapukałam. Czekałam ledwie chwilę, po czym drzwi się otworzyły i w progu stanęła Leinora. Kąciki jej ust powędrowały na moment do góry, lecz uśmiech był tak nikły i krótki, że od razu domyśliłam się, iż coś jest nie tak. Nagłe zaproszenie, które przysłała, nie było efektem mojej długiej nieobecności w jej małym królestwie – a w każdym razie nie tylko.

– Celia! Nareszcie jesteś, moja droga! – wykrzyknęła na powitanie.

– Nie mogłabym odrzucić twojego zaproszenia, Lei – zapewniłam.

– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się cieszę, że cię widzę!

Wyobrażałam sobie, bo też się cieszyłam, ale postanowiłam nie sprzeczać się z nią o taką drobnostkę. Rzuciłam spojrzenie przez ramię na Ednę, ale nim wypowiedziałam choć słowo, Leinora zaoferowała:

– Zaraz przyślę któregoś z chłopców, by się nią zajął.

Uspokojona, dałam znak mojej zmiennokształtnej, by zaczekała i w końcu weszłam do środka. Przyjaciółka bez wahania zaprowadziła mnie do kuchni, wiedząc, że prędzaj lub później i tak tam wylądujemy, bo nie było lepszego miejsca do pogaduch po długim rozstaniu niż to, które pachniało obiadami i prawdziwie domową atmosferą. Zasiadłam na ławie pod oknem i oparłam się plecami o puszystą poduszkę, jakby specjalnie przygotowaną na moje powitanie. Lei, nastawiwszy wodę na herbatę, zawołała jednego ze swoich przybranych synów, Nila, i kazała mu zaopiekować się Edną. Gdy do mnie wróciła, nie mogłam dłużej udawać, że nie wyczuwam, iż coś się stało.

– Masz jakieś kłopoty – odgadłam.

Patrzyła na mnie chwilę w milczeniu, chyba nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. W końcu odwróciła się i szykując poczęstunek, wyjaśniła cicho:

– Mogłabym powiedzieć, że mam wiele kłopotów, jak zwykle z dziećmi. Ale jakby tego było mało, ostatnio pojawili się w mieście jacyś zakonnicy z zachodu. W każdym razie twierdzą, że są zakonnikami i niosą światłość, zbawienie, życie wieczne czy inne bzdury tego rodzaju. Nie podoba mi się ta ich religia.

– Ty w ogóle jesteś uprzedzona do wszystkich religii – zauważyłam.

Lei odwróciła się w moją stronę i rzuciła mi jedno z tych karcących spojrzeń, które zawsze sprawiały, że czułam się jak nieposłuszne dziecko, choć minęły setki lat odkąd stałam się pełnoletnia. Jak reagowali podopieczni mojej przyjaciółki na ten jej wzrok…? Już nie pamiętałam, ale wydawało mi się, że cichli i robili wszystko, co tylko chciała, byleby wreszcie przestała ich tak lustrować. Nie dziwiłam im się, ale bez mrugnięcia okiem zniosłam to spojrzenie i poczekałam, aż złagodniało. Po pierwsze miałam już pewną wprawę w takich walkach, po dość licznych swego czasu spotkaniach z demonami, a po drugie to przecież była Leinora, która nie skrzywdziłaby nawet muchy.

– No dobrze, jestem, ale przecież wiesz, dlaczego – mruknęła wreszcie z niechęcią.

Nie odpowiedziałam, bo nie liczyła na potwierdzenie ani zaprzeczenie. Znałyśmy się stanowczo zbyt długo, byśmy potrzebowały słów do pełnego zrozumienia. W ciszy ustawiła na stole imbryczek z herbatą, filiżanki – porcelanowe, te dla ważnych gości – i talerzyki z ciastem. Nie zabrakło też owoców, a ja widząc ten poczęstunek, pożałowałam, że nie mam nikogo, komu mogłabym szykować takie pyszności. Szybko jednak przegnałam z głowy tę niebezpieczną myśl, świadczącą o tym, że zaczynam się starzeć lub po prostu wciąż nie mogę zapomnieć o pewnym czarnowłosym demonie, z którym nic nie powinno mnie łączyć.

– Co wiesz o tej religii, że tak bardzo ci się nie podoba? – zapytałam, by odwrócić swoją uwagę od mężczyzny i skierować na ważniejsze w tej chwili tematy.

– Mało wiem, ale moi dwaj najstarsi niepokojąco się nią interesują. Chodzą na spotkania z tymi zakonnikami, przynoszą od nich jakieś książeczki i odprawiają rytuały, których znaczenia nie chcą mi wyjaśnić.

– Pytałaś ich o to?

– Tak, ale stwierdzili, że tylko „sprawiedliwi” mogą dostąpić zaszczytu oświecenia. Ciekawe, kiedy to nie byłam sprawiedliwa, ale mniejsza o to, pewnie ci zakonnicy jakoś nienormalnie interpretują to słowo. A chłopcy pochowali przede mną nawet te swoje pisemka i przysięgam ci, że przeszukałam cały dom, a i tak ich nie znalazłam.

Leinora umilkła, a ja na moment przeniosłam wzrok za okno i obserwowałam bawiące się w ogrodzie dzieci. Nagle na ławce pod lasem dostrzegłam obejmującą się parę. Dziewczyna oparła głowę na ramieniu chłopaka i przymknęła oczy, a on z rozmarzoną miną patrzył na tę samą wesołą gromadkę, na którą i ja zwróciłam uwagę. Moja przyjaciółka musiała się domyślić, że ich zauważyłam, bo wyjaśniła:

– Zgodnie z oczekiwaniami matka wyrzuciła Alenikę z domu, kiedy dowiedziała się, że jej córka wcale nie była chora, a Toki naprawdę nie miał jej gdzie zabrać. Zaproponowałam, żeby zamieszkali z nami, dopóki nie znajdą czegoś lepszego, ale chyba się tu zadomowili.

– A które z dzieci jest ich?

– Tamta blondyneczka w błękitnej sukience.

Przyjrzałam się wskazanemu dziecku i przez krótką chwilę próbowałam doliczyć, ile ona właściwie może mieć lat. Drobniutka, z dwoma krótkimi kucykami sterczącymi na boki, wydawała mi się bardzo mała, szczególnie w otoczeniu starszych dzieci. Ale pamiętałam, że tragiczna historia Atria miała miejsce sześć lat wcześniej, czyli i dziewczynka liczyła sobie prawie tyle. Czas płynął stanowczo zbyt szybko…

– Ma na imię Celia – dodała konspiracyjnym szeptem Lei.

Spojrzałam na nią tak, jakby powiedziała coś zupełnie niedorzecznego. Widząc moją reakcję uśmiechnęła się delikatnie i wzruszyła ramionami, a ja nie byłam do końca pewna, jak to zinterpretować. Jak często mi się zdarzało, pożałowałam, że większość twarzy mojej przyjaciółki skrywa misternie zdobiona maska, pozostawiająca odsłonięte tylko usta i dół policzków. Wiele bym dała, by ujrzeć jej całą minę, a nie tylko świetliste oczy otoczone przez wyszywany złotą nitką materiał. Zdawałam sobie jednak sprawę, że dopóki istnieje prawdopodobieństwo, iż ktoś wejdzie do kuchni, Lei pozostanie w masce.

– To nie ja wybierałam imię, tylko Alenika – stwierdziła przyjaciółka, chyba chcąc rozwiać moje wątpliwości.

– Ale dlaczego? – nie mogłam uwierzyć.

– Może dlatego, że byłaś jedyną osobą, która zechciała pomóc tej dziewczynie i która odwiodła ją od tak głupich pomysłów jak samobójstwo lub zabicie dziecka.

– Nie odwiodłam jej, tylko przysłałam do ciebie – sprzeciwiłam się słabo.

– Myślę, że dla niej to równoznaczne, bo gdybyś jej do mnie nie przysłała, jej życie wyglądałoby kompletnie inaczej. Byłaby hrabianką, nie mogłaby mieszkać z Tokim, nie miałaby ślicznej córeczki, tylko wiecznie utyskującą i nadopiekuńczą matkę. Wierz mi, Alenika nie znosiła Darry niemal tak samo jak my.

– Wierzę, Darra to okropne miasto, ale wciąż nie mieści mi się w głowie, że ta dziewuszka została moją imienniczką.

– To lepiej niech ci się zmieści, bo niedługo ją poznasz. Jest urocza.

– Dzieci, które u ciebie mieszkają, zawsze są urocze. Nie wiem, jak ty to robisz.

– Kocham je całym sercem, nic więcej. A teraz na dodatek bardzo się martwię.

– Rozumiem. I pewnie chcesz, żebym spróbowała coś zrobić?

– Nie wiem, kto inny, jeśli nie ty. Chłopcy mnie nie słuchają, Aleniki nie słuchają, a z Tokim kłócą się tak, że przy każdym spotkaniu boję się, iż dojdzie do rękoczynów.

– Jak rozumiem młoda para jest po twojej stronie.

– Na szczęście. Jeszcze by tego brakowało, żeby poparli chłopców!

– Jasne. Spróbuję z nimi pogadać, ale niczego ci nie obiecuję. Stawiasz mnie w trudnej sytuacji, Lei – odparłam z ciężkim westchnieniem. – Wiesz, że ja i młodzież to złe połączenie.

– Gorzej nie będzie, a może uznają cię za godną tego ich oświecenia i coś ci zdradzą. Ja już po prostu nie wiem, co robić.

– Jeśli mi nie powiedzą, odszukam tych zakonników i zobaczę, co oni zrobią.

– Uważaj na nich. Nie wyglądają na takich, co by lubili takie dziwadła, jak my.

– Dam sobie radę, bez obaw.

W oczach Leinory pojwiła się na chwilę wdzięczność i tym razem nie miałam najmniejszych wątpliwości, jakie uczucie widzę. Wyciągnęłam rękę i uścisnęłam jej dłoń, chcąc dodać otuchy. Pod cienkim materiałem rękawiczki wyczułam dobrze znane mi zgrubienia i wiele wysiłku musiłam włożyć w odegnanie wspomnień. Przyjaciółka mogłaby je zbyt łatwo przechwycić, a nie chciałam sprawiać jej bólu w tak głupi sposób. Po chwili wysunęła swoje palce z moich, a na jej ustach przelotnie zagościł ten blady uśmiech, który świadczył o zbyt wielu troskach i za krótkim szczęściu. Wiedziałam, że zrobię wszystko, by w końcu przestał umykać po kilku sekundach.

*

Gdy widziałam bliźniaków po raz ostatni, byli chłopcami biegającymi po ogrodzie w krótkich spodenkach i szczebiocącymi cienkimi głosikami. Nic więc dziwnego, że w chwili, w której stanęli w drzwiach do kuchni, bardziej domyśliłam się, że to oni, niż ich poznałam. Przystojni młodzieńcy, podobni do siebie jak dwie krople wody, przewyższali mnie teraz o głowę, a w ich głosach pobrzmiewały przyjemnie niskie dźwięki. Przyglądałam się im przez chwilę, próbując odgadnąć, który jest który, ale ta sztuka już mi się nie udała, więc po uprzejmych powitaniach, zapytałam:

– No dobrze, to który z was jest Lassoti, a który Harikon?

– Lass – przedstawił się młodzieniec, którego twarz zdobiła krótka bródka.

– Hari – dorzucił uprzejmie jego brat, gładko ogolony.

– Bardzo się cieszę, tylko nie ważcie mi się zmieniać wyglądu – roześmiałam się. – Pamiętacie mnie chociaż jeszcze?

– Oczywiście, ciociu – zapewnił Lassoti. – A przywiozłaś nam jakieś prezenty?

W jasnoszarych oczach chłopaków zamigotały wesołe iskierki, gdy zerknęli na siebie porozumiewawczo, a ja ledwie powstrzymałam wybuch śmiechu. Mająca stanowczo zbyt wiele problemów na głowie Leinora chyba nie dostrzegła, że to był tylko żart, bo pokręciła z niedowierzaniem głową i skarciła swoich podopiecznych:

– Stare konie, a oczekują prezentów jak dzieci. Co za wstyd.

– Bo dawno nie jedliśmy czekolady z Darry – poskarżył się Harikon – i nam tęskno.

– Czekolady! – prychnęła Lei z dezaprobatą i lekko zdzieliła syna trzymaną w dłoni ścierką po ramieniu. – Lepiej byście mi pomogli, jak pozmywacie, to może dostaniecie po kawałku ciasta.

– A jeśli nie dostaniemy, to weźmiemy sobie sami – zauważył rezolutnie chłopak, ale posłusznie przejął z rąk matki ścierkę. Jego brat zakasał rękawy i nalewając wody do miski, ostrzegł z przesadnym pesymizmem w głosie:

– Ale jak sobie sami weźmiemy, to na jutro już nic nie zostanie.

Leinora, która już zdążyła zorientować się, że wszystkie te groźby są tylko żartami, uśmiechnęła się i usiadła obok mnie na ławie. Patrząc na uwijających się po kuchni chłopców, którym trafił się nieprzyjemny obowiązek posprzątania po obiedzie, mimo iż sami go w domu nie jedli, szepnęła konspiracyjnie:

– Widzisz, jakie urocze potworki wychowałam?

– Mama, my tu wszystko słyszymy – mruknął Lass, zerkając na nią przez ramię.

– I jeszcze mnie podsłuchują…

– To dlatego, że są potworkami – roześmiał się Hari, odstawiając do szafki talerz, który właśnie skończył wycierać. – A tak serio, ciociu, to czemu cię tak długo nie było?

– Miałam wiele własnych problemów – odpowiedziałam wymijająco, bo właściwie nie miałam żadnego konkretnego powodu, by ich nie odwiedzać. Po prostu jakoś się nie złożyło, a upływ czasu zawsze był dla mnie mniej zauważalny niż dla innych.

– To chyba musiały być poważne problemy, skoro nie widzieliśmy cię od… hm… ośmiu lat? Dziewięciu? – brodaty młodzian przyjrzał mi się podejrzliwie.

– Chyba dziewięciu – przyznałam. – I tak, kilka z nich było dość poważnych. Za to teraz będę u was siedzieć tak długo, aż będziecie mieć mnie dość.

– No, nas to dużo w domu nie ma, więc chyba nie będziemy mieć dość.

– A gdzie tak ciągle wychodzicie?

– Do miasta, oczywiście. W Kamarze ostatnio sporo się dzieje.

– Co na przykład? Leinora jeszcze o niczym mi nie opowiadała.

– Bo mama za rzadko wychodzi z domu – skarcił delikatnie swoją opiekunkę Lassoti. – A są na przykład wieczorami tańce przy ognisku, ostatnio otworzyli też nową bibliotekę, przy wschodnim placu powstała mała arena, a na targu dzieje się coś zawsze.

– Jeszcze jakiś tydzień temu pojawiła się grupa cyrkowców i dają pokazy na Placu Fontann – dodał Harikon. – W ogóle w Kamarze nie da się nudzić. A poza tym my najwięcej czasu spędzamy w zakładzie Starego Giana i to od kilku dobrych lat. Ale o tym to mama już pewnie mówiła?

– Mówiła, bo jest z was dumna – przyznałam. – A nawet kiedyś pisała, gdy tylko zaczęliście się u niego uczyć.

– Czyli jesteśmy obiektami plotek – roześmiali się młodzieńcy w zgodnym duecie.

– Bardzo niewinnych i pozytywnych – wtrąciła Lei.

Młodzieńcy skończyli porządki i miałam nadzieję, że zechcą do nas dołączyć przy stole, co stanowiłoby idealną okazję do kontynuowania rozmowy i – być może – podpytania ich o nową religię. Niestety, bliźniacy po raz kolejny wymienili porozumiewawcze spojrzenia i wciąż uśmiechając się do nas radośnie, stwierdzili, że muszą już iść. Leinora, która natychmiast spochmurniała, spróbowała chociaż dowiedzieć się, dokąd tak pędzą, ale zbyli ją jakimiś półsłówkami i porwawszy kilka drożdżowych bułeczek oraz owoców wybiegli z kuchni. Przyjaciółka spojrzała na mnie z rozpaczą.

– Tak jest ciągle – westchnęła. – Wpadają po pracy jak po ogień, w czymś pomogą, zamienią kilka uprzejmych słów, pożartują i niby wszystko jest w porządku. Potem wychodzą i gdy wracają, są zupełnie odmienieni. Nie opowiadają o wspaniałościach Kamary, tylko o tych zakonnikach, nie śmieją się, po prostu nie są tymi moimi chłopcami, których widziałaś.

Pokiwałam głową, chociaż wciąż nie bardzo rozumiałam, z czego może wynikać taka zmiana. Na razie ujrzałam dwóch wspaniałych synów, o jakich mogłaby marzyć każda matka i nic nie wskazywało na to, by jakakolwiek religia miała na nich zły wpływ. Pełni uroku osobistego, roześmiani, sympatyczni i pracowici byli tak idealni… że chyba aż nazbyt idealni. U pozostałych dzieci, które poznałam podczas obiadu, potrafiłam dostrzec negatywne cechy charakteru, niezbyt dokuczliwe, ale sprawiające, że tamta grupka wydawała mi się bardziej prawdziwa i godna zaufania. Z mojego długowiecznego doświadczenia wynikało, że ludzie nigdy nie byli pozbawieni wad, a jeśli tacy się wydawali, to prawdopodobnie planowali coś złego. Musieli mieć powody, by odgrywać lepszych, niż byli w rzeczywistości.

Już miałam podzielić się z Leinorą swoimi obserwacjami, gdy uznałam, że to bez sensu. Tylko bym ją bardziej zaniepokoiła, a to w niczym by nie pomogło. Przemilczałam więc wszystkie swoje podejrzenia i wyjaśniwszy, że chcę sprawdzić, co z Edną, przeprosiłam na chwilę przyjaciółkę. Ku mojemu zadowoleniu nie zechciała mi towarzyszyć, gdyż akurat w tym momencie do kuchni wpadły trzy dziewczynki, pragnąc podzielić się jakimiś ważnymi sprawami ze swoją opiekunką. Pamiętałam je z poprzedniej wizyty jako małe szkraby, mniej więcej w wieku córeczki Aleniki. Nic dziwnego, że nastoletnie teraz panienki, gdy ujrzały mnie przed kilkoma godzinami, uznały za zupełnie obcą osobę. Na szczęście nawiązanie z nimi kontaktu nie było trudne i już w trakcie obiadu zapewniały mnie gorąco, że muszę zostać jak najdłużej, bo mają mi wiele do pokazania. Nie wątpiłam, że tak właśnie będzie, dom Leinory rzadko odwiedzali goście, więc zawsze stanowili wielkie wydarzenie w życiu podopiecznych mojej przyjaciółki.

W stajniach nie spodziewałam się spotkać nikogo, więc niemałym zakoczeniem był dla mnie widok Nila. Szesnastolatek znalazł się w domu pełnym zmiennokształtnych dopiero po moim ostatnim pobycie tutaj, ale chociaż nie był jedynym dzieckiem, którego wcześniej nie poznałam, potraktował mnie chłodniej niż pozostałe. Z początku zastanawiałam się nawet, czy w jakiś sposób go do siebie zniechęciłam, ale Leinora szeptem wyjaśniła mi, że chłopak zachowuje się tak wobec wszystkich. Nie było to dla mnie zbyt pocieszające i w chwili, gdy ujrzałam go siedzącego na małym stołeczku i z zaciętą miną rysującego coś w brulionie, nie miałam pojęcia, jak powinnam się zachować. Przez krótką chwilę stałam niezdecydowana, a wtedy Nil uniósł głowę i rzucił mi odrobinę zaniepokojone spojrzenie. Pospiesznie zatrzasnął zeszyt i przycisnął go do piersi obronnym gestem, a ja zorientowałam się, że ze swojego miejsca miał doskonały widok na Ednę. Rano to on się nią zajmował na polecenie Lei i chyba z jakiegoś powodu przypadła mu do gustu.

Uśmiechnęłam się do chłopca, ale chyba go to nie uspokoiło, bo zapytał nieufnie:

– Jest pani zła?

Był jedynym dzieckiem w tym domu, które nie mówiło do mnie „ciociu”, a nawet swoje przybrane rodzeństwo traktował z rezerwą. Nil z pewnością martwiłby Leinorę bardziej niż ktokolwiek inny, gdyby nie historia z bliźniakami i zakonnikami. Niestety nie zdążyłam jeszcze wypytać o dokładniejszą historię tego chłopca, choć domyślałam się, że znacznie odbiegała od tych, z którymi Lei zwykle miała do czynienia.

– Nie jestem zła – uspokoiłam Nila. – Nie mam powodu, by się na ciebie złościć.

– Większość ludzi nie lubi, gdy rysuję.

– Na szczęście nie jestem większością ludzi – mruknęłam.

Prawdę mówiąc, nie byłam do końca pewna, czy to faktycznie takie szczęście, życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdybym bardziej przypominała innych. A przy okazji byłoby też znacznie nudniejsze, ale takie rozważania i wątpliwości nie były tematem, który powinnam omawiać z zamkniętym w sobie szesnastolatkiem. Podeszłam powoli bliżej, a Nil obserwował każdy mój ruch uważnie, jakby zastanawiając się, czy lepiej zostać czy raczej uciec. Nie miałam wątpliwości, że jego kwestię też będę musiała poruszyć z moją przyjaciółką, chociaż z zupełnie innych powodów niż temat bliźniaków.

– Powiesz mi, co rysowałeś? – zagadnęłam, przystając w odległości, którą uznałam za bezpieczną. Chyba dobrze zrobiłam, bo nastolatek nerwowo poruszył się na swoim stołku, a na jego twarzy ujrzałam wysiłek, gdy powstrzymał się od nagłej ucieczki.

– Konia – mruknął niechętnie, brodą wskazując Ednę.

– Podoba ci się?

Skinął głową, uważnie obserwując moją reakcję, cały napięty i gotowy do walki. Gdybym wiedziała, co go spotkało we wcześniejszym życiu, miałabym o wiele uproszczone zadanie. Niestety chwilowo te informacje nie były dostępne i musiałam improwizować, co przychodziło mi z wyjątkowym trudem. Przez ostatnie lata rzadko miałam do czynienia z dziećmi w Adelyn, a nawet jeśli, to wpadały tylko na chwilę, oczekując opatrzenia drobnego zranienia czy ukrycia przed rozzłoszczonym sąsiadem, któremu coś spsociły. Nil był od nich tak różny, że zupełnie nie potrafiłam odnaleźć się w tej sytuacji.

Westchnęłam ciężko i powoli ruszyłam do Edny. Nastolatek wciąż obserwował każdy mój ruch, ale najwyraźniej to, że się oddalałam, nieco go uspokajało. Kiedy otworzyłam boks i znalazłam się w środku, odetchnął z wyraźną ulgą.

Pogłaskałam Ednę, a potem posłałam jej odrobinę swojej magii, wiedząc, że po przebytej podróży może być zbyt zmęczona, by chciała wykorzystywać swoją. Nie bacząc na obecność Nila, którego uznałam za niegroźnego świadka, poprosiłam moją zmiennokształtną:

Zamień się w jakiegoś niepozornego ptaka i leć na poszukiwania bliźniaków. Gdy ich znajdziesz, obserwuj uważnie i dopiero, gdy oni będą wracać, ty też to zrób.

Prośbę uzupełniłam jeszcze o zapamiętane przeze mnie portrety młodzieńców, by Edna nie miała wątpliwości, kogo szuka. Parsknęła na potwierdzenie i wykorzystując strumień mojej mocy szybko przeobraziła się we wróbla. Kiedy to nastąpiło, usłyszałam głośny jęk, wydobywający się z ust Nila. Obróciłam się w jego kierunku i ujrzałam, że chłopak jest blady jak ściana. Wiedząc, że Edna już sobie doskonale poradzi sama, ruszyłam w jego stronę, chcąc sprawdzić, co go tak zaniepokoiło. Chyba jednak popełniłam błąd, pozwalając, by został w stajni podczas przemiany.

– Nie zbliżaj się! – krzyknął piskliwie.

Przystanęłam posłusznie, a Nil zaczął ostrożnie przesuwać się w kierunku wyjścia. Nie ulegało wątpliwości, że to, co zobaczył, śmiertelnie do przeraziło, nie wiedziałam jednak, dlaczego. Ta przemiana nie była aż tak bardzo spektakularna, jak wiele innych, które zdarzały się już Ednie, a większość dzieciaków tak małe pokazy mocy uważała za interesujące, nie straszne. Nabrałam dziwnego przekonania, że chłopak wiedział o zmiennokształtności, a co za tym idzie także o mnie, więcej niż jego przeciętni rówieśnicy.

Postąpiłam kilka kroków do przodu, a on cofnął się raptownie i potknął o coś, po czym z rozmachem klapnął na ziemię. Mogłam go przed tym zabezpieczyć przy pomocy magii, ale stwierdziłam, że w obecnej sytuacji mógłby to być zły pomysł. Pewnie by się jeszcze bardziej wystraszył…

– Nie podchodź, demonie! – wykrzyknął po raz kolejny, odruchowo zasłaniając twarz ramieniem i przy okazji utwierdzając mnie w moich podejrzeniach.

– Nie jestem demonem – zapewniłam, samej sobie wmawiając, że to prawda.

– Widziałem…! – zaczął Nil, ale głos mu się załamał.

– To, że Edna jest zmiennokształtną, nie znaczy, że ja jestem demonem – ciągnęłam cierpliwie, korzystając z tego, że chłopak nie był w stanie wykrztusić słowa. – Mam w sobie krew demona, to prawda, ale nim nie jestem – dodałam, siląc się na uczciwość, bo kłamstwo w tym przypadku chyba tylko pogorszyłoby sytuację.

Nastolatek potrząsnął głową i z niejakim wysiłkiem podniósł się z ziemi. Jego nerwowa reakcja z każdą minutą dobitniej uświadamiała mi, że musiał już nie tylko spotkać w swoim życiu demona, ale też doznać z jego strony jakiejś krzywdy. Inaczej chyba nie obawiałby się mnie aż tak bardzo?

– Posłuchaj, nie zrobię ci nic złego – obiecałam. – Nie musisz się mnie obawiać.

Nie odpowiedział, tylko ruszył szybkim krokiem do wyjścia, gotów w każdej chwili rzucić się do panicznej ucieczki, gdybym znowu spróbowała się zbliżyć. Stałam jednak nieporuszona i nawet nie zdążyłam go ostrzec, gdy w drzwiach pojawił się Toki. Nil wpadł na niego, ale młody mężczyzna nie wyglądał na rozzłoszczonego, a raczej zaintrygowanego sytuacją. Przytrzymał nastolatka za ramię, zmuszając do zatrzymania się, i zagadnął:

– Coś się stało?

– Chyba doszło do małego nieporozumienia – wyjaśniłam oględnie, nie mając pojęcia, ile Leinora opowiadała o mnie Alenice i Tokiemu.

– Puść mnie – warknął w tym samym momencie chłopak, wyrywając się.

– Spokojnie, Nil – młody mężczyzna tym mocniej go przytrzymał. – Zachowujesz się, jakbyś rozum postradał albo zobaczył ducha.

– Puszczaj!

– No już dobrze, dobrze…

Toki rozluźnił chwyt, ze zdziwieniem przyglądając się nastolatkowi, który przycisnął do siebie mocniej zeszyt i obejrzawszy się raz na mnie, odbiegł w tylko sobie znanym kierunku. Młody mężczyzna uniósł brwi i znów zwrócił się w moją stronę, oczekując wyjaśnień.

Westchnęłam ciężko, wiedząc, że stoi teraz przede mną nie jedno trudne zadanie, lecz przynajmniej dwa, a jeśli rozegram źle kolejną rozmowę, to z pewnością więcej. Wątpiłam, by Lei rozpowiadała na prawo i lewo, kim jestem, więc powiedzenie prawdy Tokiemu mogło skończyć się tak samo, jak ujawnienie jej Nilowi. Co prawda nie przypuszczałam, by wilkołak zamierzał uciekać, ale nie potrzebowałam kolejnej osoby patrzącej na mnie nieufnie.

– Chyba przez przypadek przypomniłam Nilowi coś niemiłego z jego przeszłości – rzekłam wreszcie, w nadziei, że tak ogólnikowa wypowiedź wystarczy.

– Ten popłoch sugerował, że to nie było niemiłe, lecz przerażające.

– Nie chciałam tego.

– Wierzę – Toki uśmiechnął się do mnie. – Leinora nie przyjaźniłaby się z kimś, kto mógłby zagrażać jej adoptowanym dzieciom, choćby poprzez krzywe spojrzenie.

Roześmiałam się cicho, przyznając mu rację, a jednocześnie próbując trochę rozładować napięcie, które odczuwałam. Mój nagły atak wesołości wypadł dość nerwowo i młodzieniec raczej nie uwierzył, że cokolwiek mnie w tej sytuacji bawi, ale nie pytał dalej. Za ten takt chyba polubiłam go jeszcze bardziej niż za to, co do tej pory zdążyłam o nim usłyszeć.

– Lei prosiła, bym zapytał cię, czy wszystko w porządku – poinformował wreszcie, gdy się uspokoiłam.

– Czyżbym za długo nie wracała?

– Raczej to ona jest przewrażliwiona na punkcie znikania jej z oczu na dłuższy czas. Gdy się ma na głowie taką gromadkę, człowiekowi wchodzi w krew pilnowanie każdego ich posunięcia, by nie zrobiły sobie krzywdy.

– Nie wątpię, ale to chyba przesada, potrafię sobie doskonale radzić i jakoś nie robię sobie przy tym żadnej krzywdy.

Tym razem to Toki zaczął się śmiać, a ja po chwili mu zawtórowałam. To była naprawdę niezwykła rozmowa dwójki zupełnie obcych ludzi, która mimo swojej krótkości sprawiła, że zaczęłam patrzyć na sprawę Nila trochę bardziej racjonalnie. Chyba każdy, kto miał kiedyś styczność z demonami, czuł się w ich obecności niepewnie, nawet jeśli nie spotkała go żadna nieprzyjemność. Czy mogłam wymagać, by nastolatek był odważniejszy od wielu dorosłych?

– Lepiej chyba będzie, jeśli do niej wrócę – zdecydowałam w końcu. – Inaczej jeszcze zechce przysłać kolejnych nieszczęśników, by znaleźli nas oboje.

– Mnie raczej nie każe szukać. W końcu jestem dużym wilczkiem – puścił do mnie oko.

– Widzę, że masz bardzo zdrowe podejście do likantropii – zauważyłam.

Ruszyłam do drzwi, a mężczyzna wycofał się, bym mogła łatwiej przejść, po czym ramię w ramię ruszyliśmy w kierunku domu. Toki milczał przez chwilę, więc i ja nie nalegałam na rozmowę, wiedząc, że temat, jaki poruszyliśmy, dla wielu osób był kłopotliwy.

– Teraz tak – przyznał wreszcie. – Ale przez lata byłem pośmiewiskiem, wyrzutkiem i postrachem okolicy. Dopiero potem pojawiła się Alenika i nie przeszkadzało jej, że zmieniam się podczas pełni, co było dla mnie tak wielką nowością, że… no, na początku nie wiedziałem, co zrobić. A potem chyba wyleczyłem swoją zakompleksioną psychikę, chociaż tak całkiem, to dopiero tutaj, po urodzeniu się Celii. To prawdziwy raj dla takich odmieńców, jak my.

Skinęłam głową, przyznając mu rację, bo przecież sama miałam podobne zdanie o domu prowadzonym przez przyjaciółkę. Nie zdążyliśmy jednak rozwinąć tego tematu, bo Tokiego przywołała Alenika, wyglądająca z jednego z zabudowań gospodarczych. Uśmiechnął się do mnie tylko i odbiegł w jej stronę, a ja już po kilku krokach przekroczyłam próg domu.

Z początku nikogo nie dostrzegłam, ale z obszernego salonu na dole dobiegły mnie wesołe głosy dziewczynek. Zajrzałam tam, lecz były same, więc postanowiłam poszukać Lei w pozostałych pomieszczeniach, chcąc zapobiec ewentualnym dalszym poszukiwaniom mojej osoby. Doskonale wiedziałam, jak przewrażliwioną mam przyjaciółkę.

Gdy zapukałam do jej sypialni, po przeszukaniu reszty domu, w końcu usłyszałam krótkie „Proszę”, wypowiedziane nieco zirytowanym głosem. Weszłam do środka i od razu napotkałam rozszerzające się ze strachu oczy Nila. Westchnęłam ciężko, wiedząc, że czeka nas wszystkich trudna rozmowa, miałam jednak nadzieję, że obecność Leinory w czymś pomoże. Zresztą… nie mogło być chyba gorzej niż w stajni.

– Mówiłem, że tu przyjdzie! – wykrzyknął chłopak, nim zdążyłam otworzyć usta.

– Spokojnie, Nil – zaapelowała Lei i od razu domyśliłam się, że próbowała mu już coś wytłumaczyć, choć z marnym skutkiem. – Celia jest moją przyjaciółką od wielu lat i mogę ci zagwarantować, że niezależnie od mocy, jaką posiada, nie zagraża ci.

– Ale to demon!

– Wcale nie… – zaoponowałam, po czym przyznałam uczciwie: – Tylko w połowie.

– Nie możesz się tak zachowywać. Przeproś natychmiast! – skarciła syna w tym samym momencie Leinora.

Rzucił przybranej matce płochliwe spojrzenie, potem krótko zerknął na mnie i w końcu wydusił z siebie jakieś niewyraźny pomruk, który mogłam uznać za przeprosiny. Wprawdzie zupełnie mi na nich nie zależało, ale nie śmiałam wtrącać się w metody wychowawcze przyjaciółki, więc przyjęłam je bez wahania.

– Nil, posłuchaj uważnie – podjęła Lei, ujmując nastolatka za rękę w uspokajającym geście, bo wciąż zerkał na mnie tak, jakby rozważał ucieczkę. – Z rąk Celii nigdy nic złego ci się nie stanie. Chyba nie sądzisz, że mogłabym zapraszać kogoś, kto zagroziłby któremuś z was? Wiesz przecież, że nie zależy mi na niczym tak bardzo, jak na waszym szczęściu. Od kilku ładych już lat próbuję ci to udowodnić, a ty wciąż powątpiewasz… – westchnęła z lekkim wyrzutem, wyraźnie zmęczona uporem chłopaka.

– Demony są złe i zabijają – burknął tylko w odpowiedzi. Chciałam się sprzeciwić, ale przyjaciółka mnie uprzedziła, wyznając cicho:

– Celia uratowała mi życie.

Nil otworzył usta i tak zamarł na chwilę, po czym zamknął je i przyjrzał mi się uważniej niż do tej pory, choć nie mniej podejrzliwie. Musiałam mieć minę równie zaskoczoną, jak on, bo kąciki ust Leinory zadrgały w bladym uśmiechu, mimo że cała ta rozmowa przypominała jej bardzo bolesne wydarzenia. Jeśli nie musiałyśmy, żadna z nas nie wracała do tamtych czasów, a już na pewno nie podczas rozmów z dziećmi. Nastolatek musiał być naprawdę wyjątkowy, skoro Lei zdecydowała się użyć takiego argumentu.

– To niemożliwe… – wymamrotał, ale już nie tak pewny siebie, jak przed chwilą.

– Możliwe, bo tak właśnie było. Uratowała mi życie i wyleczyła na tyle, na ile pozwalała jej magia… magia demonów.

Moja przyjaciółka ostrożnie wysunęła rękę z dłoni syna i powoli zdjęła cienkie rękawiczki, które nosiła praktycznie bez przerwy. O ile wiedziałam, byłam obecnie jedyną osobą, która kiedykolwiek widziała jej skórę i nie przypuszczałam, że zechce ukazać ją jeszcze komuś. Nie próbowałam jej jednak zatrzymać, skoro podjęła już decyzję, śledziłam tylko wzrokiem ostrożne ruchy. Po chwili ukazała się lewa dłoń, naznaczona zaledwie kilkoma bliznami, znikającymi pod mankietem bluzki. Prawa prezentowała się znacznie gorzej, pokryta gęstą siecią poszarpanych, nierównych linii i zaczerwienionych zgrubień. Zniekształcone, pozbawione paznokci palce wyglądały tak, jakby ktoś poprzestawiał w nich kości i pozwolił im się zrosnąć w przypadkowych miejscach.

Nil przez długą chwilę nie mógł oderwać oczu od tego widoku, a potem powoli uniósł głowę, by popatrzyć matce w oczy. Jego twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu, a ja nie wiedziałam, co mam o tym sądzić. Leinora znała go znacznie lepiej i wyjaśniła krótko:

– Moc Celii sprawiła, że w ogóle nimi poruszam.

Milczałam, czując dziwne zakłopotanie całą sytuacją. Chłopak też się nie odzywał, chyba nie był przygotowany na taki przebieg rozmowy, ale wyraz jego twarzy zmienił się z beznamiętnego w dość mocno zaskoczony. Lei wahała się przez chwilę, a potem zacisnęła usta w wyrazie desperacji i ostrożnie zdjęła maskę, która na co dzień przesłaniała górną część jej twarzy. Wiedziałam, co zobaczę, więc nie zareagowałam, ale Nil wciągnął raptownie powietrze, gdy naszym oczom ukazały się liczne blizny i ślady po oparzeniach. Było ich tak wiele, że czoło i policzki mojej przyjaciółki wyglądały jak wciąż świeża rana, choć minęło już wiele lat od dnia, w którym tak ją skrzywdzono. W takim otoczeniu jej oczy wydawały się małe i zapuchnięte, choć gdy nosiła maskę, nie sprawiały takiego wrażenia. Ich smutny wyraz boleśnie uświadomił mi, jak wiele kosztowała ją decyzja, by ukazać swoje oblicze Nilowi.

– Kto…? – wykrztusił z siebie nastolatek po chwili.

– Wielu jest ludzi, którzy nie akceptują „odmieńców” i „dziwadeł”, jakimi jesteśmy. Niektórzy z nich ze względu na swoje przekonania są gotowi zrobić wiele złego. A potem przychodzi dzień, gdy spotyka się półdemona, który jest bardziej ludzki od śmiertelnych i swoją potęgę wykorzystuje, by pomagać tym, którzy nie mają już nic – wyjaśniła cicho Lei.

Nil przeniósł pełne zdziwienia oczy z przybranej matki na mnie i z powrotem. Wyraźnie widziałam, jak próbował pogodzić się z tym, że wszystko, w co do tej pory wierzył, mogło okazać się błędne. I choć Leinora nie powiedziała zbyt wiele, pozwalając mu się tylko domyślać, kto i daczego tak ją skrzywdził, chłopak nie odważył się wypytywać o dalsze szczegóły. W końcu zatrzymał wzrok na mnie i spłonął rumieńcem.

– Przepraszam panią – rzekł krótko i tym razem szczerze, znowu wracając do swojej ulubionej, oficjalnej formy. Jeśli miałam wybierać, też wolałam ją, niż „demonie”.

– Nic się nie stało – zapewniłam. – Tylko już się mnie nie obawiaj.

Na ustach nastolatka pojawił się mimowlny grymas, który dobitnie uświadomił mi, że ta prośba nie będzie łatwa do spełnienia. Westchnęłam, nie chcąc bardziej naciskać, bo to nie przyniosłoby pożądanych rezultatów, a chłopak spuścił oczy i nerwowo to zaciskając, to otwierając pięści, rzekł cicho:

– Nie wiem, czy potrafię. Widziałem kiedyś te złe demony…

– Ja również – przyznałam. – Ale widziałam też bardzo potężnego demona, który gotów był poświęcić siebie, by pomóc komuś znacznie słabszemu.

Wspomnienie Tairisa przeszyło moje serce niespodziewanym ukłuciem żalu. Nie widziałam go od tamtej historii z Atriem, nie dostałam ani jednej wiadomości i sama też się nie odezwałam. Cokolwiek się pomiędzy nami wydarzyło, musiałam założyć, że należało już do przeszłości, a podejrzenia, że fascynacja księcia moją osobą minęła, były słuszne. Nie czekałby przecież tak cierpliwie, aż podejmę decyzję o powrocie do Szet, szczególnie, że nie zanosiło się na to, bym miała ją podjąć w najbliższym czasie. Nawet ktoś, kto nie mógł umrzeć ze starości, nie byłby aż tak cierpliwy, by decydować się na całe wieki oczekiwania.

Ale wszystkie te racjonalne myśli nie ułatwiały mi pogodzenia się z faktem, że oboje zaprzepaściliśmy naszą szansę. Ja nie dostrzegając wcześniej tego, co mi sugerował i nie chcąc zostać w świecie demonów, a on odsyłając mnie jakby nigdy nic do świata ludzi, gdy w końcu przejrzałam na oczy. A może po prostu oboje byliśmy zbyt dumni i uparci, by wykonać pierwszy krok, ujawniając jednocześnie, że nasze zainteresowanie sobą wbrew wszystkim pozorom i stereotypom jeszcze się nie skończyło.

– Celio, czy ty mnie słuchasz? – przerwał moje rozważania głos Leinory.

Zamrugałam kilka razy powiekami, zadziwiona tym pytaniem. Już miałam powiedzieć, że tak, oczywiście, ale zawahałam się i w końcu pokręciłam głową. Po jej ustach przemknął blady uśmiech, ale zniekształcona twarz zmarszczyła się w grymasie, który trudno byłoby mi odczytać, gdybym nie znała dobrze Lei. Nil, który wciąż nam towarzyszył, zmarszczył brwi, wyraźnie gubiąc się w sytuacji i po raz pierwszy uznałam, że moja przyjaciółka słusznie czyni, nie pokazując się dzieciom bez maski.

– Przepraszam, zamyśliłam się. Powtórzysz? – zagadnęłam spokojnie, wiele wysiłku wkładając w to, by w moim głosie nie było smutku.

– Powiedziałam, że z tego, co mi kiedyś opowiadałaś, nawet pośród demonów można czasem spędzić przyjemne chwile. I pytałam, czy tym, który był gotów się poświęcić, jest twój zaprzyjaźniony książę. Ale chyba już znam odpowiedź.

Tym razem to ja się blado uśmiechnęłam, czując pewne zakłopotanie. Leinora zawsze była stanowczo zbyt spostrzegawcza, jeśli chodziło o sprawy osobiste, a gromadka wychowanych dzieci sprawiła, że jej umiejętność dostrzegania tego, co inni chcieli ukryć, jeszcze wzrosła. Nie powinnam się dziwić, że tak szybko rozgryzła moje rozterki, nawet, jeśli przed samą sobą próbowałam udawać, że nie istnieją.

– Nie zamierzam cię o to wypytywać – zapewniła szybko, co oznaczało, że moja mina nie była zbyt uszczęśliwiona.

– Dzięki – mruknęłam, po czym zwróciłam się do Nila. – Nie wiem, kogo widziałeś, ale zapewniam cię, że osądzanie innych tylko na podstawie tego, czy są ludźmi czy nie do końca, nie jest najlepszym pomysłem. Nie popełniaj tego błędu, bo któregoś dnia to człowiek może cię zranić, właśnie dlatego, że po nim nie spodziewałeś się uderzenia.

Chłopak w odpowiedzi tylko skinął głową, nie mogąc przestać wodzić spojrzeniem między mną a Leinorą. Miałam ochotę zapytać, czy moja przyjaciółka wie, co wydarzyło się w jego przeszłości, ale ugryzłam się w język i postanowiłam zmienić temat na trochę przyjemniejszy, by nie przypominać nastolatkowi już więcej bolesnej przeszłości.

– Dlaczego powiedziałeś mi, że wiele osób nie lubi, gdy rysujesz? – zapytałam.

Miałam nadzieję, że rozładuję atmosferę. Skończyło się na tym, że chłopak zwiesił ramiona i spojrzał niepewnie na przybraną matkę. Lei skinęła głową z uśmiechem, więc trochę niechętnie podał mi swój notatnik, a ja otworzyłam go z prawdziwym zaciekawieniem.

Spodziewałam się, że zobaczę coś niezwykłego. Może rysunki nadspodziewanie dokładne, jakby wyszły spod ręki wieloletniego mistrza, a nie nastolatka. Może takie, w których prócz wizerunku kryła się też dusza sportretowanego, atmosfera jego otoczenia. Ale nie przypuszczałam, że szczegółowe wizerunki pod moimi dłońmi zaczną się poruszać. Kwiaty, z pewnością te same, które widziałam w ogrodzie mojej przyjaciółki, rozkładały i zwijały swoje płatki, nad nimi przelatywały motyle, przez skrzydełka których prześwitywało słońce. Na kolejnych szkicach były zwierzęta, spokojnie skubiące trawę lub przemykające od jednego brzegu kartki ku drugiemu. A na samym końcu Edna, wpatrująca się we mnie – czy kogokolwiek innego, kto oglądałby te rysunki – i mrugająca swoimi wielkimi, mądrymi oczami. To było stanowczo więcej, niż mogłam przypuszczać, więc stałam przez długą chwilę z notesem w dłoni, nie mogąc wykrztusić słowa.

– Będzie pani zła…? – mruknął Nil.

– Wręcz przeciwnie… są niezwykłe i zachwycające – stwierdziłam, przenosząc wzrok na chłopaka. – Dlaczego uważasz, że mogłabym być zła?

– To nie jest normalne, żeby rysunki się tak zachowywały.

– Nie, nie jest, ale to nie znaczy, że będę zła… Są naprawdę wspaniałe. Wiesz, skąd u ciebie taki talent?

Chłopak wzruszył ramionami, albo nie będąc pewnym, albo nie chcąc mi powiedzieć prawdy. Przeniosłam pytające spojrzenie na Leinorę, a ona westchnęła ciężko i pokręciła głową. Najwyraźniej skoro Nil nie chciał mi wszystkiego na swój temat wyjawić, ona też nie zamierzała tego robić. Przynajmniej w jego obecności, bo miałam cichą nadzieję, że zdradzi mi tę wielką tajemnicę na osobności.

– No cóż, nie jest to aż tak ważne, skąd – mruknęłam, choć nie było to prawdą i oddałam notes nastolatkowi. – Nie wiem, kto był na ciebie zły za rysowanie, ale nie przejmuj się nim. Tak wielki talent należy pielęgnować.

Nil uśmiechnął się nieśmiało, przejmując ode mnie swoją własność. Znowu wpatrzył się przez kilka sekund w twarz swojej przybranej matki i w końcu zapytał:

– Kto oprócz mnie widział cię bez maski?

– Nikt. I wolałabym, abyś nie opowiadał braciom i siostrom, że ją przy tobie zdjęłam.

– Nie będę – zapewnił. – Ten, kto to zrobił, powinien umrzeć.

– Nie wydawaj tak pochopnie wyroków – pouczyła syna Lei. – Bo staniesz się taki sam, jak ci, którzy kiedyś wydali taki wyrok na mnie. Oni też któregoś dnia ot tak uznali, że powinnam umrzeć.

– Przepraszam – wybąkał speszony chłopak, zwieszając głowę.

– W porządku, nic się nie stało. Po prostu nie szafuj tak łatwo życiem i śmiercią.

– Nie będę. Ale uważam, że ktokolwiek ci to zrobił, powinna go spotkać kara.

– Spotkała – wtrąciłam. – Ci ludzie już od bardzo dawna nie żyją, a zanim umarli, zostali potraktowani bardzo surowo.

Nil skinął głową, Leinora odwróciła wzrok w stronę okna, a ja nie miałam serca dodać, że zadbałam o sprawiedliwość własnoręcznie. To był jeden, jedyny raz, gdy pozwoliłam, by górę wzięła demoniczna część mojej natury i nie żałowałam tego. Mimo upływu lat wciąż byłam przerażona faktem, że potrafiłam się na coś takiego zdobyć, ale nie żałowałam. To chyba tylko potwierdzało, że mój ojciec miał rację, mówiąc o tym, że nigdy nie wyzbędę się krwiożerczej duszy demona, mogę ją tylko złagodzić tą ludzką.

Tymczasem chłopak przestąpił kilka razy z nogi na nogę, wyraźnie zakłopotany milczeniem, które tak nagle zapadło. W końcu odchrząknął i zaproponował:

– To może będzie lepiej, jeśli ja już pójdę…

– Dobrze, leć – zgodziła się natychmiast Lei. – Tylko uważaj na siebie.

– Mamo… – jęknął nastolatek i przewrócił oczami. – Jeśli do tej pory niczego sobie nie zrobiłem, to teraz też dam sobie radę.

Moja przyjaciółka wescthnęła i skinęła głową, a na jej ustach znowu pojawił się pełen czułości, przelotny uśmiech. Znikł, gdy tylko zatrzasnęły się drzwi za Nilem, a wzrok Lei skierował się w moją stronę. Uniosłam pytająco brwi, oczekując wyjaśnień.

– Nie powiem ci – uprzedziła ewentualne pytania. – Wiem, dlaczego boi się demonów, ale to tajemnica, którą obiecałam zachować dla siebie.

– Rozumiem. I nawet jeśli coś mi mówi, że dopóki jej nie poznam, to nie zdołam przełamać jego nieufności, nie będę pytać.

– Oboje będziemy ci wdzięczni. A teraz mogłabyś mi powiedzieć, dlaczego pokazałaś mu przemianę Edny?

– Wysłałam ją za bliźniakami – wyjaśniłam, nie zamierzając okłamywać przyjaciółki. – Nie przyszło mi do głowy, że powinnam najpierw wyprosić Nila ze stajni. Większość dzieci patrzy z fascynacją na takie małe pokazy magii.

– Nil nigdy nie był jak większość dzieci.

– Lei, nie wiedziałam o tym – odpowiedziałam, widząc wyrzut w jej oczach. – Mogłaś mnie uprzedzić.

– Masz rację, mogłam – westchnęła. – Też nie pomyślałam. Przepraszam.

– Nie masz za co mnie przepraszać, mnie się nic nie stało, raczej twojemu synowi… A widzę, że bardzo się nim przejmujesz – stwierdziłam, nie oczekując, że odpowie, bo obie wiedziałyśmy, że to prawda. Ona jednak skinęła głową i zamiast skończyć temat, ciągnęła:

– Tak. To zamknięty w sobie, nieufny chłopiec, który przeszedł stanowczo zbyt wiele jak na swój młody wiek. Dzieci nie powinny oglądać takich rzeczy. Ludzie dorośli też nie powinni, ale dzieci przeżywają to tak mocno. Boję się, że on nigdy się na nikogo nie otworzy. Pozostanie już taki zdystansowany i pełen lęków, jakby każdy cień mógł go skrzywdzić.

– Szczerze mówiąc, ma sporo racji – przyznałam ponuro.

– Wiem. Ale tak nie powinno być.

Zamilkłyśmy obie, patrząc sobie w oczy z tym zrozumieniem, jakie pojawiało się tylko pomiędzy osobami, które nie miały łatwo w życiu i którym wszystkie problemy ukształtowały silny charakter. Pewnie gdyby nie nasze przykre doświadczenia, nigdy nawet byśmy się nie poznały, nie wspominając nawet o przyjaźni. Ale minione przykrości doceniało się dopiero po wielu latach, gdy już wszystko się ułożyło. Wcześniej po prostu sprawiały ból i nie mogłyśmy się spodziewać, by Nil szybko przyznał nam rację.

*

Lassoti i Harikon wrócili późnym wieczorem, kiedy dziewczynki już spały. Nil zamknął się w swoim pokoju i trudno było stwierdzić, czy również się położył, czy po prostu nie chciał z nami siedzieć ze względu na to, kim byłam.

Alenika i Toki spojrzeli na bliźniaków nieufnie, gdy ci pojawili się w kuchni, a miła atmosfera natychmiast zmieniła się w pełną napięcia. Młodzieńcy zlustrowali wzrokiem nas wszystkich, mając takie miny, jakby zastanawiali się, dlaczego wciąż żyjemy. Poczułam na karku niemiły dreszcz pod tymi pełnymi mroku spojrzeniami, wiedząc już, że Lei miała rację. Jej najstarsi synowie wpadli w jakieś poważne tarapaty i to sami o tym nie wiedząc. Wystarczyło znaleźć się blisko nich, gdy wracali ze spotkania, a wyczuwało się intuicyjnie, że nastąpiła w nich wyraźna zmiana na gorsze.

– Późno dziś wróciliście – zauważyła moja przyjaciółka łagodnie.

– To co? Jesteśmy dorośli – burknął Hari.

– Ale…

Odwrócili się do nas plecami i wyszli bez słowa. Leinora popatrzyła na mnie smutno i choć maska znowu skrywała jej twarz, nie wątpiłam, że mogłabym na niej dostrzec wyraz niepokoju. Uśmiechnęłam się do niej pocieszająco, ale chyba bez przekonania, bo wescthnęła ciężko i wyjaśniła:

– Widzisz, tak jest zawsze. To nie są moi chłopcy, nie ci, których widziałaś wcześniej.

– Ja bym powiedział, że to i tak było nic – mruknął Toki. – Obyło się bez kłótni.

– Teraz rozumiesz, o co mi chodzi? – upewniła się Lei.

– Tak. I masz rację, że mnie się też nie podoba takie zachowanie. Mam nadzieję, że Edna coś mi powie, bo chyba nie zdołam ich wypytać. Nie wyglądali na takich, co mają ochotę opowiadać starej ciotce o swoich zakonnikach.

– Wolałabym już, żeby rozrabiali… – zasmuciła się moja przyjaciółka.

– Nie wątpię…

Chciałam jeszcze coś dodać, ale w tym momencie przez uchylone okno wpadł do kuchni mój wróbelek. Uśmiechnęłam się mimowolnie, widząc zmiennokształtną w takiej formie, a ona zatoczyła koło pod sufitem i opadła mi na ramię. Alenika i Toki wybałuszyli oczy, kiedy jej ciało się skręciło, zadrżało i po chwili przemieniło w jaszczurkę. Pogładziłam ją delikatnie palcem po grzbiecie, a potem przeniosłam wzrok na dwójkę młodych ludzi.

– Nie patrzcie tak, jakbyście nigdy w życiu nie widzieli żadnej przemiany – poprosiłam, odrobinę rozbawiona ich minami.

– No, niektórzy z nas nawet sami je przechodzą – zauważył mężczyzna – ale wyglądają trochę inaczej. I są stanowczo mniej przyjemne.

– Prawda – przyznałam. – Ale to wrodzony talent Edny, a nie choroba, jak u ciebie.

– To ja bym wolał też mieć naturalny talent…

Alenika ujęła go za rękę i położyła mu głowę na ramieniu, co sprawiło, że na twarzy Tokiego pojawił się dziwny wyraz zakłopotania i rozczulenia równocześnie. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc ich zachowanie, a potem rzuciłam pytające spojrzenie Leinorze. Skinęła głową odpowiadając na moje nieme pytanie, po czym zgodnie stwierdziłyśmy, że najwyższa pora iść spać i wyniosłyśmy się z kuchni, zostawiając młodych samych.

– Lubię na nich patrzyć, stanowią piękną parę i są w sobie zakochani po same uszy – zauważyła moja przyjaciółka, gdy już nie mogli nas usłyszeć.

– Nie da się nie zauważyć – roześmiałam się. – Nigdy by mi to nie przyszło do głowy te sześć lat temu, gdy wysyłałam do ciebie Alenikę.

– Wydaje mi się, że oddalenie od szacownej pani hrabiny bardzo im pomogło.

– To też możliwe – przyznałam, zatrzymując się przed pokojem, który przygotowała dla mnie Leinora. – A teraz spróbuję się czegoś dowiedzieć od Edny…

Uśmiechnęłyśmy się do siebie, życzyłyśmy sobie dobrej nocy i roztsałyśmy w nadziei, że chociaż zmiennokształtna będzie w stanie powiedzieć mi coś konkretnego. Wiedziałam, że jest zmęczona i powinnam ją zostawić w spokoju, ale tym razem odstąpiłam od swoich zasad przyjaźni wobec Edny i usiadłszy w fotelu, położyłam ją sobie na kolanie. Pogłaskałam jeszcze raz po grzebiecie, a ona z wysiłkiem uniosła łebek i popatrzyła na mnie oczkami jak paciorki, małymi, ale wciąż błyszczącymi niezwykłą inteligencją.

Opowiesz mi, co widziałaś? – zapytałam.

Pokażę ci…

Edna rzadko decydowała się na pokazywanie mi swoich wspomnień, gdy gdzieś ją wysyłałam, więc uznałam, że jest albo bardzi zmęczona, albo stało się coś bardzo ważnego i nie chce tego zafałszować słowami. Przytaknęłam, po czym otworzyłam swój umysł, jednocześnie pozwalając, by cała magia, jaką posiadałam, rozszalała się po moim ciele. Krew zaszumiała mi w uszach, a serce wyraźnie przyspieszyło, gdy demoniczna część mojej duszy dostroiła się do zmiennokształtnej bardziej, niż zwykle na to pozwalałam. Odetchnęłam głęboko i zamknęłam oczy, przygotowując się na oglądanie scen sprzed kilku godzin.

Najpierw poczułam się dość dziwnie, gdy perspektywa uległa wyraźnej zmianie. Oglądanie świata z lotu ptaka nie było czymś, co zdarzałoby mi się na co dzień i chwilę zajęło mi przyzwyczajanie do takiego stanu rzeczy. Dopiero gdy to nastąpiło, mogłam skupić się na oglądanych scenach. Z początku było to wielkie poszukiwanie bliźniaków i zaczęłam się nawet obawiać, że Edna nie zdołała ich odnaleźć na czas, ale oczywiście moje lęki były bezpodstawne. Zmiennokształtna okazała się jak zawsze niezawodna i wkrótce ujrzałam synów przyjaciółki, czekających przed jakimś domem na północnych obrzeżach Kamary.

Hari zapukał do niego krótko trzy razy i dopiero wówczas drzwi się otworzyły. Mignęła mi twarz mężczyzny w średnim wieku, z długą brodą i bujnymi wąsami, który zaprosił młodzieńców do środka. Kiedy znikli we wnętrzu domu, Edna podleciała do okna i usiadła na parapecie, a ja znowu doznałam nieprzyjemnego uczucia zmiany perspektywy, bo zauważywszy, że okno jest otwarte, przemieniła się w pająka i wpełzła do środka.

W pokoju było cicho i pusto, ruszyła więc na obchód całego domku, przy okazji ukazując mi, że wnętrze siedziby domniemanych zakonników było całkowicie pozbawione jakichkolwiek religijnych symboli czy ksiąg. Mój niepokój jeszcze wzrósł, gdy skierowała sę do piwnicy, skąd dochodziły ciche dźwięki monotonnego zaśpiewu.

W podziemiach znajdowała się salka o murowanych ścianach i sklepieniu, bez jakichkolwiek zdobień czy choćby tynku. Na środku stał stół a wokół niego zgromadziło się kilkanaście osób w różnym wieku i różnej płci. Najabardziej rzucił mi się w oczy brodacz w brązowej szacie, który otwierał drzwi bliźniakom, stojący tuż przy stole i przodujący w monotonnych, nieco jękliwych zaśpiewach. Nie zrozumiałam pieśni i wcale nie miałam pewności, czy wynikało to z tego, że zgromadzeni nie wymawiali wyraźnie poszczególnych słów, a po pomieszczeniu niosło się echo, czy raczej z tego, że używali nieznanego mi języka.

– Bracia i siostry – rzekł wreszcie brodaty, gdy tłumek umilkł. – Witam was i zapraszam do rozpoczęcia rytuału, który połączy nas w duchu naszego boga.

Serce zabiło mi szybciej, gdy ujrzałam, jak wyciągnął długi, wąski sztylet i naciął opuszek palca. Upuścił kilka kropel krwi do stojącego na stole pucharu, a potem skinął na kolejnego czcigodnego męża w brązowej szacie. Ten podszedł z uśmiechem i wyciągnął rękę, a rytuał został powtórzony. Po nim zbliżali się kolejni uczestnicy spotkania, a ja, obserwując to we wspomnieniach Edny, czułam, że żołądek mi się skręca. To wcale nie były zwykłe nauki o jakimś tam bogu, które owocowały dziwnym zachowaniem u Lassa i Harikona, a coś znacznie bardziej niepokojącego. Moje ponure podejrzenia potwierdziły się tylko, gdy brodacz wypowiedział nad kielichem błogosławieństwo i uniósł go do ust. Nie mogłam mieć pewności, czy wysączył zeń kroplę płynu, czy jedynie udawał, ale to już nie miało takiego znaczenia. Bardziej przejęłam się tym, że od niego kielich powędrował do innych i wszyscy skosztowali jego zawaratości.

Przyjrzałam się uważnie zgromadzonym i dostrzegłam, że ich źrenice znacznie się rozszerzyły, a na policzki wystąpiły rumieńce. Tłumek postąpił do przodu, chcąc znaleźć się bliżej swego duchowego przewodnika, u którego żadne fizyczne objawy wypicia mikstury nie pojawiły się, co sugerowało, iż tylko udawał skosztowanie płynu. Gdy zapraszająco otwierał ramiona, po jego twarzy przemknął uśmiech pełen satysfakcji, w którym czaiło się też coś złowrogiego. Widziałam kiedyś uśmiechającego się tak Tairisa, tuż po tym, jak jeden z renegatów padł przed nim na kolana i błagał o wybaczenie. Chwilę później głowa demona potoczyła się do stóp księcia, a ja poczułam obrzydzenie i strach, uświadamiając sobie dobitnie, że chociaż władca Szet traktuje mnie dobrze, to wobec innych potrafi być bardzo okrutny.

Westchnęłam ciężko i odegnałam własne wspomnienia, by w pełni skupić się na tym, co pokazywała mi Edna. Pośród zgromadzonych zapanowało podekscytowanie połączone z wyczekiwaniem, a brodacz po chwili rozpoczął kazanie. Z każdym jego słowem mój niepokój wzrastał, gdyż pomiędzy kolejnymi pięknymi obietnicami zbawienia i miłości, jaką da im wszystkim bóg, pojawiały się też warunki stawiane wiernym. Pomiędzy nimi pojawiał sie też nakaz wyplenienia niewiernych, by potem zażywać rozkoszy tym większych, im więcej zła usunęło się z oblicza świata. Kiedyś już słyszałam coś podobnego i aż ciarki przebiegły mi po plecach, gdy pomyślałam, że tamta historia mogłaby się powtórzyć.

A potem, kiedy byłam już niemal pewna, że gorzej być nie może, brodacz skinął na jednego ze swoich podwładnych i z szalonym uśmiechem na twarzy, rzekł:

– Nim się rozejdziemy, pragnę przedstawić wam nasza nową akolitkę.

Wskazany zakonnik znikł na moment za drzwiami w bocznej ścianie, których wcześniej nawet nie dostrzegłam, po czym wrócił, prowadząc przed sobą nastoletnią dziewczynę. Trzymał jej dłonie na ramionach i masował je delikatnymi, powolnymi ruchami, jakby chciał ją pocieszyć lub uspokoić. Z ust zebranych wyrwało się głośne westchnienie, gdy wprowadził ją w blask świec ustawionych na stole i wcale mnie to nie dziwiło. Była bardzo piękna, drobnej, proporcjonalnej budowy, z ciemnobrązowymi włosami spływającymi wzdłuż pleców aż na uda. Cienka biała tunika, w jaką ją ubrano, nie pozostawiała wiele wyobraźni i nawet smutny, nieco przestraszony wyraz twarzy dziewczęcia nie ujmował jej uroku.

Młody zakonnik uśmiechnął się do starego i raz jeszcze powiódłszy dłońmi po ramionach akolitki, skierował triumfalny wzrok na zebranych. Przez chwilę stał tak, dumny z siebie, a potem ogłosił tonem, jakim Bahad zdawał raporty Werossie po wygranej potyczce:

– Haya zaraz zostanie jedną z nas. Kto złoży na jej ustach powitalny pocałunek?

Zlustrował coraz bardziej podekscytowany tłum wzrokiem, po czym jego spojrzenie zatrzymało się na Harikonie. Skinął głową, a przybrany syn Leinory wystąpił z kręgu i zbliżył się bez wahania do dziewczyny. Spróbowała się cofnąć, ale młody zakonnik wciąż ją trzymał i tylko oparła się o jego pierś. Haya skuliła się i jęknęła cichutko, gdy Hari ujął jej głowę w ręce, ale nikt nie zwrócił uwagi na jej niechęć, gdy próbowała uniknąć pocałunku. Żaden z mężczyzn nie pozwoliłby jej jednak na to i w końcu poddała się im, zwieszając ramiona i biernie akceptując wszystko, co się dalej stanie.

Po chwili Harikon odsunął się i sięgnął po puchar. Podał go dziewczynie, a ona po krótkiej chwili wahania i jakimś słowie, które szepnął jej do ucha młody zakonnik, ujęła naczynie i wypiła z niego łyk napoju. Skrzywiła się – jako jedyna w tym towarzystwie – lecz już po chwili jej twarz wygładziła się, a oczy przybrały nieobecny wyraz. Hari odebrał Hayi puchar z ręki i odstwaił, a potem cofnął się. Młody zakonnik tymczasem obrócił dziewczynę twarzą do siebie i tym razem nie stawiała oporu, gdy ją całował. Wyprostowawszy się, rzucił jeszcze jedno triumfalne spojrzenie wiernym i wyprowadził Hayę z salki, obejmując w talii i gładząc dłonią po boku. Nikt nie zaprotestował, nawet ona, chociaż mogłam się założyć, że w normalnej sytuacji miałaby pewne obiekcje co do takiego zachowania.

Moją uwagę od Hayi i młodego zakonnika odwrócił ponwnie brodacz, który zwrócił się do zebranych wokół niego ludzi:

– Bracia i siostry, radujcie się, bo od jutra ta dzieweczka będzie mogła nazywać się Sprawiedliwą za sprawą brata Miriona. Na jej cześć, jako pięćdziesiątej akolotki, proszę by każdy z was zrobił jeszcze dziś lub jutro przed naszym spotkaniem jakiś dobry uczynek. Pora zacząć wcielać nasze idee w życie, aby wszyscy zakosztowali łask pana.

I dodawszy na koniec jeszcze błogosławieństwo oraz zaintonowawszy kolejną jękliwą pieśń, zakonnik zakończył spotkanie. Ludzie zaczęli się rozchodzić, wraz z nimi bliźniacy i kiedy opuścili już podziemną salkę, Edna skończyła dzielić się ze mną wspomnieniami.

Długą chwilę wpatrywałam się w jej zielone ślepka, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa. Obawy Leinory nie tylko zostały potwierdzone, ale wręcz pogłębione, bo chociaż nie byłam uprzedzona do wszystkich religii tak, jak ona, to jednak sekty nie cieszyły się moim poparciem. A to zgromadzenie tak właśnie się prezentowało, poczynając od jękliwych pieśni, których nie rozumiałam, poprzez rytuały z krwią, a kończąc na narkotykach, które ewidentnie podano zebranym, z Hayą włącznie. O tym, do czego prawdopodobnie doszło pomiędzy Mirionem a dziewczyną, gdy wyszli z salki, nie chciałam zbyt wiele myśleć. Budziło to we mnie zbyt wielką odrazę i złość, gdyż przypominało, jak kiedyś Bahad wykorzystał moją matkę. Różnica polegała tylko na tym, że demon zmusił ją do wszystkiego przy pomocy magii, a nie jakiegoś naparu, do którego wpadło kilka kropel krwi.

Przepraszam – rzekłam w końcu Ednie, próbując oderwać się od ponurych rozmyślań. – Nie sądziłam, że każę ci oglądać coś takiego.

Nic się nie stało – zapewniła. – Jestem tylko trochę zmęczona, ale to nic wielkiego. To raczej ciebie poruszyło to, co ujrzałaś, bo przypomniała ci się matka. We mnie taka sytuacja nie budzi żadnych skojarzeń, a i ciebie bez nich by nie wzruszyła, bo tak naprawdę obie widziałyśmy wiele gorszych rzeczy.

To prawda – przyznałam z westchnieniem i zmieniłam temat: – Mam ci oddać część swojej mocy?

Nie trzeba, odnowi się przecież. Chyba, że mam coś jeszcze dla ciebie zrobić?

Nie, skąd, nie śmiałabym już o nic prosić. Odpoczywaj spokojnie.

Wzięłam zmiennokształtną w ręce i przełożyłam na parapet, gdzie stały też przygotowane dla niej miseczki z jedzeniem i wodą. Westchnęła ciężko jeszcze raz i zwinęła się w kłębek, a ja nie zamierzałam jej już więcej niepokoić. Miałam wiele spraw do przemyślenia, jeśli chciałam stworzyć rozsądny plan działania na kolejny dzień, a nie chciałam wszystkiego omawaić z Leinorą. Za bardzo bym ją przeraziła tym, co ujrzałam, więc musiałam zadziałać sama, a czasu chyba nie było zbyt wiele. Gdy kładłam się do łóżka, wciąż jeszcze kołatało mi się po głowie, że brodaty zakonnik pragnął wcielać w życie głoszone do tej pory idee.

*

Miałam nadzieję, że obudzę się rano spokojna i pewna siebie, z głową pełną pomysłów, jak dalej postąpić. Tak się jednak nie stało, bo ledwie zdążyłam przyłożyć głowę do poduszki i zapaść w ciężki, pełen mrocznych majaków sen, zbudził mnie krzyk i łomotanie do drzwi. W głosie brzmiało przerażenie, a gdy w końcu udało mi się wrócić na jawę, błyskawicznie zrozumiałam, dlaczego. Za oknem było jasno jak w dzień, po całym domu roznosiły się okrzyki i tupot nóg, a przez deski w podłodze sączył się do mojego pokoju siwy dym.

Poderwałam się z łóżka, czując, jak serce mi przyspiesza. Edna miotała się po parapecie, popiskując i wciąż mając zbyt mało mocy, by cokolwiek zrobić. Uświadomiłam sobie z przerażeniem, że próbowała mnie zbudzić już wcześniej, ale jej mentalne nawoływania nie poskutkowały. Czym prędzej posadziłam ją sobie na ramieniu i szarpnęłam za klamkę, by otworzyć drzwi. W progu stała Alenika, z twarzą białą jak woskowa maska. Nie musiała nic mówić, wypchnęłam ją na korytarz i ująwszy za ramię, pociągnęłam jak najszybciej do schodów. Byłyśmy już blisko, gdy przed nami buchnęły płomienie. Dziewczyna krzyknęła i cofnęła się odruchowo, a ja zakryłam twarz ramieniem i bezwiednie sięgnęłam po drzemiącą we mnie moc. Otoczyła nas barierą potężniejszą niż ta, którą zwykle tworzyłam, ale nie przejmowałam się tym, to nie był czas na tłumienie magii. Szarpnęłam mocniej Aleniką, kierując się do najbliższej sypialni, a tam bez chwili wahania do okna – ku mojemu zadowoleniu, trafiłam na jeden z niewielu pokoi z balkonami.

– Będziemy przez chwilę lewitować – ostrzegłam.

Nie zamierzałam szarpać się z klamkami, by oszczędzić okno w płonącym domu przyjaciółki. Posłałam w jego kierunku wiązkę magii, a wypadło z trzaskiem, sypiąc drobinami szkła na boki, po czym złapałam mocno Alenikę za ramiona. Była tak przerażona, że nie zdołała nawet wykrztusić z siebie słowa, więc wyciągnęłam ją na balkonik i próbując mieć w miarę uspokajającą minę, uniosłam nas obie w powietrze.

Wylądowałyśmy bezpiecznie na ziemi i rzuciłyśmy się biegiem w kierunku bramy, stanowiącej jedyną drogę ucieczki z zalanego łuną ogrodu. Gdy do niej dopadłyśmy, Lei i Toki już tam czekali, próbując uspokoić roztrzęsione dzieci, a gdzieś w oddali dostrzegłam uciekające zwierzęta, które najwyraźniej zdążyli wypuścić. Nie dostrzegłam bliźniaków i aż ciarki przeszły mi po plecach, gdy w głowie zaświtała straszliwa myśl. Plan wprowadzany w życie, wyplenienie zła i ta zmiana, jaka nastąpiła w chłopcach po zażyciu narkotyków. Czy to wszystko mogło mieć na nich aż tak wielki wpływ, by byli zdolni do podpalenia własnego domu? Nie mieściło mi się to w głowie, ale ich nieobecność była aż nazbyt znacząca.

Nagle Nil wyrwał się z grupki dzieci otaczających Leinorę i rzucił w kierunku domu. Moja przyjaciółka krzyknęła, ale ani ona, ani Toki nie zdążyli złapać chłopaka. Ja i Alenika też nie miałyśmy większych szan, więc po prostu posłałam w jego kierunku wiązkę mocy, osadzając go na miejscu bardzo szybko i skutecznie. Wiedziałam, że nie powinnam tak robić, ale uznałam, że to zbyt wyjątkowa sytuacja, by przejmować się uczuciami nastolatka i tym, czy mogę go przestraszyć bardziej, niż do tej pory. Podbiegłam do spętanego magią chłopaka, Lei dołączyła do mnie po chwili, a on popatrzył na nas rozszerzonymi z emocji oczami i wyjąkał tylko urywanym głosem:

– Lass… Hari…

Serce mi omal nie stanęło, gdy to usłyszałam, a jedno spojrzenie na Lei wystarczyło, bym odgadła, że i ona zasatanawia się nad tym samym, co ja – czy to bliźniacy byli podpalaczami? Jeśli tak, miałyśmy podstawy, by sądzić, że umknęli, nim płomienie rozszalały się na dobre. Ale pewności mieć nie mogłyśmy.

Za naszymi plecami pożar trawił wszystko, co moja przyjaciółka budowała przez lata z takim wysiłkiem, a decyzja, by pobiec tam jeszcze raz, obarczona była ryzykiem, że zginiemy. Nie śpieszyło mi się do oddawania życia za dwóch młodzieńców, których być może wcale tam nie było, ale ze wszystkich zgormadzonych i tak miałam największe szanse, by przeżyć. Zdjęłam więc z ramienia Ednę, pokrzykującą cicho w moim umyśle, że chyba zgłupiałam i i podawszy ją przyjaciółce, uwolniłam Nila spod wpływu swej mocy.

– Nie ruszajcie się stąd – rozkazałam i już miałam otoczyć się ochronną barierą, gdy wszyscy zobaczyliśmy, jak strop i frontowa ściana budynku walą się.

Płomienie na chwilę przygasły, a potem strzeliły wyżej, pokazując nam wszystkim dobitnie, że zbliżanie się jest co najmniej głupim pomysłem. Lei popatrzyła na mnie długo i poważnie, po czym potrząsnęła głową, łapiąc za łokieć z niezwykłą jak na nią siłą. Z jej twarzy odczytałam przestrach, najwyraźniej bała się, że jednak tam tak po prostu pobiegnę. I dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie, że moja przyjaciółka nie zdążyła założyć swojej maski, wybiegając z domu.

– Jesteś pewna? – zdziwłam się, patrząc w jej oczy.

– Tak. Coś mi mówi, że ich tam i tak nie ma już od dawna.

To jedno zdanie wystarczyło, aby potwierdzić moje przypuszczenia. Leinora, tak samo jak ja, podejrzewała swoich przybranych synów o próbę pozabijania nas wszystkich. Myśl ta była równocześnie okropna i tak bardzo prawdopodobna, że aż przechodziły mnie dreszcze, choć od płonącego domu biło falami ciepło. Skinęłam powoli głową, po czym spojrzałam na Nila u naszego boku. Jego mina powiedziała mi, że odgadł, o czym rozmawiałyśmy.

– To niemożliwe… – wymamrotał, wlepiając wielkie oczy w Lei.

– Nie wiem, czy to możliwe – odpowiedziała z rozbarajającą szczerością. – Po prostu nie wiem, widziałeś, jacy oni czasem byli.

Nastolatek z wyraźnym wysiłkiem przełknął ślinę i już nie powiedział ani słowa. Czekający nieopodal z pozostałymi dziećmi Alenika i Toki zbliżyli się do nas i to młody wilkołak zadał pytanie, którego również się obawiałam:

– Co my teraz ze sobą zrobimy?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chciałam ich zabrać do siebie, ale uświadomiłam sobie, że w moim domku nawet nie ma tyle miejsca, by ich wszystkich ugościć, a poza tym oni mieli swoje życie w Kamarze: pracę, znajomych… nie mieli jednak dachu nad głową, a ja nie potrafiłam im go natychmiast zapewnić.

– Na razie sprawdzimy, czy są miejsca w gospodzie w mieście – zadecydowała Leinora. – I tak sami nie ugasimy tego pożaru, a poza tym nie chcę narażać dzieci, więc nie ma co tu stać. Chdźmy wszyscy, a jutro porozmawiam z burmistrzem, może nam jakoś pomoże.

Moja przyjaciółka skrzywiła się na samą tę myśl i musiałam przyznać, że wcale mnie to nie dziwiło. Też nie przepadałam za proszeniem o cokolwiek władz miejskich, a ona była w stanowczo trudniejszej sytuacji ode mnie. Pożary nie były mile widziane, nawet jeśli nie zagrażały bezpieczeństwu całego miasta, a znalezienie zastępczego lokum dla kogoś, kto stracił wszystko, mogło nastręczyć wielu problemów, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że rodzina była duża. Musiałam jednak wierzyć, że Leinorze uda się coś osiągnąć, bo sama zamierzałam poszukać bliźniaków albo chociaż rozmówić się z zakonnikami. Podejrzenia powinny zostać rozwiane, choćbyśmy mieli się dowiedzieć, że to Lassoti i Harikon byli podpalaczami.

*

Poranek zastał nas wszystkich w fatalnych nastrojach. Toki przed wyjściem do pracy żegnał się długo ze wszystkimi dziećmi i Aleniką, jakby bał się, że znowu zdarzy się coś strasznego i nigdy więcej się już nie zobaczą. Leinora, gdy tylko uznała, że godzina jest przyzwoita, ruszyła do domu burmistrza, udając, że w ogóle nie krępuje jej, iż ma na sobie pożyczoną od właścicielki gospody – i stanowczo zbyt obszerną – sukienkę, a jej twarz przykuwa uwagę każdego, kto mija ją na ulicy. W pierwszej chwili chciałam jej towarzyszyć, na później odkładając rozmowy z podejrzanymi zakonnikami, ale Nil uparł się, że musimy jak najszybciej dowiedzieć się, gdzie są Lass i Hari. Jego pełne desperacji oczy powiedziały mi, że jeśli szybko się tym nie zajmę, chłopak pójdzie szukać ich na własną rękę, a to nie byłoby wskazane.

Ostatecznie żadne z dzieci nie poszło do szkoły, Alenika zobowiązała się wszystkich pilnować, a ja powędrowałam do domu na obrzeżach Kamary. U mego boku kroczył Nil, który chyba w ciągu ostatniej nocy zmienił o mnie zdanie i teraz był gotów wejść ze mną nawet do świata demonów, gdyby to miało mu zapewnić odzyskanie starszych braci. Nie chciałam go ze sobą zabierać, nie potrafiąc przewidzieć, co się stanie, ale zagroził, że i tak pójdzie za mną, czy tego chcę, czy nie. Jeśli nie miałam wyboru, wolałam, by szedł ze mną, a nie potajemnie za moimi plecami.

Nim dotarliśmy do podejrzanej siedziby, popatrzyłam na nastolatka uważnie i rzekłam na wpół pytająco:

– Mam wrażenie, że oni znaczą dla ciebie najwięcej spośród całej rodziny.

– Bo znaczą – stwierdził krótko, wyraźnie nie mając ochoty wdawać się w dyskusje.

– Dlaczego?

– Bo gdyby nie oni, wcale bym z panią dzisiaj nie rozmawiał.

Ugryzłam się w język, nim wyrwały mi się kolejne pytania. Obiecałam, że nie będę wnikać w jego przeszłość i chciałam tego przyrzeczenia dotrzymać, nawet jeśli kusiło mnie, by jak najszybciej wszystko z niego wyciągnąć.

– Niech się pani nie martwi, nie będę przeszkadzał – zapewnił.

– Nie o to się martwię.

– Więc o co?

– O to, co się stało i do kogo idziemy.

– Pani się boi – zauważył z pewnym zaskoczeniem.

– Tak. A ty nie?

– Też, ale pani nie powinna się bać, skoro jest pani demonem.

– Chyba nie umiem ci tego wyjaśnić, skoro widzisz we mnie tylko demona.

– Nie tylko – przyznał. – Ale półdemony też nie powinny się bać.

– Ale się boją! – ucięłam tę bezsensowną rozmowę ostrzej, niż zamierzałam.

Nil popatrzył na mnie spode łba, kuląc się odrobinę, a ja natychmiast pożałowałam swojego wybuchu. Westchnęłam ciężko i wydusiłam z siebie przeprosiny, ale nastolatek tylko skinął głową w odpowiedzi, co wcale nie wydało mi się satysfakcjonujące. W takich chwilach zawsze utwierdzałam się w przekonaniu, że nie nadaję się do kontaktu z dziećmi, choć Lei często temu przeczyła. Ale może stanowiła wyjątek potwierdzający regułę.

Kiedy wreszcie stanęliśmy przed domem na końcu miasta, poczułam niemiły dreszcz. Z udawanym spokojem zapukałam, zastanawiając się, którego z braci w brązowym habicie ujrzę i jak szybko rozmowa przerodzi się w kłótnię lub jeszcze coś gorszego. Nie spodziewałam się jednak, że w progu powita mnie uśmiechnięty Hari. Na moment mnie zatkało, Nil stojący tuż obok zdusił jęk wyrywający mu się z ust, a radość Harikona wyraźnie przygasła. Jego oczy były zupełnie trzeźwe, narkotyki straciły już swoją moc, ale on wciąż tu był, taki jak podczas mszy, zupełnie niepodobny do tego młodzieńca, którego spotkałam w domu zaledwie dzień wcześniej.

Nim wydusiłam z siebie choć słowo, za plecami brata pojawił się Lassoti i zmierzył nas nieprzychylnym spojrzeniem, jak obcych sobie ludzi, którzy przychodzą po prośbie. Miałam ochotę potrząsnąć mocno obydwoma młodzieńcami, by w końcu się opamiętali, bo nawet świadomość, że żyją, nie przyniosła mi pocieszenia.

– Czego chcecie? – zapytał Hari, kiedy już pierwsze zdziwienie minęło.

– Wyjaśnień – odpowiedziałam.

– Żebyście wrócili do domu tacy, jak dawniej – rzekł równocześnie Nil, z ulgą i odrobiną podejrzliwości rysującymi się na twarzy.

– Pierwsze wam się nie sposoba, drugie jest niemożliwe – burknął Lassoti.

– To wy podpaliliście dom – stwierdziłam ponuro.

Bracia popatrzyli na siebie, a potem na mnie, i nie odpowiedzieli, niemo potwierdzając nasze wszystkie podejrzenia. Powinnam być na nich wściekła, a poczułam tylko wielki smutek i zawód, jakby to byli moi synowie, którzy obrócili się przeciwko mnie. Najwyraźniej przejęłam część uczuć Leinory i nie potrafiłam wygarnąć chłopakom tego wszystkiego, co im się należało.

Ku mojemu zaskoczeniu, Nil nie miał takich problemów. Z jego twarzy zniknęła cała radość, jaką odczuł, widząc swych przybranych braci w dobrym zdrowiu, a na jej miejscu ukazała się gorycz, pomieszana ze złością. Był intelgentnym chłopakiem i doskonale wiedział, że miałyśmy z Lei słuszność od samego początku, a jego uczucia – jak zdążyłam się już przekonać – potrafiły być dość wybuchowe. Zmrużył oczy i cichym głosem rzucił:

– Nienawidzę was.

– Niczego nie rozumiesz, dziecko – skarcił nastolatka beznamiętnym tonem Lass.

– Rozumiem, że skrzywdziliście mamę i zniszczyliście wszystko, co mieliśmy. Jesteście podli bardziej, niż demony.

– Jesteśmy sprawiedliwi.

Zanim Nil dodał coś więcej, położyłam mu uspokajająco rękę na ramieniu. Nie zależało mi na kłótni, a tym bardziej na wykładach o ich wątpliwej moralności, do których z pewnością doprowadziłaby dalsza dyskusja. Właściwie zyskałam wszystkie informacje, które były mi potrzebne: wiedziałam, że młodzieńcy żyli, gdzie przebywali, a także, iż bez mrugnięcia okiem przyznawali się do winy. I pewnie w normalnej sytuacji od razu skierowałabym się do władz, by złożyć doniesienie, ale tym razem miałam wątpliwości. Powinni zostać ukarani za podpalenie, ale bardziej zależało mi na wyciągnięciu ich z matni sekty, wraz z innymi osobami. Nie mogłam zapomnieć twarzy Hayi, gdy jeden z zakonników wyprowadzał ją z podziemnej komnatki, by uczynić kolejną z „sióstr”.

– Chcę wejść – zażądałam. – I porozmawiać z waszym przełożonym.

– Mistrza nie ma.

– Więc z innym zakonnikiem najwyższym rangą.

– U nas nie ma rang, wszyscy jesteśmy braćmi.

– Byliście moimi braćmi! – wybuchł złością Nil.

– Jesteś dzieckiem gorszego boga, nie możesz być naszym bratem – odparł z obojętną miną Harikon i spróbował zamknąć drzwi, uznając najwyraźniej, że rozmowa skończona.

– Czekaj – rozkazałam, przytrzymując je uchylone. – Nie skończyłam.

– Ale ja tak!

Szarpnął mocniej i zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Uznałam, że tego to już za wiele, bezczelność bezczelnością, ale zadzieranie z magiem to głupi pomysł. Wiedziałam, że to, co zamierzam zrobić wzbudzi sensację, ale nic mnie już nie obchodziło, czy zostanę potem oskarżona o napaść i zaburzanie porządku publicznego. Nie chciałam tylko bardziej przestraszyć towarzyszącego mi Nila, więc popatrzyłam na niego poważnie i poprosiłam:

– Idź do domu burmistrza i opowiedz o wszystkim Lei. Niech zgłosi podpalenie i powie, że ma podejrzanych, którzy prawdopodobnie przyznają się do winy.

– A pani?

– Zamierzam dopilnować, by ani stąd nie uciekli, ani nie skrzywdzili nikogo więcej.

Przez chwilę nastolatek przyglądał mi się niepewnie, ale w końcu skinął głową. Nie potrafiłam odgadnąć, co o mnie w tamtej chwili myślał, może zastanawiał się, czy chciałam skrzywdzić jego starszych braci, a może po prostu miał nadzieję, że nie uda im się uniknąć kary. Nie miałam nawet pewności, czy nie uznał mnie za współwinną, ale ten pomysł szybko odrzuciłam. Gdyby się tego obawiał, nie zechciałby mi towarzyszyć, albo zachowywałby się inaczej.

Patrzyłam za odchodzącym szybko chłopakiem, zbierając w sobie siły do bardziej stanowczego działania niż to, które zaprezentowałam przed chwilą. Kiedy uznałam, że jestem gotowa i nie wycofam się w ostatniej chwili, nacisnęłam klamkę, ale drzwi do domu okazały się zamknięte. Westchnęłam ciężko i rzuciłam w ich stronę wiązkę magii. Jak ognia unikałam takich wyczynów, bo podchodziły pod włamanie, ale tym razem prawo musiało odejść na drugi plan. Liczyłam na to, że w razie ewentualnych nieprzyjemności uda mi się wytłumaczyć swoje postępowanie.

Obawiałam się trochę, że kiedy tylko wejdę do domu, od razu natknę się na któregoś z synów Leinory, ale nic takiego się nie stało. Panowała cisza i zastój, które chyba zaniepokoiły mnie jeszcze bardziej niż gdyby natychmiast się coś wydarzyło. Nastrój ciszy przed burzą sprawił, że po plecach przebiegł mi dreszcz i na wszelki wypadek narzuciłam na siebie ochronną barierę. A potem, jakby dla potwierdzenia moich obaw, rozległ się krzyk: przenikliwy, wysoki, raniący uszy i pełen przerażenia. Pobiegłam tam, skąd dochodził i z impetem wpadłam do jakiegoś pokoiku, którego Edna poprzedniego wieczoru nie odwiedziła.

Moim oczom ukazała się scena rodem z sennych koszmarów. Zapamiętana przez mnie Haya leżała na łóżku, próbując wyrwać się z mocnego uścisku jednego z odzianych w brąz zakonników. Mężczyzna dyszał ciężko, wtulając twarz w szyję dziewczyny i nie zwracając uwagi ani na jej protesty, ani na moje wtargnięcie.

Nie zawahałam się, cisnęłam w niego wiązkę magii niemal instynktownie, nie myśląc nad konsekwencjami. Tym razem to on wrzasnął, jego ciało wygięło się w łuk, a na boku wykwitła ciemnobrunatna plama. Dotknął rany palcami, sycząc z bólu i spełzając z wierzgającej dziewczyny, ale nie zdołał ustać na nogach. Osunął się na kolana obok łóżka, a potem zachwiał i przewrócił na bok, ciężki i bezwładny niby worek kartofli. Dopiero wtedy rozpaznałam w nim wczorajszego mistrza ceremonii. Haya pisnęła i patrząc z trwogą raz na ciało, a raz na mnie, skuliła się na łóżku, być może oczekując takiego samego końca.

W moim wnętrzu demoniczna część duszy przebudziła się, bardziej świadoma śmierci człowieka niż mój własny rozum. Z trudem przełknęłam ślinę i zdusiłam w sobie pragnienia, które równocześnie mnie fascynowały i brzydziły. Pokręciłam głową i już miałam zapewnić Hayę, że nic jej nie grozi, gdy usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się twarzą do drzwi w chwili, w której stanęli w nich Lassoti i Harikon. Obaj rzucili się na mnie, być może w celu pomszczenia swojego mistrza, którego ponoć nie było w domu, ale tarcza okazała się szczelna i wtrzymała, żaden z młodzieńców nie zdołał mnie dotknąć. Nim spróbowali ponownie, sięgnęłam po moc i podobnie jak przed płonącym domem Leinory unieruchmiłam Nila, tak samo teraz jego dwóch przybranych braci. Wymienili ponure spojrzenia, w których nie sposób byłoby doszukać się tych wesołych błysków, które gościły tam dawniej. Westchnęłam ciężko, odsuwając od siebie wszystkie wyrzuty sumienia i przeniosłam oczy na Hayę.

– Nic ci nie grozi, obiecuję – powiedziałam na tyle uspokajająco, na ile potrafiłam w obecnej sytuacji, gdy w moim wnętrzu szamotała się bestia. – Pamiętasz, co się działo?

Skinęła głową powoli i z wahaniem, drżąc na całym ciele i obejmując się ramionami. Nie byłam pewna, ile w rzeczywistości pamiętała, a ile znikło wraz z końcem działania narkotyków, ale postanowiłam nie wypytywać jej o żadne szczegóły, przynajmniej jeszcze nie w tej chwili. Odwróciłam się powtórnie do bliźniaków i przyjrzałam im surowo, starając się pokazać swoją wyższość, co ułatwiał mi nieco fakt, iż dysponowałam mocą i byłam od nich znacznie starsza. Gdyby chodziło o wzrost, przegrałabym z kretesem.

– Ko tu jeszcze jest? – zapytałam.

– Nikt – odparł Hari.

– Kłamiesz. Pytam po raz drugi po dobroci, kto tu jeszcze jest? Za trzecim mogę się zezłościć, a wówczas bywam bardzo nieprzyjemna, o czym przekonał się wasz mistrz – zagroziłam młodzieńcom, zaskakując też samą siebie.

Bracia po raz kolejny porozumieli się wzrokiem i zgodnie, jak też uparcie, milczeli. Zgrzytnęłam zębami, żałując, że nie mam takich samych uzdolnień do czytania w myślach, jak demony wyższe rangą. Nie pozostało mi nic innego, jak czekać na przybycie burmistrza i być może jeszcze jakiegoś maga do pomocy. Spuszczenie chłopaków z oczu nie wchodziło w grę, gdy nie wiedziałam, kto jeszcze przebywał w domku i jaką mocą dysponował, a ciągnąć ich za sobą podczas przeszukiwania pomieszczeń też nie chciałam. A poza tym była jeszcze Haya, którą ktoś powinien się zająć. Stanowczo potrzebowałam wsparcia.

*

Leinora, Nil, burmistrz Kamary oraz trzej magowie do pomocy, zwykle urzędujący w ratuszu, przybyli mniej więcej pół godziny po tym, jak zabiłam mistrza i uwięziłam bliźniaków. Przez cały ten czas nikt nas nie niepokoił, co zdawało się potwierdzać słowa chłopaków, ale i tak z wielką satysfakcją zabrałam się do przeszukiwania domu wraz z dwoma starszymi magami i brumistrzem, młodszego pozostawiając na straży Lassotiego i Harikona. Leinora zajęła się roztrzęsioną Hayą, a Nil z wielką goryczą robił wymówki swoim przybranym braciom, chociaż oni zbywali je dumnym milczeniem.

Wkrótce przekonałam się, że dom na przedmieściach naprawdę opustoszał, wynieśli się z niego wszyscy oprócz tego samego młodego zakonnika, który poprzedniego wieczoru wprowadził Hayę na spotkanie. Siedział w podziemiach i metodycznie usuwał wszelkie ślady ich obecności, próbując najwyraźniej ukryć przed każdym, kto pojawi się tu później, iż dom służył niezbyt chlubnym praktykom. Złapany przez nas nie stawiał żadnego oporu i wkrótce okazało się, że jest bardziej skory do współpracy niż Hari i Lass.

To od niego dowiedzieliśmy się o całej teorii „dzieci gorszego boga” – wszystkich tych, którzy nie byli zwykłymi ludźmi. Zapytany, jak w takim razie bliźniacy, będąc wilkołakami, mogli wstąpić do sekty, z dumą odpowiedział, że zostali nawróceni, oczyszczeni i w ten sposób zaczęli być prawowitymi „dziećmi lepszego boga”, a ostatecznym wejściem w nowe życie miało być dla nich właśnie podłożenie ognia pod dom Leinory. Ciarki mnie przeszły na myśl, jak dosłownie potraktowano w tym przypadku palenie mostów za sobą. Uprzedzenie mojej przyjaciółki do wszelkiego typu religii po raz kolejny okazało się słuszne, bo ci, którzy nazywali się świątobliwymi mężami, zamiast nieść pokój i pomoc, potrafili niszczyć i zabijać z większą łatwością, niż niewierzący.

Udało nam się także odnaleźć nakotyczne zioła, których zakonnicy używali do pojenia swoich wiernych. Ich wpływ na stan umysłu był na tyle znaczący, że niektóre fakty zakodowane pod ich wpływem mogły na stałe zmienić pewne przekonania i zachowania uzależnionych. Krew sącząca się do kielicha była na szczęście tylko symbolem, ale cała ta historia i tak wydawała się zbyt niepokojąca, by ją zbagatelizować. Nie tylko bliźniacy byli akolitami, także inni mieszkańcy Kamary, więc trudno było zgadnąć, kto następny zechce podpalać domy swoich bliskich lub sąsiadów. Pozostawał też kwestia tych kilku zakonników, którzy zdążyli wyjechać – dokąd, nawet skory do rozmów młodzieniec nie chciał zdradzić, o Harikonie i Lassotim nie wspominając.

Uzyskane informacje pozwoliły nam jednak oficjalnie potwierdzić, że to bliźniacy byli odpowiedzialni za tragedię, jaka spotkała Leinorę i dzieci, nie miałam więc wątpliwości, że kara ich nie minie. Burmistrz, mimo iż najwyraźniej nie mógł przywyknąć do widoku twarzy mojej przyjaciółki bez maski, wydawał się rzeczowym człowiekiem, który dopełnia swoich obowiązków. I to jego rozsądne i pozbawione emocji podejście do całej historii sprawiło, że Lasso i Hari zostali aresztowani, chociaż Lei próbowała tłumaczyć ich zachowanie wpływem narkotyków i członków sekty. Na szczęście jej słowa zostały uznane tylko za okoliczność łagodzącą, a nie za powód do natychmiastowego ułaskawienia.

Wieczorem, gdy emocje już opadły i Leinora niechętnie przyznała nam wszystkim rację, co do potrzeby przykładanego ukarania jej synów, pozostała jeszcze jedna ważna kwestia do omówienia. Moja przyjaciółka, Alenika, Toki i ja zasiedliśmy w salonie burmistrza, który był uperzejmy zaprosić nas do siebie. Jego żona pilnowała podopiecznych Lei, a on sam częstował smakołykami, jakby chciał nam wynagrodzić wszystkie szkody, których doznaliśmy z powodu pożaru. W końu też zajął miejsce i przez chwilę wpatrywał się w twarz mojej przyjaciółki, wyraźnie nie wiedząc, od czego zacząć kłopotliwy temat.

– Wiem o co panu chodzi – westchnęła Leinora w końcu, przerywając niezeręczną ciszę. – Zastanawia się, co z nami wszystkimi zrobić, bo chwilowo nie mamy nic.

– Tak, mniej więcej – przyznał mężczyzna. – Wiem przecież, że opiekuje się pani nie swoimi dziećmi, a one potrzebują dobrych warunków, ale obawiam się, że nie mogę zapewnić takich, jakie udało się pani stworzyć w jej domu…

– Mniejsza o warunki, my potrzebujemy jakiegokolwiek dachu nad głową w tej chwili – rzucił Toki z lekkim rozdrażenieniem. – I to raczej nie w centrum Kamary.

– Ale przecież nie wybuduję w ciągu nocy domu dla państwa, a jedynym na obrzeżach jest w tej chwili ten po zakonnikach…

Zapadła cisza, Leinora wyraźnie się zawahała, patrząc na swoje dłonie. Toki i Alenika wymienili spojrzenia, przez chwilę trwali tak blisko siebie, jakby mogli też dzielić się myślami i wątpliwościami poprzez dotyk. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że znali się tak dobrze i byli ze sobą tak blisko, iż faktycznie nie potrzebowali słów. W końcu to młoda matka odpowiedziała cicho:

– Myślę, że powinniśmy tam zamieszkać, w końcu to tylko mury, a są nam potrzebne. Atmosferę tego domu zmienimy sami i wymażemy wspomnienia o zakonnikach.

– Nie jestem pewna, czy to takie łatwe… – westchnęła Leinora.

– Nie mówię, że to łatwe, ale nie możemy gnieździć się w gospodzie przez cały czas ani siedzieć nikomu na głowie – odparła rzeczowo Ala. – A poza tym czy nam kiedykolwiek było łatwo? Wilkołaki zwykłe i odwrotne, porzucone dzieci, wydziedziczona hrabianka, Nil, który może mógłby być magiem, gdyby tego chciał, ale nie chce, bo przeżył coś traumatycznego i ty, Lei… Tajemnicza dobra dusza, której twarz widzimy wszyscy po raz pierwszy i nie wiemy, co myśleć. Nie wiem, co przeszłaś, bo nigdy o sobie nie opowiadasz, ale sądzę, że niemało, więc wątpię, abyś bała się wspomnień.

Oczy Lei rozszerzyły się, gdy usłyszała tak proste i równocześnie prawdziwe słowa. Potem spojrzała na mnie, szukając poparcia lub może podpowiedzi, ale jedyne, na co mogłam się zdobyć, to skinięcie głową.

– Alenika ma rację – przyznałam. – Dacie sobie radę.

– Ja nie wiem, jak, nie potrafię sobie tego wyobrazić, chłopcy byli u mnie od tylu lat, a teraz… sama nie wiem, jak to teraz będzie… – odparła Leinora zduszonym głosem.

Wraz ze stopniowym opadaniem emocji, pozostał w niej głównie żal i chyba przekonanie, że to ona popełniła gdzieś błąd, wychowując Harikona i Lassotiego. Nie potrafiłam jej przekonać, że takie samoudręczanie jest bez sensu, a zachowanie młodzieńców to efekt ich własnej naiwności, a nie tego, że Lei zrobiła coś źle. Albo cała historia była zbyt świeża, by moja przyjaciółka potrafiła się z nią pogodzić, albo to ja nie miałam takiego daru przekonywania, jak dawniej.

– Zostanę z wami przez jakiś czas, jeśli chcesz – zaproponowałam. – I Alenika ma rację, nie możesz obawiać się wspomnień.

– Gdyby to nie było znowu…

– Lei, przestań! – przerwałam jej. – Nie wracaj do tego.

– Jak mam nie wracać? – zapytała rozpaczliwie, zwieszając głowę. – Powiedz mi, jak.

– To byli inni ludzie, którzy już nie żyją. Tutejszy mistrz też nie żyje – skrzywiłam się na tę myśl, bo wcale nie chciałam go zabijać. – Lassoti i Harikon już nic więcej nie zrobią, a my wszyscy zamierzamy cię wspierać.

– A co, jeśli za kilka lat znów pojawi się ktoś, kto będzie chciał „wyplenić zło”? Jestem odmieńcem, który ściąga na innych niebezpieczeństwo.

– Nie jesteś – zaprzeczyłam. – Nie wolno ci tak myśleć, ani się załamywać.

Leinora pokręciła głową ze smutkiem, nawet na nas nie patrząc. Burmistrz odchrząknął z zakłopotaniem, zupełnie nie wiedząc, jak się zachować. Toki i Alenika wpatrywali się z napięciem we mnie, a ja nie miałam pojęcia, jak przekonać przyjaciółkę, że jej obawy nie są słuszne. Największy problem polegał na tym, że faktycznie obecna historia była podobna do tej, którą Lei kiedyś przeżyła, a wmawianie sobie, że nigdy więcej się nie powtórzy mogło pomóc, ale nie dawało żadnej pewności. Ufność bywała zawodna, a ja wiedziałam, jak trudno jest zaufać, gdy wspomnienia i rzeczywistość splatają się ze sobą w koszmar.

Nie znajdując odpowiednich słów, objęłam Lei ciepło, ale to nie mogło jej uspokoić. I w tym momencie ku zaskoczeniu nas wszystkich drzwi do salonu się otworzyły i wszedł Nil. Bez wahania podszedł prosto do nas i przykucnął przed Leinorą. Rzucił mi krótkie spojrzenie, a potem przeniósł oczy na przybraną matkę i stwierdził:

– Kazałaś mi kiedyś pogodzić się z tym, że zabrano mi wszystkich, których kochałem. Teraz chcę, żebyś ty się pogodziła z faktem, iż ci fałszywi zakonnicy zabrali nam Lassa i Hariego, bo to nie twoja wina. Żadne z nas nie mogło nic zrobić.

Burmistrz po raz kolejny wytrzeszczył oczy, słysząc tak poważną przemowę z ust nastolatka, Alenika i Toki, którzy lepiej znali chłopaka, wymienili spojrzenia, a ja poczułam z niego jakąś dziwną dumę. Mimo że nasza znajomość nie zaczęła się najlepiej, polubiłam go.

Leinora powoli uniosła zamglone przez łzy oczy na Nila. Patrzył na nią spokojnie, już nawet jej oszpecona twarz nie robiła na nim żadnego wrażenia, choć znał ją zaledwie o kilka godzin dłużej niż pozostali. Uśmiechnął się niepewnie i dodał:

– Przecież ja ciebie tak nie zostawię, mamo.

– Dziękuję… – wykrztusiła tylko z siebie Lei, ujmując nastolatka za ręce, a potem popatrzyła na pozostałe osoby zebrane w pokoju. – Dziękuję wam wszystkim.

– To znaczy, że weźmiemy ten dom po zakonnikach? – upewnił się Nil, zaskakując wszystkich swoją wiedzą. Dostrzegłszy nasze zdziwienie, wyjaśnił bez żadnego zażenowania czy wyrzutów sumienia: – Podsłuchałem waszą rozmowę.

Leinora westchnęła i chyba nawet nie miała siły na reprymendy, bo odpowiedziała tylko cicho, jakby podsłuchiwanie jej nie przeszkadzało:

– Weźmiemy. Ale ja naprawdę nie wiem, jak to będzie.

– Poradzimy sobie, zobaczysz. A pani nam pomoże – dodał stanowczym tonem Nil, patrząc na mnie uważnie.

– Pomogę – uśmiechnęłam się do niego, nie komentując faktu, że nie daje mi wyboru. – Wątpiłeś w to chociaż przez chwilę?

– Nie – przyznał. – Miała pani rację, że ludzie potrafią być tak samo źli, jak demony.

– Przykro mi, że musiałeś się o tym przekonać w takich okolicznościach.

Nastolatek przyjrzał mi się uważnie, marszcząc czoło i rozważając jakąś bardzo istotną dla niego kwestię. W końcu uścisnął mocniej dłonie Leinory i wstał. Popatrzył na Alenikę i Tokiego, następnie na małomównego burmistrza, a wreszcie znowu skupił się na mnie. Po chwili wahania wyciągnął rękę i zdjął z mojego ramienia Ednę, wciąż pozostającą w ciele jaszczurki. Palce chłopca nieco zadrżały, ale zmiennokształtna udała, że wcale jej to nie przeszkadza i pozostała spokojna w jego dłoniach.

Jeśli mi zagrozi, to go ugryzę – zagroziła, zwracając się do mnie w myślach, ale obawy okazały się bezpodstawne. Nil pogładził bowiem Ednę delikatnie po grzebiecie i położył na swoim własnym ramieniu. Poprawiła się, podwijając ogon pod siebie, po czym dodała: – No to może mu jednak nic nie zrobię.

– Nie boisz się? – zapytałam, dostrzegając napięcie na twarzy nastolatka i ignorując komentarze Edny.

– Boję – przyznał. – Widziałem, jakie one potrafią być w innych formach, jak potrafią rozszarpać ofiarę. I widziałem, jak demon chłepcze krew człowieka, którego chwilę wcześniej zabił – wzdrygnął się na to wspomnienie i pobladł, ale dzielnie dalej patrzył mi w oczy. – Ale wczoraj to ludzie chcieli zabić mnie, mamę i wszystkich… a pani nie wypiła ani kropli z ich mistrza… – urwał i zacisnął pięści, odetchnął głębiej, po czym oświadczył: – Muszę przestać się bać demonów, bo inaczej zacznę czuć lęk nawet przed ludźmi.

Skinęłam głową z uznaniem, wiedząc, że kiedyś, gdy już Nil naprawdę przestanie się bać, a Leinora i jej bliscy odbudują całe swoje życie, będę musiała poważnie porozmawiać z chłpakiem na dwa tematy.

Pierwszym były demony, które kiedyś ujrzał i które zmieniły go ze zwykłego dziecka w przedwcześnie dojrzałego młodego mężczyznę. Musiałam wiedzieć o nich więcej niż to, co do tej pory mi zasugerował, bo miałam pewne podejrzenia co do ich pochodzenia. Walka w tym drugim świecie, którą sama rozpętałam przed kilku laty, nie mogła przejść bez echa na ziemi. Po prostu nie mogła i powinnam była przewidzieć, że pojawią się renegaci. Pytanie brzmiało, ilu ich było i czy któryś z książąt zdołał już coś zaradzić, czy raczej wciąż terroryzowali ludność miasteczek i wsi.

Drugą sprawą był talent, jaki drzemał w Nilu, przejawiając się tylko w jego rysunkach. Wiedziałam – i Lei także zdawała sobie z tego sprawę – że nastolatek powinien był kształcony na maga. Nieszkolone zdolności albo przepadały bezpowrotnie, albo rozwijały się w sposób niekontrolowany, grożąc bardzo niebezpiecznymi przygodami w bardziej emocjonujących sytuacjach. Może jeszcze nie teraz, ale za rok czy dwa… Do tego czasu musiałam jednak oswoić Nila zarówno ze sobą, jak też z mocą i obcymi ludźmi, których z pewnością spotka na Uniwersytecie, o ile zgodzi się nań zdawać. Wizja tego, że będę musiała wysłać go do Darry nawet mnie wydawała się odstręczająca, ale na szczęście na podjęcie ostatecznej deyzji miałam jeszcze trochę czasu. I nie wątpiłam, że ten czas zostanie dobrze wykorzystany na zbudowanie nowego życia w Kamarze.

About the author
Studentka chemii z zacięciem literackim, która zawsze pisze za długie zdania i gromadzi w domu wszystkie książki, które ją do siebie przyciągną, ograniczeń gatunkowych nie uznając. W wolnych chwilach czyta i pisze, słuchając muzyki starannie dobieranej do klimatu tekstu, albo zwiedza z upodobaniem miasta, zamki i muzea. Kiedyś chciałaby połączyć swoje zainteresowania chemiczno-artystyczne, na razie lawiruje między nimi i próbuje równocześnie kończyć eksperymenty oraz opowiadania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *