Dziady Zadary jak kardiogram

dziady-mickiewiczaInterpretacja „Dziadów” Michała Zadary to nie tylko spektakl. To również próba pokazania naszego współczesnego podejścia do ojczystej literatury i stosunku do literackiego kanonu.

Przed premierą „Dziadów” Adama Mickiewicza w reżyserii Michała Zadary na deskach Teatru Polskiego we Wrocławiu twórcy pracujący przy tworzeniu spektaklu wspominali w wywiadach, że „Dziady” to tekst nieczytany, zapomniany, często również niezrozumiały. Nasz stosunek do wieszczów i wielkiej literatury jest tandetny i prymitywny, mówił reżyser. Trudno się nie zgodzić. Polskie podejście do tekstów klasycznych jest za bardzo odświętne, zbyt niecodzienne. Nie potrafimy, tak, jak na przykład robią to Anglicy, nawet w lekkim, nieambitnym filmie, zacytować Shakespeare’a, Eliota czy Blake’a. Z podejściem do kanonu bywa u nas często tak, jak z podejściem do religii. Odklepać, odmówić, przyklęknąć, ale nie czytać, a jeśli już, to raczej się nie wgłębiać i nie starać się zrozumieć. Powiedziano nam w szkole, że Norwid jest trudny i niejasny, więc na wszelki wypadek lepiej po niego nie sięgać. Zadara stara się pokazać, że te dzieła to nie relikwie. Że to klasyka, ale opowiadająca o współczesności. Za dużo (szczególnie w szkole) jest patetycznego podejścia do romantyzmu; tego, czego tak bardzo nie znosił Gombrowicz – padania na kolana. Zadara i jego aktorzy nie padają przed Mickiewiczem na kolana, nie wymagają tego również od nas widzów. I bardzo dobrze. To największy atut tego spektaklu.

Na dowolność w realizacji i interpretacji pozwala sam Mickiewicz. W jego tekście przecież właściwie nie ma didaskaliów! To daje ogromne możliwości reżyserowi i aktorom. Dlatego, mimo że teatr Zadary wydaje się być klasyczny, do końca klasyczny nie jest; wnosi dużo nowego. Na wiele postaci możemy popatrzeć w zupełnie nowym świetle. Przykładem może tu być Zosia odegrana przez Sylwię Boroń. Pomysł na bohaterkę zupełnie inny, zaskakujący i zabawny, ale jakże spójny i sensowny! W żadnej wcześniejszej realizacji nie pokazano również, że uczestnicy obrzędu przywoływania duchów i sam Guślarz (świetnie zagrany przez Mariusza Kiljana) bardzo się bali. Byli po prostu przerażeni.

II część, oprócz miejsca, bo u Zadary obrzęd odbywa się na niedokończonej betonowej budowie, została odegrana tak, jak napisał to Mickiewicz – żadnej lampy, świecy, ani wdzierających się przez okna promieni księżyca. Tę część aktorzy odgrywają właściwie w całkowitej ciemności, a publiczność może obserwować tylko to, co decydują się pokazać poprzez ruchy małej kamery, na dwóch ekranach z boku sceny, w dodatku, w wzmacniającym efekt, zielonym poblasku. Ogromne brawa należą się Robertowi Rumasowi za stworzenie scenografii, która stanowi lwią część końcowego efektu oraz Mai Kleszcz i Wojciechowi Krzakowi za doskonałą minimalistyczną muzykę i odgłosy nocnych ptaków, które razem budują atmosferę całego spektaklu.

W niemal pięciogodzinnej sztuce są tylko dwa słabsze momenty. Pierwszym jest monolog Dziewicy w I scenie I części. Kacper Kuszewski powiedział kiedyś bardzo ciekawą i ważną rzecz o aktorstwie. Aktor nie ma zagrać swojej postaci, on ma tę postać odnaleźć w sobie. Niestety nie udało się to Annie Ilczuk. Ale jeśli wystąpi jeszcze kilka razy, będzie to bardziej naturalne, mniej wymuszone i wykrzyczane. Świetnym pomysłem jest przedstawienie Upiora, jako dialogu uczestnika obrzędu (Cezary Łukaszewicz) z policjantem (Jakub Giel). Mistrzowski początek, niestety potem trochę się rozjeżdża, gdy wiersz kończy recytować Dagmara Mrowiec. Inne świetne aktorsko role to Starzec Bogusława Danielewskiego, niepozorny, ale bardzo wymowny w swoich powtarzanych po Guślarzu i Chórze kwestiach. A także Adam Szczyszczaj w roli Czarnego Myśliwego.

Jednak największą nowością w Zadarowskim odczytaniu Dziadów jest postać Gustawa – mistrzowska kreacja Bartosza Porczyka. Porczyk manipuluje swoimi i naszymi emocjami. Czyni Gustawa aktorem, to jak sztuka w sztuce – spektakl szkatułkowy. Odegranie swojego monodramu. Steruje emocjami i nastrojem Gustawa i widzów jak na sinusoidzie. Gra z samym sobą i z widownią. Przechodzi z podniosłości w komizm, przełamuje patos autoironią. Wręcz parodystycznie podchodzi do własnej tragedii. Cały spektakl, ale w szczególności IV część jest jak kardiogram. Jak zapis bicia serca Gustawa. Serca, w które przecież wbił nóż, ale które ciągle jest gorące i bije z całych sił.

Nieszczęśliwa, zawiedziona miłość Gustawa, nie jest przecież jakimś niecodziennym problemem. Spotykało i spotyka to tysiące ludzi. Ale Gustaw musi swoje nieszczęście przedstawić tak, jakby był jedyną osobą na świecie, którą to dotknęło. To postać nietuzinkowa, jednostka wybitna, persona, można by powiedzieć za jedną z piosenek Bartosza Porczyka*. Dlatego, nie można zarzucać Porczykowi zbyt dużej pewności siebie w odgrywaniu Gustawa. On taki ma być – trochę narcystyczny i momentami nonszalancki. Dziady nie opowiadają przecież o zwykłych Polakach, ale o artystach, dziwakach, postaciach wybitnych. Gustaw/Konrad będzie się potem przecież wykłócał z Bogiem w Wielkiej Improwizacji w części III. Będzie się wywyższał nad Stwórcę, otrze się o bluźnierstwo. Cały czas balansuje na granicy. Dokładnie to samo robi Porczyk przedstawiając swojego Gustawa. Pokazuje paradoksy, balansuje na granicach emocjonalnych, na granicy komedii, tragedii, egoizmu i parodii swojego samobójstwa. Ale daleko mu do bycia groteskowym. Jest autentyczny i naturalny, wchodzi w rolę w pełni. Porczyk odnalazł w sobie Gustawa, ale Gustawa, paradoksalnie z dużym dystansem do własnej osoby. O swojej ukochanej opowiada też w kontekście seksualnym, lekko obscenicznym wręcz. Tego wcześniej nie było. Ciekawe, jak Porczyk poradzi sobie z czekającą go, już jako Konrada, Wielką Improwizacją. Trudno, będzie mu zapewne odciąć siebie i widzów od genialnej interpretacji Gustawa Holoubka, od którego nie można oderwać wzroku, który hipnotyzuje samym spojrzeniem**. Ale bez wątpienia Porczyk poradzi sobie z tym zadaniem, tu nie trzeba mieć żadnych obaw. Na poklask zasługuje również Wiesław Cichy, odgrywający rolę Księdza. Musiał znaleźć się w cieniu Gustawa, ale stanowi doskonałe dopełnienie jego postaci w dramacie.

Dziady Michała Zadary trzeba zobaczyć koniecznie. Nie tylko dlatego, że to świetny spektakl, zrealizowany z pełnym rozmachem i profesjonalizmem, nie dlatego, że tekst Mickiewicza należy do kanonu. Przede wszystkim dlatego, że najwyższy czas, zaprosić klasyków do codzienności. Zrozumieć, że to dzieła genialne, bo ponadczasowe. Mówiące do nas i o nas współczesnych.

*Przywołana tu piosenka pochodzi z debiutanckiego albumu Bartosza Porczyka Sprawca z 2011 r., wytwórni EMI.
**Film Lawa, reż. Tadeusz Konwicki, 1989 r.

Karolina Przystupa

About the author
Karolina Przystupa
Rocznik 1993. Studentka Reżyserii na Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. Filii we Wrocławiu, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Interesuje się korespondencją sztuk, trenuje taniec współczesny, słucha jazzu i pije dużo herbaty. W teatrze poszukuje Piękna, dlatego studiuje na Wydziale Lalkarskim.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *