Drugi brzeg – Michał Gołkowski

drugi brzegGdy do moich rąk trafił egzemplarz recenzencki książki Michała Gołkowskiego „Ołowiany świt”, rozpoczęłam jego lekturę tylko z obowiązku. Grafika na okładce sugerowała tematykę militarną, której szczerze nie znoszę, a która w książkach SF drażni mnie podwójnie. Jednak niemal natychmiast zrozumiałam, że mam do czynienia z powieścią, jakiej się nie spodziewałam – prozą zainspirowaną jedną z najsłynniejszych powieści radzieckiej fantastyki, „Piknikiem na skraju drogi” braci Strugackich, ale mimo to całkowicie oryginalną. „Ołowiany świt” to książka dobitnie uświadamiająca czytelnikom, że również Polacy umieją pisać książki zasługujące na miano bestsellerów, książki niezwykłe, których autor ma rzeczywiście coś do powiedzenia i adresuje przy tym płód swego ducha do ludzi jako tako inteligentnych. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że nie mogłam doczekać się drugiej części „opowieści z Zony” – i oto mam je przed sobą.

Obszar wokół sarkofagów elektrowni jądrowej w Czarnobylu obfituje w przedziwne znaleziska, które zazwyczaj udaje się korzystnie sprzedać, a wśród których od czasu do czasu można trafić na prawdziwy skarb. Poszukiwaniem artefaktów trudnią sie stalkerzy. Za każdym razem narażają swoje życie, gdyż na terenie określanym jako Zona występują anomalie zaprzeczające prawom fizyki i żyją tam zmutowane stworzenia, groźniejsze niż jakiekolwiek znane nauce zwierzę. Stalkerem nie może zostać każdy. To praca wymagająca szalonej odwagi i jednocześnie zimnej krwi oraz zdolności przewidywania, nie zapominając o niemal zwierzęcym instynkcie. Kto nie ma tych cech, szybko zginie, a co gorsza, może narazić na niebezpieczeństwo innych sobie podobnych. Właśnie dlatego tworzą oni rodzaj klanu, do którego nie wpuszczają byle kogo. Miś, jedyny Polak między rodowitymi Rosjanami i Ukraińcami, zdobył sobie ich uznanie i szacunek, wie jednak, że zdobyć to nie wszystko, trzeba jeszcze utrzymać to, co się zdobyło. Ma na to dość odwagi i umiejętności. Nikt z jego kolegów nie wie, czego Miś tak naprawdę szuka w Zonie. Polski stalker, zamknięty w sobie samotnik, nie zwierza się nikomu ani z luk w pamięci, ani z nawiedzających go koszmarów, dręczy go jednak pragnienie pozbycia się jednego i drugiego, szczególnie że pod ich wpływem potrafi być niebezpieczny dla otoczenia. Dlatego decyduje się na wyprawę, na jaką mało kto się odważa. Chce dotrzeć na drugi brzeg rzeki Prypeci, w samo serce Zony, może nawet aż do Sarkofagu. Ma świadomość, że w tak dalekiej drodze czekają go spotkania nie tylko ze znanymi już anomaliami, w jakie obfituje teren objęty katastrofą, ale też z takimi, których może jeszcze nie znać. A nie znając, może nie zdołać się sprzed nimi obronić. Podejmuje szaleńczą wyprawę, uzbrojony po zęby i ze starannie skompletowanym ekwipunkiem. To, co ze sobą bierze, może nie wystarczyć przeciw temu, co napotka po drodze. Musi jednak iść, nie ma wyboru…

Druga część książki Michała Gołkowskiego w niczym nie ustępuje pierwszej. Nie składa się ona – jak pierwsza – z niepowiązanych ze sobą opowiadań, stanowiących jakby migawki z życia głównego bohatera, a raczej z jego wypraw po artefakty z Zony. „Drugi brzeg” to relacja z jednej tylko, najbardziej szalonej ekspedycji, do której Miś przygotowywał się miesiącami. Czytelnicy części pierwszej wiedzą, że jest on stalkerem, czyli człowiekiem żyjącym z tych niezwykle ryzykownych eskapad. Każda z nich może mu przynieść fortunę, ale może też równie dobrze zakończyć w sposób gwałtowny jego życie. Ponieważ mamy w książce do czynienia z narracją pierwszoosobową, wiadomo, że główny bohater raczej nie zginie i albo dotrze do celu, albo zawróci. Może go jednak spotkać po drodze tyle przygód, że napięcie nie opuszcza czytelnika od pierwszej strony do ostatniej. Jest to ciekawe, bo mamy do czynienia ze swoistą „powieścią drogi”, w dodatku taką, w której praktycznie nie ma dialogów, chyba że bohater mówi do siebie lub wspomina coś, co wydarzyło się wcześniej. To relacja z samotnej drogi do serca Zony – drogi, z której można nie wrócić. Można tam zginąć, pozostać jako własny upiór lub wrócić innym, niż się było. Nie wiadomo, która alternatywa jest gorsza.

Co można zarzucić książce? Myślę, że jedynie niekompletną warstwę opisową. Czytelnik może mieć trudności z wyobrażeniem sobie, jak wygląda dana anomalia, mutant czy też artefakt, i rzadko wie, czemu on jest tak cenny, że warto ryzykować dla niego życie. Miś nie zawraca sobie głowy tłumaczeniami, tak samo jak uznałby za zbędne drobiazgowe wyjaśnianie podczas relacji z podróży przez Azję, co to wielbłąd albo jak wygląda piramida. Daje to pole do wyobraźni, ale jednocześnie pozostawia wątpliwości: jak wygląda “kwiat-kamień” czy “mamine korale”? Na czym polegają ich unikatowe właściwości? Przecież nikt nie ryzykuje dla nich życia dlatego, że ładnie wyglądają. To samo dotyczy mutantów. Wydaje się, że autor poświęca im stanowczo zbyt mało czasu. Na tym jednak polega styl tej książki. Narrator nie zatrzymuje się nad każdym głupstwem, żeby je drobiazgowo opisać, poświęci mu najwyżej kilka słów i idzie dalej. W wytworzeniu sobie pewnego obrazu pomagają za to sugestywne, wykonane oszczędną kreską grafiki. Są prawdziwą ozdobą niebanalnej treści.

„Drugi brzeg” jest powieścią dla ludzi o mocnych nerwach, zafascynowanych technologią i cyberpunkiem. Na pewno nie znajdzie się w niej czułych romansów ani łzawych rozważań nad losem człowieka. Narratorem jest silny mężczyzna, nauczony liczyć na siebie i nie wahający się pociągnąć za spust, gdy zachodzi taka potrzeba. Nie ma zamiaru użalać się nad zamieszkującymi Zonę mutantami, zbyt dobrze wie, że napotkawszy je, ma do wyboru: zabić lub stać się czyimś obiadem. Michał Gołkowski jest zresztą powściągliwy w opisach, nie epatuje makabrą, pozostawia duże pole dla wyobraźni i chyba właśnie dlatego jego książka robi takie wrażenie. Doskonała lektura dla miłośników SF i nie tylko.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska
Ocena: 5/5

Tytuł: Drugi brzeg
Autor: Michał Gołkowski
Okładka: miękka
Ilość stron: 389
Wydawnictwo: Fabryka Słów

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

2 komentarze

  1. Tak samo nie mogłem się doczekać „Drugiego Brzegu” jak autorka recenzji.
    Sama recenzja super, natomiast mam dwa maleńkie ale… [przepraszam może nie maleńkie patrząc co tam poniżej popisałem 😉 ]
    1. Pozwolę sobie zacytować:
    „Myślę, że jedynie niekompletną warstwę opisową. Czytelnik może mieć trudności z wyobrażeniem sobie, jak wygląda dana anomalia, mutant czy też artefakt, i rzadko wie, czemu on jest tak cenny, że warto ryzykować dla niego życie.”

    Moim skromnym zdaniem to nie jest niekompetencja autora. Zarówno „Ołowiany świt” jak i „Drugi Brzeg” są mocno zakorzenione w uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R i z racji tego bazują raczej na pewnej elementarnej wiedzy z tego świata. Jak wyglądają anomalie, do czego służą i czemu są tak drogie – jak ciężko je zdobyć – doskonale wiedzą gracze.
    Domyślam się, że Pan Gołkowski stanął po prostu przed dylematem – opisać wszystko po kolei i zanudzić tych którzy znają uniwersum, albo przedstawić to tak zęby wyjadacze w lot łapali o co chodzi a inni w miarę się domyślili.
    Wnioskując po warstwie opisowej autor nie lubi dłużyzny i rozwlekłych opisów, więc zdecydował się wrzucić czytelnika w gotowy świat i niewiele wyjaśniać z pojęć dla świata niejako podstawowych.
    Ja nie mam za złe – mimo że serię gier znam średnio dobrze, wręcz przeciwnie – chwała Michałowi Gołkowskiemu za mapkę dołączoną do „Drugiego…” która wreszcie prostuje trochę geografie świata gry, która mieszała miejsca Prypeci, Kopacze i samego Reaktora.
    Zresztą swoją droga nie pamiętam, żeby Noczkin w „Ślepej plamie” wyjaśniał też wygląd jakichkolwiek artefaktów.

    2. Nie jestem pewien czy: „Drugi brzeg” jest powieścią dla ludzi o mocnych nerwach, zafascynowanych technologią i cyberpunkiem.”- nie jest trochę nadużyciem jeśli chodzi o gatunek Cyberpunku.
    Zgodziłbym się że jest bliski Postapokalipsie – ale Pan Gołkowski, jakoś nawet nie bardzo używa książce terminów takich jak „egzoszkielet”, które występowały w grach czy, u wcześniej wspomnianego Noczkina. Ba! wręcz główny bohater „Drugiego…” nie używa nawet PDA tak popularnych w grze i propagowanych jako narzędzie każdego stalkera.
    Czytelnicy szukających więc nawiązań do klasyki cyberpunku jak „Nueromancer” – czy odjechanego transchumanizmu jak „Eclipse phase” raczej mocno się zawiodą i nie ma co im – moim zdaniem – sugerować że znajdą tu jakiś cyberpunk.

  2. Dziękuję za konstruktywne uwagi. Może rzeczywiście trochę się rozpędziłam z zaliczeniem tych powieści do cyberpunkowych. A co do uniwersum STALKERa, to książki Pana Gołkowskiego były moim pierwszym zetknięciem z tym zjawiskiem, stąd pisałam z punktu widzenia kompletnej „świeżynki”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *