Dokąd to wszystko prowadzi? – recenzja komiksu Fight Club 2 (zeszyty 4 – 5)

Nie wiem, ile razy widziałem film „Fight Club”, po dwudziestym razie przestałem liczyć. Wszystkie zeszyty „dwójki”, ukazujące się z zaskakującą (i zadowalającą) regularnością, przeczytałem trzy razy. Nie dlatego, że fabuła jest szczególnie skomplikowana – chciałem sprawdzić, czy coś mi nie umknęło, czy nie skrywają czegoś więcej.

FightClub2_coverset1.0
Sebastian wraca do siedziby Operacji Masakra, by odnaleźć syna, porwanego przez swoje alter ego – Tylera Durdena. Nikt go nie rozpoznaje, kiedy jest sobą, może więc spokojnie siedzieć na ganku razem z młodymi mężczyznami oczekującymi na dołączenie do projektu. Nikt poza Aniołem – kiedyś przystojnym mężczyzną, którego twarz sam pokiereszował, jeszcze jako Sebastian, chcąc zniszczyć „coś pięknego”. Dopiero kiedy mści się na postaci granej w filmie przez Jareda Leto, przyglądający się walce rozpoznają w nim założyciela Fight Clubu. W tym czasie Marla, jego żona, dołącza do żeńskiej wersji Operacji Masakra i razem z chorą na progerię dziewczynką skrywa się przed Tylerem w Mogadishu.
Mam wyrzuty sumienia, bo bardzo chcę, żeby ten komiks mi się podobał. Nie liczę już na to, że zawładnie mną, jak kiedyś film oparty na powieści Palahniuka. Chciałbym jedynie, żeby komiks był dobrze napisany, ciekawy, wciągający. Czy tak jest? Nie do końca. Widać, że pisarz świetnie się bawił, tworząc „Fight Club 2”, ale te bardzo różne skrawki, które autor nadgryza, nie tworzą razem smakowitej kompozycji. Mówiąc o „Rio Bravo”, Quentin Tarantino użył terminu: hangout movie, mając na myśli obraz, który ogląda się wielokrotnie – po to, by przebywać z jego bohaterami. Problem polega na tym, że poza Tylerem i Marlą bohaterowie „Fight Clubu” nie są szczególnie interesujący. Tymczasem w czwartej i piątej części odwiedzamy starych znajomych, takich jak Robert Paulson czy Anioł, i w sumie… tyle. Jesteśmy na półmetku historii, a ta jedynie nieznacznie posunęła się do przodu.
Palahniuk za bardzo wziął sobie do serca komiksową konwencję. W swoich i tak niekonwencjonalnych powieściach nie popuszcza wodzy fantazji tak bardzo jak w drugiej części swojej najpopularniejszej książki. Podobny błąd popełnił Spike Lee, pisząc scenariusz do gry komputerowej „NBA 2K16” – zamiast czegoś na pograniczu filmu i gry stworzył kolejną sztampową grę, momentami aż rażącą swoją wtórnością. Podobnie, chociaż nie do tego stopnia, jest z tym komiksem. Od takiego twórcy jak Palahniuk wymaga się więcej. „Fight Club 2” to nierówna seria, podobna do wielu innych, ale sygnowana nazwiskiem znanego pisarza. Dlatego tak przyciąga uwagę i dlatego cieszy się zainteresowaniem. Również moim, bo wciąż liczę na to, że w pewnym momencie historia nabierze tempa i sensu, a przy finalnym, dziewiątym zeszycie ta dobrze wydana i narysowana seria chociaż częściowo spełni moje oczekiwania.
Tytuł oryginału: Fight Club 2
Scenariusz: Chuck Palahniuk
Rysunki: Cameron Stewart
Tłumaczenie: Bruno Jasieński
Rok wydania: 2015
Wydawca: Niebieska Studnia

niebieska_studnia_logo

About the author
Łukasz Muniowski
Doktor literatury amerykańskiej. Jego teksty pojawiały się w Krytyce Politycznej, Czasie Kultury, Dwutygodniku i Filozofuj. Mieszka z kilkoma psami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *