Czytająca w tramwaju

Pamiętam z dzieciństwa, że zamiłowanie do książek cieszyło się raczej pozytywna opinią  społeczeństwa. Nie było to szczególnie dawno i istniały już wówczas alternatywne formy spędzania wolnego czasu, mimo że nie aż tak urozmaicone, jak obecnie. Owszem, zdarzało się, że ten czy ów nazwał pogardliwie czytanie „bujaniem w chmurach”, wciąż jednak była to rozrywka na poziomie. Każde tzw. dobre dziecko lubiło czytać, nawet do szkolnych lektur zasiadało chętnie, a wyprawa do biblioteki należała do cotygodniowych rytuałów.

Rozwój techniki – najpierw telewizja, potem kablówka, a następnie komputer – oraz coraz bardziej konsumpcyjny styl życia zepchnęły na bok refleksyjną formę spędzania wolnego czasu, jaką jest czytanie. Nie można powiedzieć, by książka całkiem odeszła do lamusa, jednak zdecydowanie straciła na popularności. Spotkałam się nawet ze stwierdzeniem iż dziś czytanie jest anachronizmem, ponieważ zabiera mnóstwo czasu, którego obecnie ciągle brakuje. To prawda, że doba zrobiła się za krótka, by móc spełnić wszystkie wymagania społeczne – zarobić, posprzątać, założyć rodzinę i jeszcze nieco się rozerwać czy kultywować jakąś pasję. Ponieważ sporo czasu tracimy na dojazdach do pracy czy szkoły i z powrotem, komunikacja miejska, gdzie, nie bez pewnych trudności, ale jednak da się na chwilę przysiąść we względnym spokoju, wydaje się być dobrym miejscem na oddanie się lekturze. Wydaje się…

Od czasów mojego dzieciństwa człowiek czytający, a zwłaszcza wychodzący z tym na światło dzienne, najwyraźniej stał się pewnym kuriozum. Kiedy siadam spokojnie w tramwaju i wyciągam książkę, nie wadząc nikomu, niemal codziennie muszę zmierzyć się z co najmniej głupkowatymi uśmieszkami czy komentarzami. Uważam, że kobieta zmywająca lakier z paznokci śmierdzącym acetonem w komunikacji miejskiej jest dziwniejsza ode mnie, a rozwrzeszczani milusińscy czy roszczeniowe emerytki z wielkimi torbami bardziej inwazyjne. Jednak ich jakoś nikt się nie czepia.

Do pracy jadę codziennie bezpośrednim tramwajem, podróż zajmuje około 30 minut, co w dwie strony daję aż jedną całą cudowną godzinę czytania. Mam swoje upatrzone miejsce dla czytającej, które nigdy nie cieszy się szczególnym powodzeniem współpasażerów. Siedzę cicho w kącie, zajmuję się sobą, ale dla niektórych wystarczy być. Zaczynają się głośne komentarze: „Patrz, pani. Ten czyta i ta czyta. Tak się zastanawiam, czy to kobieta bardziej wpływa na mężczyznę, czy mężczyzna na kobietę. Przypomina mi się taka anegdota…” Donośny męski głos peroruje na cały tramwaj, od spraw damsko męskich zupełnie płynnie przechodząc do polityki. A poranną tramwajową ciszę szlag trafił.

Innym razem dosiada się grupka zadowolonych z siebie młodzieńców, jeden z piwem, reszta już najwyraźniej po. Niestety obok mnie są dwa wolne miejsca. Robi się ciasno i nie pachnie.

– Ty! Kiedy ostatni raz czytałeś książkę? – odzywa się właściciel piwa tonem wiele mówiącym o jego stosunku do czytania.
– No, czekaj… Trzy dni temu.
– Taa… chyba telefoniczną.
– No, naprawdę.
Tym razem mi się udało.

Kolejna podróż. Naprzeciwko mnie siada podchmielona para. „A co pani czyta? A ciekawe? A pokaże pani okładkę? Aha… Bo on też czyta (skinienie głową w stronę niedogolonego towarzysza), czasami nawet w nocy siedzi i czyta. Naprawdę.” Potem zaczyna się opowieść o jakimś Marcinku czy innym Grzesiu, który miał piątkę z polskiego i też lubił czytać. Staram się znaleźć równowagę pomiędzy byciem grzeczną i jednocześnie odpychającą. Bo chcę mieć spokój i poczytać. Po powrocie do domu, między zakupami, garami, praniem, pisaniem i paroma innymi obowiązkami najprawdopodobniej nie znajdę już czasu. Z drugiej strony rozumiem ludzką potrzebę kontaktu, paplania o niczym, byle tylko ten kontakt podtrzymać. Ale kiedy siedzę z nosem w książce, chyba powinno być jasne, że nie mam ochoty rozmawiać?

Nie chcę powiedzieć, że jestem jedyną czytającą w tramwaju i że cały świat sprzysiągł się przeciwko czytelnictwu na rzecz łatwiejszych rozrywek. Zawsze trafia się kilka osób, które targają ze sobą do tramwaju Martina, skandynawski kryminał czy choćby gazetę. Jednak jest ich niezwykle mało, może dlatego tak bardzo rzucają się w oczy i swoją nikłą liczebnością prowokują takie sytuacje, jak opisane powyżej.

Karolina „Mangusta” Kaczkowska

About the author
(poprzednio Górska), współpracowniczka Szuflady, związana także z portalami enklawanetwork.pl i arenahorror.pl, pasjonatka czytania, pisania i oglądania horrorów, tancerka i zbieraczka lalek. Wieloletnia członkini Gdańskiego Klubu Fantastyki. Z wyboru mieszka we Wrocławiu z mężem i zwierzakami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *