Cztery sekundy

Pierwsza sekunda.

Pierwsza sekunda jest bardzo specyficznym okresem. Ciało Zagubionego nie nabrało jeszcze rozpędu, siła ciężkości nie zdążyła uczepić się nóg. Zagubiony ma wrażenie, że został zawieszony w powietrzu i że będzie tak tkwił do końca świata. Że nigdy nie spadnie.

Najpierwotniejsze uczucia, jakie opanowują Zagubionego w pierwszej sekundzie to euforia i bezgraniczne szczęście. Pełny romantyzm. Są to uczucia podobne do tych, jakie powstają w umysłach innych Zagubionych w pierwszych chwilach po zażyciu na przykład kokainy. Euforia. Stan, który jest tak silny, że rozsadza czaszkę. Sprawia, że, mimo, że z balustrady mostu można dojrzeć okna odległych wieżowców, Zagubiony nic nie widzi. Oczy zasnute są delikatną mgiełką szczęścia. Nic go nie mąci. Żadne wątpliwości. Żadne wahanie. Jeszcze nic. Jest skoncentrowany na sobie. Skierowany do wewnątrz. Mimo, że euforia huczy w zamkniętych zwojach mózgu, umysł jest wyciszony. Obserwuje swoje reakcje. Jest przeszczęśliwy.

Euforia momentalnie przeradza się w ekstazę. Stan graniczący z uczuciem rozkoszy. Nic dziwnego, że uczuciu temu towarzyszy odprężenie, ciało często mimowolnie oddaje mocz, czasami następuje wytrysk nasienia. To normalne.

Wiatr, który wieje tu, na górze, nieustannie, muska zimnymi palcami rozpaloną skórę twarzy, odgarnia włosy, wysusza usta. Ale Zagubiony tego nie czuje. Oto dokonało się. Pokonał barierę, która go otaczała i ograniczała. Bariera niczym wściekła bestia, która chodzi krok w krok, dyszy w kark i warczy. Cały czas warczy i kąsa. Teraz ta bestia została oszukana. Została tam, w tyle, za plecami. Ujadająca, kłapiąca bezsilnie szczękami. Bestia została pokonana ostatecznie. Świadomość tego zwiększa uczucie ekstazy.

Zagubionemu wydaje się, że wciąż ma wpływ na bieg wypadków. Wciąż jeszcze może decydować. Gdyby tylko zdołał obrócić się, mógłby wyciągnąć ręce i złapać metalową barierkę. Mógłby… ale to oznaczałoby, że wsadziłby ręce wprost w paszczę tej rozwścieczonej bestii, która tylko na to czeka. To oznaczałoby, że wciąż byłby skazany na jej obecność. Znów słyszałby za plecami jej ciężkie człapanie, warczenie. Znów stałby się jej ofiarą.
A więc nie. Nie obróci się i nie wyciągnie rąk. Wyobraźnia podsuwa wspaniałe romantyczne wizje. Bestia pokonana po raz drugi. Ekstaza sięga zenitu.

Druga sekunda.

Zagubiony zaczyna odczuwać potęgę siły ciężkości. Potęgę, której nic nie może się oprzeć. Ani samoloty, ani wieżowce, ani nawet planety, a cóż dopiero Jego ciało? Piórko. Puch. Marność.
Jest to faza, w której siła ciężkości zgarnia to piórko i strąca jakby od niechcenia, nadając mu pierwszą, nieznaczną jeszcze prędkość. Nie ma już śladu po ekstazie. Nie zachowało się wspomnienie euforii. Czas nagle nabiera ogromnego przyspieszenia, jakby w tym właśnie momencie zawieszone zostały prawa fizyki. Czy Albert Einstein o tym wiedział? Czas ujawnia swe skryte dotąd, groźne oblicze. Rozciąga się do niewyobrażalnych rozmiarów niczym nieskończenie długa guma do żucia. Rozrywa świadomość na tysiące kawałeczków, które nigdy już nie zostaną zebrane w jedną całość. Nawet jeśli jakimś cudem przeżyje, umysł zostanie zniszczony bezpowrotnie, nieodwracalnie, nieodwołalnie.
Tak, to prawda, dzięki temu zostanie wyzwolony. Oczyszczony. Dosięgnie na chwilę krótszą niż mrugnięcie powieką tajemnic niedostępnych pozostałym śmiertelnikom. Tajemnic tak niepojętych i tak przerażających, że tylko taki umysł wyzwolony i oczyszczony może pojąć je bez obawy obłędu.
Dzięki temu, że czas, wbrew ustalonym prawom fizyki, uległ nieskończonemu rozciągnięciu, można zobaczyć w powiększeniu te tysiące kawałeczków świadomości, z których składało się życie Zagubionego. A więc dostrzega on kilkuletniego brzdąca, który leży na kolanach jakiegoś starca. Starzec trzyma go w objęciach, kołysząc lekko. Opowiada mu najpiękniejszą bajkę, jaką kiedykolwiek słyszał. Głowa chłopca spoczywa na poduszcze, jego ręce wyciągnięte są w stronę twarzy starca. Dotykają jego starczej skóry, twardego, szczeciniastego zarostu. Chłopiec nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest szczęśliwy. To on i jego dziadek. Zasypia.
Potem Zagubiony widzi jakąś rodzinę, zgromadzoną wokół stołu. To jego rodzina. Wszyscy są radośnie podnieceni, bo za chwilę pobiegną do drugiego pokoju, by rozpakować prezenty. Aha, to Święta Bożego Narodzenia. Na razie wszyscy siedzą, niecierpliwie kręcąc się na krzesłach. W rogu pokoju stoi choinka, nie za duża, na której wisi mnóstwo bombek, lampek i ozdób. Zagubiony dostrzega siebie. Siedzi tam, z nieśmiałym uśmiechem na twarzy, z buzią pełną smakołyków. Pokazuje coś palcem. Pierwsza gwiazdka? Sanie Świętego Mikołaja?
Czas wciąż rozciąga się. Obrazy migają jak szalone. Feeria barw, smaków i zapachów. Jak żywe fotografie w albumie.
Inna fotografia. Zagubiony widzi na niej dłoń. Kobiecą pierś. Dłoń pieści kobiecą pierś. Delikatnie. Wodzi palcem wokół różowego sutka. Potem obejmuje ją i lekko ściska, jakby dłoń chciała ją zakryć. Wnętrze namiotu. Mimo lata, jest zimno. Dziewczyna. Młoda i piękna. Tak jak zawsze. Zagubiony pochyla się nad nią i widzi jej przymknięte oczy, jej rozchylone usta. Na szyi czuje jej gorący, przyspieszony oddech. Całuje jej jedwabistą skórę, zanurza się w niej, zatraca. Jej zimne dłonie spoczywają na jego pośladkach, przyciągają go chciwie i odpychają. W namiocie jest zimno. Słyszy jak coś coraz mocniej łomocze o ściany namiotu. Bębni jak kule karabinu. Deszcz. Nasila się, tak jak jego pożądanie. W dziwny sposób deszcz i pożądanie korelują ze sobą, współgrają. Przenikają wzajemnie. Dwa cuda natury. W niecodziennym, a jednak odwiecznym rytmie. Dwa różne instrumenty tej samej orkiestry. Patrzy przez chwilę na jej usta. Jej włosy rozrzucone na śpiworze jak garści zerwanych kwiatów. Pachną. Nagle przeszywa go dreszcz, na który nie jest przygotowany, wygina się, dostaje gęsiej skórki, osiąga rozkosz. Po raz pierwszy z dziewczyną. Płacze. Staje się mężczyzną.
I wtedy słyszy przeraźliwy pisk. Pisk opon. Pisk hamulców. Przeraźliwy, urwany krzyk. W ostatniej chwili przytomności widzi oślepiające światła. Światła olbrzymiej ciężarówki niczym oczy jakiegoś potwora. Potwór z ogłuszającym piskiem, który staje się rykiem rzuca się na samochód i zgniata go niczym pustą puszkę coli. Ten potworny głuchy odgłos. Łoskot. Gięte i rozrywane blachy samochodu wydają dźwięk, który pamięta się do końca życia. Do teraz. Wnętrze samochodu zmniejsza się do wielkości małego podłużnego pudełka. Skrzynki. Zbyt małej, by pomieścić cztery osoby. Okruchy z rozbitej szyby wbijają się w całe ciało tak głęboko, że nikt już ich stamtąd nie wyciągnie. Potwór miażdży głowę matki, która pęka na pół jak dojrzały kasztan, zalewając wnętrze krwią i obrzucając tylną szybę szarą, galaretowatą mazią. Rozrywa siostrę na kilka części, tak, że jeden kawałek pozostaje na siedzeniu, inny rozsmarowuje się jak masło na reflektorach – oczach potwora, a jeszcze inny wyrzucony zostaje przez rozbitą szybę na odległość kilkunastu metrów. Nikt nie wie, czy zdołano odnaleźć i zebrać wszystkie te fragmenty. I w końcu dziewczyna. Ta, której włosy pachną. Ta, która szepcze jego imię. Ta, której gorący oddech owiewa mu szyję. Potwór przetrąca jej kręgosłup, łamie nogi, gruchocze miednicę. Bezlitośnie. Może bezboleśnie? Trzy życia, które zabrał drogowy potwór. Trzy drewniane skrzynie. Czy przez te kilka miesięcy był chociaż jeden dzień, kiedy nie żałował? To wtedy się zagubił.

Sekunda trzecia.

Pęd zimnego powietrza jest tak duży, że wytwarza ciśnienie, które wgniata błony bębenkowe do środka, czopuje kanaliki nosowe. Nie sposób zaczerpnąć powietrza. Nie można otworzyć ust. Wszystkie narządy wewnętrzne pod wpływem siły bezwładności zostają wyciśnięte do góry.
Szara tafla Złotej Bramy nabiera monstrualnych rozmiarów. Przybliża się z oszałamiającą szybkością. Jej powierzchnia wcale nie jest gładka i spokojna. Gwałtowne wiry niczym mięśnie olbrzymiej hydry prężą się i napinają. Szary kolor wody do złudzenia przypomina jej łuski.
Teraz czas kurczy się błyskawicznie. Znów ignorując prawa fizyki staje się jedną mikronową częścią nanosekudy. I w tym jednym muśnięciu chwili zawiera się cała reszta życia, jakie pozostało Zagubionemu. Obrazy wirują coraz szybciej jak w zwariowanym kalejdoskopie, tworząc różnokolorową mozaikę bezładnie pomieszanych postaci, wydarzeń i słów. Nikt tego nie zbierze i nie ułoży. Wszystko rozpadło się bezpowrotnie. Na zawsze.
Zagubiony miota się rozpaczliwie. Wrzeszczy. Ogarnęły go wątpliwości. Nie chce spotkania z hydrą. Nagle wszystko straciło znaczenie. Kłótnie. Przebudzenia o świcie. Nieprzeczytane książki. Nowe płyty. Przeciekające buty. Powstanie życia. Kredyt. Symfonie Beethovena. Filmy Jarmuscha. Zakup gitary. Matura. Wszystko to wyblakło. Rozmyło się. Rozmazało. Nie chce poznawać żadnych tajemnic. Chce z powrotem swoją rozpryśniętą świadomość. Swoje słabości i błędy. Chce się zatrzymać. Zawrócić. Skończył się romantyzm.
Złota Brama przybliża się. Wiry są coraz głębsze. Mięśnie hydry coraz większe, łuski coraz wyraźniejsze. W ostatnim akcie rozpaczy Zagubiony woła jedyną osobę, do której w chwilach zagrożenia zwracamy się prawie wszyscy. „Mamo! Mamusiu! Maaaamoooo!”
Ale ona nie żyje. Nie ma już nikogo takiego. Nie przyjdzie z pomocą. Zresztą na jakąkolwiek pomoc jest już za późno. Na wszystko jest już za późno.

Czwarta sekunda.

Ciało jest rozpędzone do prędkości około 120 km/h. Przy tej prędkości woda ma gęstość i właściwości betonu. Uderzenie powoduje, że ciało rozpłaszcza się jakby przejechał je walec. Wszystkie organy i narządy zostają zmiażdżone, krew zostaje wyciśnięta. Głowa przybiera kształt płaskiej patelni bez oczu, bo wyskoczyły do wody. Kręgosłup, żebra i wszystkie kości pękają jak zapałki. Pod wpływem uderzenia o powierzchnię wody następuje tak silny nacisk na szczęki, że kruszą się zęby. Prawie zawsze śmierć następuje natychmiast.
Dopiero po chwili woda znów staje się wodą. Rozstępuje się i przyjmuje z ukłonem to zdeformowane ciało. Zawsze przyjmuje. Wchłania, zamyka się, otrząsa, wygładza i niewzruszenie płynie dalej.
Woda, nasza matka.

Budowę Mostu „Złote Wrota” (Golden Gate Bridge) zwanego też „mostem samobójców” łączącego San Francisco z hrabstwem Marin, nad cieśniną Golden Gate rozpoczęto 5 stycznia 1933 roku. Most otworzono 27 maja 1937 roku. Zajmuje on niechlubne drugie miejsce (po Nanjing Yangtze River Bridge w Chinach) pod względem popularności wśród samobójców. Różne są dane, jeśli chodzi o liczbę ofiar – szacuje się ją na 1500 do 2000. Od 1995 roku zaprzestano oficjalnego zliczania ofiar. Pierwsze samobójstwo odnotowano już w dziesięć tygodni po otwarciu. Z danych pochodzących od koronerów wynika, że w samym tylko sierpniu 2013 roku było dziesięć samobójstw. Skok do wody z wysokości około siedemdziesięciu pięciu metrów trwa cztery sekundy. Prawie zawsze jest śmiertelny. Prawdopodobnie około 5 % skaczących przeżywa upadek, ale najczęściej tonie albo umiera na skutek hipotermii.
Zagubiony – tu: samobójca.

 

About the author
Roman Pastuszuk
Obserwator i kontestator, autor wierszy i opowiadań, miłośnik książek, muzyki filmowej i yerba mate.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *