Człowiek z Marsa – Stanisław Lem

pobraneGdy mówi się o Stanisławie Lemie, na myśl człowiekowi przychodzą przede wszystkim najbardziej znane powieści tego autora – „Solaris”, „Obłok Magellana”, „Szpital przemienienia” czy nieśmiertelna „Cyberiada”. Słowem, czytelnik myśli przede wszystkim o tym co stanowi niejako sztandarowe osiągnięcia Lema. Względnie mało ludzi zna jednak jednak pierwszą powieść Lema, stanowiącą jego debiut jako pisarza sf. Tą powieścią jest „Człowiek z Marsa” – tytuł tyleż intrygujący co przewrotny, bo istota, o której ta książka traktuje, w zadnym wypadku nie może być nazwana człowiekiem.

Mr McMoor jest bezrobotnym dziennikarzem. Mieszka w Chicago, gdzie w czasach tuż po drugiej wojnie światowej trudno znaleźć pracę w jego specjalności. Jego sytuacja jest naprawdę kiepska, wkrótce jednak ulega dramatycznej odmianie. Wskutek pomyłki zostaje wzięty za naukowca, mogącego pomóc w rozwiązaniu zagadki przybysza z Marsa – organizmu tak bardzo odmiennego od wszelkich znanych form biologicznych, że początkowo nawet nie postrzeganego jako istota rozumna. Badający go naukowcy są przekonani, że „Marsjanin” jest po prostu wysoko wyspecjalizowanym robotem, póki nie odkrywają zamkniętej w środku maszynerii plazmy. Ponieważ maszyneria wydziela zabójcze dla ziemskich organizmów promieniowanie, praca przy poznaniu tego organizmu jest bardzo utrudniona. W dodatku, gdy wszystko zdaje się w końcu zmierzać ku uzyskaniu jakiegoś porozumienia z przybyszem, okazuje się on mieć zupełnie inne cele niż przypuszczano…

Młodzieńcza powieść Lema jest nieco bardziej, można by rzec, awanturnicza niż jego późniejsze dokonania, jednak już w niej można odnaleźć eksploatowany później nieraz przez autora temat NIEMOŻNOŚCI POROZUMIENIA. W odróżnieniu od Star Treka – zresztą bardzo nielubianego przez Lema – książki naszego czołowego fantasty nie ukazują ani koegzystencji Ziemian z mieszkańcami innych planet, ani też na dobrą sprawę konfliktów z nimi. Zetknięcie z „kosmitami” prowadzi u Lema donikąd, gdyż brak jest wspólnych pojęć określających świat, nie mówiąc już o czymś takim jak wspólne interesy. Nie chodzi tu o ostateczne skrajności, o takie byty jak rozumny ocean Solaris. Nawet zorganizowane społeczeństwo, z jakim mamy do czynienia w „Edenie”, pozostaje niezrozumiałe dla ziemskiej delegacji mimo pomocy komputera lingwistycznego. Chociaż na podstawie (mocno utrudnionej) rozmowy z miejscowym astronomem Ziemianie budują sobie pewien obraz edeńskiego społeczeństwa, nie mpoga mieć żadnej pewności, czy nie jest on z gruntu fałszywy. W końcu, jak mówi jeden z bohaterów „rozumiemy go o tyle, o ile zrozumie go komputer”. Mimo to porozumienie jest, przynajmniej iluzoryczne. O czymś takim nie ma już mowy w „Człowieku z Marsa”. Do końca nie wiadomo, czego chce przybysz. Jest agresywny i niezwykle groźny, nie możemy jednak wiedzieć czy chce ludzi eksterminować, podbijać, czy może jego misja była wyłącznie poznawcza, a on zwyczajnie się nas boi. Jeden z bohaterów sądzi, że odgadł sposób myślenia „Marsjanina”, ale nie ma żadnych logicznych podstaw by twierdzić, że ma w tym bezwzględną rację. Może zrozumiał go źle? Może „Marsjanin” nie był wcale agresorem, tylko nauczycielem przysłanym z Czerwonej Planety, a jego zadaniem było ratować agresywną rasę przed wybiciem się nawzajem, zaszczepiając w niej zasady chłodnego rozumowania? Przybysz niszczy i rani, ale nie wiemy czy jest to jego celem. Być może kruchość ludzkiego ciała i ludzkich budowli jest dla niego takim samym zaskoczeniem jak dla Ziemian jego technologia. Patrzymy na niego oczami istot całkowicie odmiennych zewnętrznie i najprawdopodobniej zupełnie inaczej myślących, tak naprawdę nie możemy go więc oceniac. I chyba to chciał Lem przekazać czytelnikom.

Jeśli chodzi o stronę literacką tej krótkiej powieści, to chociaż w odniesieniu do innych książek Lema sprawia ona wrażenie niejako „embrionalnej”, to jednak rozpatrywana jako osobne dzieło zwraca uwagę starannym rozplanowaniem akcji i umiejętnym dozowaniem suspensu. Jeśli coś w niej szwankuje, to miejscami słownictwo – młody Lem używał czasem niewłaściwych form słów, szczególnie terminów technicznych, co później zupełnie zanikło. Można by się dziwić, czemu w czasach największej popularności Lema przemilczano ją, ale wyjaśnienie tego jest proste. Za czasów PRLu powieść, której akcja rozgrywa się w Ameryce, mogłaby być tolerowana, ale nie taka, w której Amerykanie zostali przedstawieni jako rozważni, kompetentni, pokojowo nastawieni naukowcy. To było bardzo „nie po linii Partii” i nie ma co się dziwić, że zamiast w Polsce wydano ją po raz pierwszy w… Niemczech. W innych swych powieściach Lem przedstawiał Amerykanów jako wręcz patologicznych kryminalistów – po prostu nie chciał wchodzić w konflikt z cenzurą. Biorąc pod uwagę obiektywną wartość jego książek, można mu to wybaczyć.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

Ocena: 5/5
Tytuł: „Człowiek z Marsa”
Autor: Stanisław Lem
Ilość stron: 143
Okładka: miękka
Rok wydania: 1994
Wydawnictwo: NOWA

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *