Czarna broszka

Myślała, że spełniły jej się najskrytsze marzenia. Śniła o księciu, co na białym rumaku przybędzie i uratuje ją. Przed czym? Tego nie wiedziała. Może przed nudą i rutyną? Najważniejsze, że się znalazł. Może nie królewicz, ale herszt osiedlowej bandy. I nie na koniu, ale na motocyklu. Jednak z takim samym skutkiem. Uratował ją przed wpadnięciem pod autobus, gdy weszła na jezdnię głęboko zamyślona. Może marzyła wtedy o niebieskich migdałach lub innych bakaliach? W każdym razie nie zauważyła nadjeżdżającego pojazdu.

****

Wszyscy ją ostrzegali, ale ona ich nie słuchała. Nie chciała. Była zbyt szczęśliwa. Do czasu, gdy się nią znudził. Nawiasem mówiąc, stało się to bardzo szybko. Zaczął ją ignorować. Potem nagle traktował z uczuciem, a później znowu ją ranił. I tak w kółko. Skrzywdził ją tak, jak nie był w stanie nikt inny. Pomału zaczęła gasnąć w oczach. Wpierw straciła swój błysk w oku, dzięki któremu zawsze wyglądała jakby się śmiała. Teraz nawet nie miała z czego. Potem wszystko jej zobojętniało… Szła na dno, lecz nie szukała koła ratunkowego.

Mimo tego i tak je znalazła. Jedna osoba nie mogła znieść tego, co się z nią dzieje. Za każdym razem, gdy ją widziała, serce jej się kroiło. Kto to był? Robert. Szesnastoletni erudyta i miłośnik książek. Postanowił za przykładem bohaterów z opowieści uratować księżniczkę. Pytanie tylko brzmiało w jaki sposób.

****

Zuzia siedziała z podkulonymi nogami na ławce w parku. Głowę położyła na kolanach. Przymknęła oczy, co było błędem – zaczęła bowiem płakać. Rozmyślała o swoim życiu – tym przed spotkaniem Darka i po tym wydarzeniu. Nie były to zbyt wesołe myśli… Jej rodzice nie okazali wsparcia, ponieważ stwierdzili, że sama jest sobie winna. Urażeni przyjaciele też się od niej odwrócili. Dziewczyna została sama ze swoim koszmarem. Nie wiedziała co robić. Miała świadomość jak bawi się nią Darek, ale gdy tylko go widziała zapominała o tym…

Wtedy zobaczył ją Robert. Chciał do niej podejść, przytulić, pocieszyć. Jednak wyprzedził go wysoki brunet, który bezceremonialnie popchnął go na ziemię.

– Darek – w tym jednym słowie było całe uczucie, jakie żywił do niego Robert. Tym bardziej, że zostało spotęgowane wypluciem piasku z ust.

Poprawił swoje okulary i wstał, otrzepując się. Nie spuszczał jednak wzroku ze swojego rywala, który tymczasem podszedł do Zuzi, gwiżdżąc wesoło.

Robert zacisnął pięści. Zmarszczył brwi i poczerwieniał na twarzy. „Jak on śmie do niej podchodzić jakby nigdy nic?! Nie rozumie jak bardzo ją skrzywdził?!” – myślał, rzucając piorunami z oczu w jego stronę.

Darek, jeśli nawet to zauważył, to nie dał tego po sobie poznać. Odgarnął delikatnym ruchem grzywkę Zuzi i pocałował ją w czoło. Lubił się z nią w ten sposób bawić – raz był czuły, a kiedy indziej traktował jak powietrze. Wiedział jednak, że i tak będzie mu wierna. Dziewczyna drgnęła. Spojrzała na chłopaka nic niewidzącym wzrokiem.

– Witaj skarbie – szepnął jej do ucha.

Dopiero wtedy Zuzia wybudziła się z transu. Na widok Darka uśmiechnęła się szeroko. Znowu zapomniała o swoim postanowieniu, że odejdzie od niego…

Biedny Robert musiał patrzeć na to wszystko i nic nie mógł zrobić. Dlatego stał i z nieukrywaną zazdrością spoglądał na parę. Kiedy jednak Darek wziął za rękę dziewczynę, która poszła za nim potulnie, chłopak zaczął się trząść z bezsilności. Z całej siły kopnął pobliski kamyk, który potoczył się w stronę starego dębu. Nagły brzdęk wyrwał Roberta z głębokiej rozpaczy. Pochylił się nad miejscem, skąd dobiegł go hałas. Zdumiony podniósł z ziemi połyskujący, złoty medalik. Z tyłu wygrawerowany był napis, którego nastolatek nie zrozumiał. Litery nie przypominały żadnego ze znanych mu alfabetów. Zaintrygowany powiesił go sobie na szyi i przykrył koszulą. Szybkim krokiem ruszył w stronę miejskiej biblioteki. Było to miejsce, w którym Robert czuł się bezpiecznie i szczęśliwie. To był jego azyl. Chciał w jego zakamarkach poszukać odpowiedzi na nurtujące go pytania.

Ciężko pracował, ale efekty jego starań wynagrodziły mu to w zupełności. Po kilku godzinach przeglądania opasłych tomów dotyczących wszystkich języków świata znalazł coś, co go zaintrygowało. Przyrównał litery do napisu z medaliku i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Były identyczne! Rzucił szybko okiem na nazwę czytanego właśnie alfabetu. Ze zdumienia aż usiadł na krześle. „To chyba jest jakiś żart albo naszyjnik należał do jakiegoś fana Tolkiena” – pomyślał zniechęcony nagle Robert. Napis na medaliku został napisany w języku elfim, który stworzył autor „Władcy Pierścieni”. Z początku chciał rzucić wszystko w diabły, ale powstrzymał się – stwierdził, że skoro już doszedł tak daleko, to sprawdzi jeszcze znaczenie tego zdania. Pomału tłumaczył literę po literze, co nie było znowu takie trudne, ale nie chciał się pomylić. Już po chwili skończył. Z wrażenia upuścił długopis i nawet tego nie zauważył. Na medaliku napisano: „Ona cię potrzebuje, Robercie”.

Przez chwilę siedział nieruchomo. Myślał gorączkowo nad tymi słowami, lecz wnioski nasuwały się same – chłodziło o pomoc Zuzi. Ale w jaki sposób ma to zrobić? Bezwiednie zaczął bawić się medalikiem. Nagle coś w nim kliknęło. Kiedy spojrzał w dół zobaczył, że otworzył się. Zdumiony ujrzał w środku maleńką czarną broszkę w kształcie motyla. Delikatnym ruchem wyciągnął ją i przyjrzał się jej dokładnie. Zachłysnął się z wrażenia – identyczną miał pewien bohater jednej z jego ulubionych książek.

– Ten dzień robi się coraz dziwniejszy… – wyszeptał Robert.

Nie podejrzewać nawet jak bardzo. Niespodziewanie broszka zaczęła rosnąć. Biedny chłopak upuścił ją ze strachu. Bał się spojrzeć w dół, nie wiedząc co tam zobaczy. Nie mógł jednak znieść przedłużającej się niepewności. Mimo tego nie zdążył sprawdzić – nagle przed jego oczami pojawił się czarny motyl! Broszka zmieniła się w żywe stworzenie. Nastolatek bezwiednie wyciągnął dłoń, chcąc go dotknąć. Owad delikatnie usiadł mu na ręce i poruszył parę razy skrzydełkami. To było już za wiele dla Roberta, który zemdlał.

****

Coś lepkiego i mokrego nagle dotknęło go w twarz. Z trudem otworzył oczy, ale szybko na powrót je zamknął. Zobaczył nad sobą wielką włochatą bestię, która najwyraźniej upodobała sobie jego smak, bo zaczęła go znowu lizać.

– No już Leiza! Spokój! Zostaw Roberta – usłyszał czyjś głos.

Wcześniej jeszcze próbował zrzucić z siebie potwora, ale teraz zmroził go fakt, że ktoś zna jego imię. Było to bardzo niepokojące.

Po chwili Leiza uspokoiła się na tyle, że Robert zdołał wstać i rozejrzeć się wokoło. Zobaczył, iż znajduje się w lesie, choć tego nie był do końca pewny. Nigdzie do tej pory nie widział takich roślin… Drzewa mieniły się wszystkimi kolorami tęczy, w zależności od kąta padania światła. Krzewy wyglądały jak pianki, a kwiatki i zioła przypominały Robertowi lizaki i inne cukierki.

– Brakuje tylko jednorożca i małej, słodkiej dziewczynki – mruknął chłopak, rozglądając się nadal.

Wtem Leiza znowu dała o sobie znać, liżąc go w rękę. Nastolatek spuścił wzrok i prawie się zachłysnął z wrażenia – przed nim siedziała na ziemi mityczna Trula (potwór z ludowych wierzeń plemienia Czumulungma z północnej Europy). Jej ślepia przysłonięte były tak gęstą sierścią, że Robert zaczął się zastanawiać czy cos w ogóle widzi. Pysk przypominał spłaszczonego kartofla, a ciało szczypiorek.

– Jakaś ty piękna… – wyszeptał bogobojnie chłopak, wyciągając rękę by ją dotknąć.

– Nie radzę. Leiza może słodko wygląda i z radością liże wszystkich w pobliżu, ale gryzie każdego, co próbuje ją dotknąć. Ostre kły i długie pazury nie służą tylko do ozdoby – usłyszał głos dobiegający zza pobliskiego drzewa, który z zielonego stał się nagle fioletowy.

Robert na palcach poszedł w tamtą stronę, choć to była głupota myśleć, że tego nie zauważy właściciel głosu, skoro zobaczył jak chłopak próbuje dotknąć Truli. Leiza ze spokojem śledziła każdy krok chłopca, który zawiódł się, gdy spostrzegł, że za drzewem nikogo nie ma. Wdepnął za to w coś, co wyglądało jak landrynki, ale miał poczucie że landrynkami nie jest.

Usłyszał za sobą szelest – ostrożnie odwrócił się. Ujrzał przed sobą niską i korpulentną kobietę, która miała budowę dziewczynki, lecz twarz zdradzała, ze ma do czynienie z dorosłą osobą. Nieznajoma nosiła długą, czerwoną sukienkę i fartuszek. Ponadto na plecach miała zarzuconą chustę, a na jasnych loczkach wianek. Kobieta uśmiechała się do niego przyjaźnie.

– Witaj Robercie w Tukowym Borze. Jestem Primulka Proudneck i pomogę ci trafić do Ireth – rzekła.

– Kim jest Ireth? – zapytał się chłopak – I jak tu trafiłem?

– To osoba, która pomoże ci w twojej misji ratowania Zuzi, oczywiście. To ona cię tutaj przeniosła.

Na dźwięk tego imienia Robertowi zakręciło się w głowie. Jego ręka bezwiednie powędrowała do medaliku na szyi. Primulka nie pozwoliła mu jednak na pogrążenie się w rozmyślaniach. Zaczęła mu opowiadać o krainie, w której się znalazł. Nastolatek słuchał z zainteresowaniem, gdy idąc wzdłuż ścieżki przybliżała mu tajemnice Tukowego Boru. Dowiedział się między innymi, że w zależności od pory roku okolica całkowicie się zmienia. Teraz panowała wiosna, dlatego wszystko było takie kolorowe, miłe dla oka i przyjemne. W zimie natomiast stawało się to brzydkie i upiorne. Chłopak z rosnącym zaciekawieniem obserwował otaczający go świat. Coraz bardziej zaczynało mu się tutaj podobać.

– Kocham to miejsce – wykrzyknął głośno i roześmiał się, gdy ujrzał Miodową Rzekę.

Primulka tylko się uśmiechnęła pod nosem.

– Jesteśmy na miejscu – powiedziała po chwili, wskazując ręką na chatkę z piernika. Z czekoladowego komina wydobywał się gęsty dym. Nastolatkowi prawie oczy wyszły z orbit. Usłyszał burczenie w brzuchu.

„No tak… Od rana nic nie jadłem” – pomyślał, patrząc przepraszająco na kobietę. Tym razem to ona się roześmiała:

– Nie martw się. Coś czuję, że Ireth pichci dla nas obiad.

Robert poczuł jak czerwieni się na twarzy.

– To nic wstydliwego, każdy odczuwa głód – kobieta klepnęła go w ramię i lekko pchnęła drzwi wejściowe.

Wnętrze zawiodło chłopaka – spodziewał się czegoś innego, sugerując się wyglądem zewnętrznym chatki. Tymczasem ujrzał przytulną, ale prosto urządzoną izdebkę. Nie była podzielona na kilka mniejszych pomieszczeń więc nastolatek od razu zauważył pochyloną nad kociołkiem postać. Na powitanie Primulki odwróciła się z uśmiechem. Była to wysoka kobieta z długimi, złocistymi włosami. Miała ostre rysy twarzy, które łagodziła delikatnym uśmiechem. Przy każdym ruchu jej powłóczysta, błękitna szata szeleściła cichutko. Jak zauważył Robert, poruszała się z niezwykłą gracją. Jednak nie to zaprzątnęło uwagę chłopca, bowiem spod włosów wystawały jej spiczaste uszy!

– Jesteś elfem! – wykrzyknął z niedowierzaniem.

– Teraz rozumiesz, dlaczego mu pomagamy – mrugnęła Primulka do Ireth, która tylko prychnęła pod nosem.

Chłopak otrząsnął się z szoku – nie spodziewał się takiego zachowania po kimś tak pięknie wyglądającym. Tymczasem Ireth klasnęła w ręce. Talerze nagle pojawiły się przed nimi na stole. Kolejne klaśnięcia i dołączyły do nich sztućce i potrawy. Te ostatnie były zrobione z dziwnych roślin, które mijali po drodze. Szesnastolatek był bardzo głodny więc zaczął jeść.

– Jak ci smakuje? – spytała lekko Primulka. – Ireth to prawdziwa mistrzyni w gotowaniu. Dla mnie to czarna magia.

– Pyszne – wykrztusił z trudem Robert, bo miał pełne usta.

Elfka przewróciła oczami, po czym wyszła na zewnątrz. Chłopak popatrzył pytająco na Primulkę.

– Nie przejmuj się, potrafi być trudna w obyciu, lecz ma złote serce – wyjaśniła.

Jedząc kolejne przygotowane pyszności, Robert rozglądał się po izdebce i zastanawiał się, dlaczego tak nieprzyjemna osoba jak Ireth ma tak cukierkowy dom. Nie chciał być jednak niemiły i nie zapytał się oto Primulki. Mimo to odpowiedź nadeszła niespodziewanie i to od samej zainteresowanej.

– Wygląd zewnętrzny mojego domu zmienia się w zależności od pory roku. Teraz muszę znosić tę słodko-mdłą wersję, aby pasowała do otaczającej przyrody – wyjaśniła elfka, wchodząc z powrotem do izdebki.

– Nie zwracaj na nią uwagi. Ireth lubi zrzędzić – poradziła Primulka.

Elfka skrzywiła się lekko, ścieląc łóżka. Robert poczuł się bardzo zmęczony, dlatego bez zbędnych ceregieli położył się na najbliższe. Przykrył się kołdrą po sam nos, życząc wszystkim dobrej nocy.

Obudziło go lekkie potrząśnięcie w ramię.

– Już czas – usłyszał głos Primulki.

Kiedy otworzył oczy zobaczył, że już jest ranek. Poczuł zapach świeżych bułeczek i… twarożka! Wygramolił się szybko z pościeli i usiadł za stołem. Po chwili dołączyły do niego dwie poznane wczoraj kobiety. Nasyciwszy swój głód, zapytał:

– Ireth, podobny ty mnie tutaj przeniosłaś, aby pomóc mi uratować Zuzię. Jak chcesz to zrobić?

– Sam to uczynisz, ja tylko ci powiem, co masz zrobić – odrzekła elfka. – Niedaleko stąd jest wzgórze, na którym stoi stara wieża. Musisz na nią wejść. Na górze spotkasz kogoś, kogo nie będziesz się spodziewać ujrzeć. Jednakże wtedy zrozumiesz, co masz zrobić.

Robert zmarszczył brwi – nie lubił tego typu zagadek. Skądś jednak wiedział, że próby dowiedzenia nie mają sensu. Zrobił więc tylko mądrą minę, pijąc gorącą herbatę.

Ireth po raz pierwszy uśmiechnęła się do niego:

– Zaczynam rozumieć, dlaczego ci pomagamy – kiwnęła głową, podając mu małą torbę. – Masz w niej wszystko, czego będziesz potrzebować. Zacznij się ubierać, już czas.

Nastolatek podniósł się z krzesła. Ledwo włożył na siebie bluzę, gdy usłyszał płacz. Odwrócił się zdumiony i ujrzał Primulkę, która właśnie głośno smarkała w kwiecistą chustkę. Na jego nieme pytanie odpowiedziała elfka:

– Primulka szybko się przywiązuje do innych, ponadto jest bardzo wrażliwa. Nie dziw się więc, że płacze z powodu twojego odejścia.

Robert wzruszył się tymi słowami i podszedł do łkającej kobiety. Nie mógł znaleźć właściwych wyrazów, które wyraziłyby to co czuje, dlatego też po prostu ją przytulił. Primulka mocniej zaczęła płakać i przygarnęła go do siebie, szepcząc mu do ucha złote rady oraz słowa otuchy. Ireth nie pozwoliła jednak na długie pożegnanie – chwyciła chłopaka i wyciągnęła z rąk drugiej kobiety.

– Idź, bo nie zdążysz – rzekła mu, dając złoty pierścień. – Będzie cię chronił.

Szesnastolatek kiwnął głową, ruszając w stronę drzwi. Odwrócił się tuż przed nimi i patrząc na Elfka, szepnął jedno słowo: dziękuję. Następnie pobiegł we wskazanym wcześniej kierunku.

****

W izbie panował zaduch. W powietrzu unosiły się zapachy kadzidła, różnorakich wywarów oraz suszonych ziół. Nie przeszkadzało to jednak w oddychaniu pochylonej nad stołem postaci w czarnym płaszczu. Wpatrywała się ona przez chwilę w magiczną kulę. Potem odwróciła się i uśmiechając się do siedzącej w kącie dziewczyny, rzekła:

– Twój luby już tu idzie. Musimy się postarać, by godnie go przyjąć.

Na dźwięk jej upiornego śmiechu Zuzia, aż zadrżała.

****

Tymczasem Robert biegł ile sił w nogach w stronę wysokiej wieży, w której miał stawić czoła swojemu przeznaczeniu. Już od pewnego czasu widział ją wśród tęczowych drzwi. Zaschło mu w gardle kiedy stanął pod wieżą i ujrzał jaka jest ona wysoka. Nie poddał się jednak – obszedł ją naokoło, szukając drzwi. Mimo, że je znalazł, to nie mógł przez nie wejść, bo okazały się zamknięte… Szamotał się z klamką, lecz bezskutecznie. Usiadł zniechęcony na trawie, rzucając torbą.

Zdumiał się, gdy zobaczył jak wypada z niej złoty klucz. Pod wpływem impulsu włożył go do zamka. Okazało się, że pasuje jak ulał, przekręcił więc kluczyk i pchnął drzwi. W środku było naprawdę ciemno, choć w świetle słonecznym zobaczył schody. Wsadzając z powrotem rzeczy do torby, znalazł… latarkę!

– Niezawodna Ireth… – mruknął pod nosem, przekraczając próg.

Mimo światła, które dawała latarka, Robert wchodził powoli i ostrożnie. To go ocaliło – przed nim była wielka dziura, której by nie zauważył, gdyby szedł szybciej. Nie wiedząc jak ma przejść, zaczął grzebać w torbie. Wyciągnął czarne pudełeczko, a w środku znalazł malutką babeczkę. Nie namyślając się długo, zjadł ją. W tejże chwili już stał po drugiej stronie dziury!

– Co… – zaczął nastolatek, ale nagły dziewczęcy krzyk przerwał mu. Dobiegał on z góry. Chłopak, nie dbając już o ostrożność, pobiegł. Na szczycie wieży zobaczył kolejne drzwi, które były otwarte i Robert przeszedł przez nie.

Zaatakował go zapach będący mieszanką kadzideł, wywarów i ziół. Mimo okna w izbie panował półmrok. W kącie ujrzał płaczącą dziewczynę, która wydała mu się znajoma. Podszedł bliżej, aby przyjrzeć się jej dokładnie.

– Zuzia! – krzyknął zdumiony, gdy ją rozpoznał.

Dziewczyna drgnęła. Popatrzyła na niego, a jej oczy rozszerzyły się zaskoczone, ale i przerażone. Spoglądała na coś będące za nim. Chłopak odwrócił się, wsadzając przez przypadek rękę do torby. Zacisnął na czymś palce i wyciągnął to. Widząc najprawdziwszy miecz w swojej dłoni, zaśmiał się nerwowo. „Teraz dopiero jestem rycerzem” – przemknęło mu przez myśl. Zaczął nim wymachiwać w powietrzu, co uratowało mu życie. Bowiem nagle uderzył w coś metalowego. Był to drugi miecz, który trzymała ubrana w czarny płaszcz postać.

– Witaj Robercie. Czekałyśmy na ciebie. Przyszykowałyśmy wiele atrakcji, które jednak dzięki tej przeklętej elfce i jej pierścieniowi ominąłeś. Mimo to, nie martw się. – najlepsza jest dopiero przed tobą – powiedziała czarownica Sikat (bowiem tak nazywała się ta postać), atakując mieczem.

Szesnastolatek w ostatniej chwili uniknął ciosu.

– Nie uciekaj przed swoim przeznaczeniem. Kiedy ciebie zabiję, to wezmę się za twoją Zuzannę – zaśmiała się wiedźma.

Chłopak zmarszczył brwi, zaciskając mocniej miecz.

– Nie pozwolę ci na to! – krzyknął, robiąc wypad do przodu.

Niewyobrażalne było jego zdziwienie, gdy zobaczył że uderzenie dosięga celu. Czarownica jęknęła i osunęła się na podłogę. Robertowi wypadła broń z ręki, gdy pobiegł do Zuzi. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, przytulając się.

****

Robert obudził się na podłodze. Rozejrzał się wokoło, odkrywając że znajduje się w bibliotece.

– Eh, co za sen miałem – mruknął pod nosem, wstając.

Wracając do domu, rozmyślał o tym intensywnie. Jego zdrowy rozsądek powtarzał mu, że tylko śnił, ale coś innego mówiło mu, że to nieprawda. Nie znalazł jednak ani czarnej broszki, ani pierścienia. Złoty medalik też się nie otwierał. Stwierdził więc, że rzeczywiście był to tylko sen.

Następnego dnia spotkała go niespodzianka. Przed szkołą zobaczył Zuzię, która na jego widok uśmiechnęła się. A dotychczas zawsze go ignorowała! Szesnastolatkowi zakręciło się w głowie, zwłaszcza że to była dawna Zuzia – promienna, ze swoim błyskiem w oku. Ponadto podeszła do niego, dzięki czemu Robert zauważył czarną broszkę w kształcie motyla, którą dziewczyna przypięła sobie do bluzki. „To nie może być prawda…” – pomyślał. A jednak – Zuzia stanęła tuż przed nim i szepnęła:

– Dziękuję.

I pocałowała go.

About the author
Kamila Zielińska
Studentka, uwielbiająca chodzić własnymi ścieżkami i leżeć na trawie. Patrzy wtedy w niebo i macha do gwiazd. Kocha wizyty po drugiej stronie lustra, dlatego uwielbia czytać. Kiedy zejdzie na ziemię, co nie zdarza się zbyt często, z radością przelewa swoje myśli na papier, mając nadzieję na związaną z tym przyszłość. Współpracuje z portalami Szuflada.net oraz prozaicy.blogspot.com. Plany na przyszłość? Tak wiele, że potrzebuje 9 żyć, by je wszystkie spełnić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *