Cud w Carville – Betty Martin

Mało która choroba budzi w ludziach tyle negatywnych skojarzeń, co trąd. Przez całe tysiaclecia to słowo było synonimem wszystkiego najgorszego, co może spotkać człowieka, oznaką boskiej kary za grzechy, odtrącenia i wyklęcia. Trędowaci byli zmuszani do życia w enklawach i noszenia widocznych symboli swej choroby. Nie było im wolno zbliżać się do ludzi zdrowych. Bóg jeden raczy wiedzieć, ile do takich enklaw trafiło ludzi, trapionych rakiem skóry, grzybicą czy martwiczym zapaleniem powięzi. Decydowali o tym początkowo kapłani – w Księdze Rodzaju mamy zdumiewająco precyzyjny i trafny opis różnicowania trądu od liszajca zakaźnego i innych chorób skóry. Również kapłani starożytnego Egiptu mieli na ten temat bardzo dobre pojęcie. Potem skazywaniem ludzi na separację od społeczeństwa zajęli się medycy, w większości nie mający żadnej wiedzy na temat chorób zakaźnych i leczący na chybił-trafił. Ile popełnili błędów, możemy się tylko domyślać. Kiedyś przecież nie istniały badania, dzięki którym można było ponad wszelką wątpliwość ustalić, że ktoś cierpi właśnie na trąd, czyli – jak się teraz mówi – chorobę Hansena. To lepiej brzmi i nie ma wielowiekowego negatywnego podtekstu. O tym, jak wielkie znaczenie miała tak banalna rzecz, jak zmiana oficjalnej nazwy choroby, można dowiedzieć się z książki Betty Martin „Cud w Carville„.

Czsy dwudziestolecia międzywojennego, USA. Betty ma dziewiętnaście lat i mieszka w Bostonie. Pochodzi z zamożnej rodziny, jest piękna, kochana przez wszystkich i ma cudownego narzeczonego. Jej życie to jedna wielka zabawa. Pewnego dnia jak grom z jasnego nieba spada na nią straszna wiadomość – jest chora. Lekarz rodzinny rozpoznaje w niewinnych różowych plamkach na udzie zmiany charakterystyczne dla trądu. Potwierdziwszy chorobę badaniem laboratoryjnym nakazuje natychmiastowe przewiezienie młodej pacjentki do Carville, zakładu opiekuńczo-leczniczego, w którym chorzy są przymusowo izolowani od zdrowych. Czasem wychodza stamtąd jako „już niegroźni dla społeczeństwa”, częściej zostają tam na resztę życia.

Betty zostaje zmuszona przybrania fałszywego nazwiska. Jej rodzina ukrywa to, że ich córka choruje na „biblijną chorobę”, ale w przeciwieństwie do wielu innych rodzin nie zapomina o niej. Również narzeczony deklaruje, ze jej nie opuści. Przekonana początkowo, że jej pobyt w zakładzie potrwa kilkanaście miesięcy, już wkrótce orientuje się, że te optymistyczne wyliczenia to zwykła fikcja. Sposoby leczenia niewiele zmieniły się na przestrzeni wielu lat – chorym podaje się olej chaulmoogra, zastrzyki arszeniku i preparaty wzmacniające. Na samą przyczynę choroby nie ma to niestety wpływu. Jedyne, co wydaje sie być bardziej optymistyczne, to fakt, że życie w tym azylu jest mniej ponure, niż się Betty wydawało. Po jakimś czasie zaczyna wykonywac pracę nauczycielki mieszkających tam dzieci, później zostaje pomocą laboratoryjną. Dzięki temu jakoś się trzyma. Jednak jej sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Choroba nie ustępuje. Powoli do Betty dociera, że została odcięta – być może na zawsze – od wszystkiego, co kochała. Zamknięta z ludźmi cierpiącymi i często zdziwaczałymi wskutek choroby, pozbawiona nawet możliwości odwiedzin, próbuje się nie załamać. Nie jest to łatwe. Jej narzeczony nie wytrzymuje w końcu presji i odchodzi, czego dziewczyna zresztą wcale nie ma mu za złe. Przekonana o tym, że bez swej winy została skazana na więzienie do końca swoich dni pogrąża się w rozpaczy i nawet nie wie, że życie ma dla niej jeszcze niejedną niespodziankę, a dla miłości ani mury, ani kraty nie stanowią przeszkody…

Książka Betty Martin jest w gruncie rzeczy jej pamiętnikiem. Opisuje prawdziwe wydarzenia i prawdziwych ludzi, jedynie ich nazwiska są zmienione. W czasach, gdy autorka została zamknięta w Carville, uważano trąd za coś bardzo zakaźnego, co było całkowicie błędnym podejściem. Ludzie bali się tej choroby tak, jak teraz boją się AIDS i traktowali chorych tak, jak teraz pewne środowiska traktują zarażonych wirusem HIV. Ludzie z chorobą Hansena musieli przebywać w specjalnych zakładach, pozbawiano ich praw publicznych, często własne rodziny przestawały się do nich przyznawać. W czasach, gdy Betty przebywała w Carville, pacjenci tego ośrodka rozpoczęli walkę o zmianę sposobu myślenia społeczeństwa na temat ich choroby. Zaczęli wydawać własną gazetę, w której prowadzili akcję uświadamiania ludzi co do przyczyn i przebiegu ich choroby, a przede wszystkim dążyli do tego, by uznano ich postulaty. W końcu nie byli przestępcami, a więziono ich wbrew ich woli i pozbawiano podstawowych praw, np., możliwości głosowania w wyborach. To musiało się skończyć.

Kres walce przyniosło odkrycie Fleminga, penicylina. Jedna z jej odmian okazała się skutecznym lekiem, zabijającym pałeczki Hansena. Dzięki temu i dzięki szeroko zakrojonej akcji uświadamiającej ludzie przestali traktować chorych na tę chorobę jak… trędowatych. Carville zamknięto i obecnie to miejsce pełni rolę muzeum. Betty Martin mieszkała w nim do końca życia. Wróciła do dawnego szpitala po śmierci męża i zdążyła jeszcze wziąć udział w nagraniu programu o historii leczenia trądu dla kanału Discovery. Patrząc na dziewięćdziesięcioletnią staruszkę nie można nadziwić się jej delikatnym, arystokratycznym rysom i wspaniałym oczom. Łatwo sobie wyobrazić, jak bardzo musiała być piękna za młodu i zrozumieć, że tym większym ciosem była dla niej wiadomość o tym, na jaką chorobę zapadła. W tych czasach uleczenie trędowatego rzeczywiście było uznawane za cud.

„Cud w Carville” to książka o walce z losem, o cierpieniu i miłości, o tym, jak wiele zależy od samych ludzi. Jest to piękny, głęboko humanitarny w swej wymowie dokument o samej istocie człowieczeństwa. Warto przeczytać, jeśli komuś uda się znaleźć tę pozycję w bibliotece. Jest trudno dostępna, jednak parę egzemplarzy na pewno jeszcze gdzieś zostało.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

Tytuł: „Cud w Carville”

Autor: Betty Martin

Ilość stron: 288

Rok wydania polskiego:1965

Wydawnictwo: PAX

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *