Creepypasta – opowieści pełne grozy

W poprzednim tekście wspomniałem o bajkach, którymi straszą się dorośli, czyli o legendach miejskich. Legendy miejskie maja jednak to do siebie, że czasami bywają wesołe, czasem tajemnicze, czasem wręcz nierealne. Tymczasem istnieje pewna grupa opowieści, tworzonych zazwyczaj przez amatorów, które mają tylko jeden cel – wystraszyć odbiorcę. Są to tak zwane creepypasta.

Czym różnią się od legend miejskich? Poza  tym, iż tylko straszą, wykorzystują również wszelakie multimedia do potwierdzenia swych tez. Stosunkowo rzadko zdarza się, by typowa creepypasta zaczęła się od słów „mój znajomy/moja znajoma mi opowiadała, jak…”. Dobra creepypasta to nie tylko sama opowieść, ale także wykorzystanie multimediów i portali społecznościowych oraz blogów do budowania swoistej otoczki grozy.

Jedna z moich ulubionych opowieści, które zresztą opisałem choćby tu:  http://absurdalium-centaurka.blog.pl/2011/02/20/placzacy-chlopiec/ jest historia tajemniczego obrazu, który wywoływał pożary w Anglii u każdego posiadacza tegoż obrazu. Sprytnie skonstruowana historyjka, mnożąca się zresztą po różnych forach szybko nabrała cech prawdopodobieństwa. Bliźniaczą wręcz historią były dzieje kolejnego mistycznego obrazu, zwanego „The hands resist him” autorstwa Billa Stonehama. I tu również sprytnie sklecona legenda o obrazie (dość niesamowitym zresztą) doprowadzającym ludzi do szaleństwa trafiła na podatny grunt.

Bardzo fajnym pomysłem była creepypasta z wykorzystaniem tak niewinnej, wydawałoby się, postaci jak Myszka Mickey. Według opisu był to nieznany film, stworzony przez Walta Disneya, który kiedyś postanowiono zgrać na taśmę. W zasadzie film to za dużo powiedziane, jest to po prostu zapętlona scena, kiedy Mickey wędruje ulicą mijając bloki. Towarzyszy temu spacerowi niesamowita muzyka, ale to dopiero początek. Okazało się bowiem, iż cały film liczy ponad dziewięć minut, a pod koniec, po kilku minutach ciszy, kiedy myślimy, iż film się skończył, ponownie widzimy wędrującą mysz, tyle że muzyka… Muzyka się zmienia.

Jedna z wersji historii mówi, iż filmik ten był wykorzystywany do torturowania jeńców podczas drugiej wojny światowej. Jeśli wpiszecie w Google tekst „suicidemouse” będziecie mogli sami się przekonać, iż byłoby to całkiem prawdopodobne, muzyka towarzysząca zwłaszcza drugiej części filmiku naprawdę potrafi zryć psychikę. Problem polega na tym, iż jest to dzieło współczesnego twórcy niesamowitych historyjek, a filmik zrobiono przypuszczalnie kilka, kilkanaście lat temu.

Umiejętnie zrobiona creepypasta trafić może nawet do popularnych seriali, jak stało się to z pewną grą. Otóż nikomu nieznana firma „Sinnesloeschen” wypuściła ponoć niegdyś automat do gier na którym znajdowała się gra Polybius. Powstały tylko dwa tego typu automaty, ponieważ szybko okazało się, iż gracze – głównie młodzież – dostawała wkrótce ataków paniki, amnezji czy nocnych koszmarów. Jednakże to nie reakcja dzieciaków była przyczyną wycofania gry ale fakt, iż był to tajny eksperyment CIA. Po grze oczywiście ślad zaginął, jednakże przeszukując zasoby netu można odnaleźć kilka jej zdjęć. Także w jednym z odcinków popularnych Simpsonów obok automatu, na którym gra Bart stoi egzemplarz tejże gry z napisem „własność rządu USA”.

Czasem warto się jednak zastanowić, czy mamy do czynienia ze sprytnie zmontowaną historyjką, czy jednak z nieprawdopodobnym wręcz, ale jednak faktem. Dla przykładu w roku 1951 pewne malutkie miasteczko we Francji ogarnięte zostało szaleństwem. Kilkuset obywateli Pont-Saint-Esprit w jednym dniu zaczęło się dziwnie zachowywać, mieć halucynacje i tracić kontakt z rzeczywistością. Całą sytuację próbowano wyjaśnić spożyciem przez mieszkańców halucynogennego sporyszu, znajdującego się w pieczywie, jednakże niedawno okazało się, iż był to eksperyment CIA, które badało wpływ LSD na psychikę ludzką w ramach programu MKULTRA.

Brzmi jak typowa creepypasta? Oczywiście, tym niemniej zdarzyło się naprawdę…

Lubimy się bać. Creepypasta potrafią wyzwolić w nas pokłady lęku, zagrać na strunach naszego umysłu, których dotychczas nie znaliśmy. I choć wiemy, że to tylko bajki (cóż z tego, że straszne?) to jednak gdzieś wewnątrz tkwi przekonanie, że być może to coś więcej. Być może poznajemy okruchy świata, jakiego poznać za żadne skarby nie chcielibyśmy. Tak jak kiedyś, kiedy baliśmy się, że nocą spod łóżka wynurzy się włochata łapa i złapie nas za nogę, tak teraz boimy się tajemniczych obrazów, dziwnych gier komputerowych, działających na psychikę filmów, kolejnego końca świata…

A potem oddychamy z ulgą, kiedy budzi się kolejny dzień.

 Robert Rusik

About the author
Robert Rusik
Urodził się w 1973 roku w Olkuszu. Obecnie mieszkaniec Słupcy, gdzie osiedlił się w 2003 roku. Pisze od stosunkowo niedawna, jego teksty publikowały „PKPzin”, "Kozirynek", "Cegła", "Szafa", „Szortal”. Ma na koncie kilka zwycięstw oraz wyróżnień zdobytych w różnych konkurach literackich (organizowanych m.in. przez portale Fantazyzone, Erynie, Weryfikatorium, Apeironmag, Szortal i inne), w tym prestiżową statuetkę „Pióro Roku 2009” przyznaną przez Słupeckie Towarzystwo Kulturalne. Przeważnie pisze fantastykę, choć zdarza mu się uciec w inne rejony literatury. Od 2010 roku felietonista Magazynu Kulturalnego „Apeiron”, od lipca 2011 także „Szuflady”. W 2012 roku ukazał się jego ebook „Isabelle”. Prywatnie szczęśliwy mąż oraz ojciec urodzonego w 2006 roku Michałka i urodzonej w 2012 roku Oleńki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *