Co z tym Therionem?

1000x1000Therion to jeden z moich ulubionych zespołów. Szwedzka kapela (choć w jej składzie przelotnie pojawiło się m.in. dwóch Polaków) grająca nietypowy, symfoniczny metal, z udziałem chórków i dość intrygujących momentami instrumentów kolejnymi swoimi albumami starała się wymknąć zaszufladkowaniu.  Z różnym skutkiem zresztą.

Tym razem jednak ze swoim pomysłem przesadzili, przynajmniej według ich wytwórni płytowej, która stwierdziła, że tak zakręconego materiału nie wyda. Skandynawowie uparli się jednak, że skoro Nuclear Blast boi się wydać płytę pod własnym szyldem, to oni wydadzą ją na własny koszt, licząc na swych fanów.

Cóż takiego wymyślili?

Ano postanowili zrobić płytę z coverami francuskich piosenek z lat sześćdziesiątych-siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Pomysł sam w sobie intrygujący, a najlepsze jest to, że opublikowany materiał jest na tyle kontrowersyjny, iż recenzje płyty „Les Fleurs de Mal” mieszczą się między zachwytem a skrajną niechęcią. Fani zespołu przecierali oczy ze zdziwienia. No bo jak to – Therion śpiewa po francusku?

Ale to dopiero początek niespodzianek na płycie. Bo Therion, niestety, nie brzmi jak Therion. Nie ma chórków, wokalista udziela się mało, a jak już, to bywa, że zupełnie niepotrzebnie, psując tylko kawałek („Polichinelle”). Problem w tym, czy w przypadku tej płyty niespodzianki to wada, czy zaleta.

Bo album ten, najzwyczajniej w świecie, wpada w ucho. Może nie po pierwszym przesłuchaniu, gdyż wbrew pozorom jest to dość ciężki krążek. Lekkie, łatwe i przyjemne francuskie melodyjki, które śpiewały France Gall, Betty Mars czy  Sylvie Vartan, na płycie „Les Fleurs de Mal” nabrały nieco innego, mistycznego i potężniejszego brzmienia. Choćby kawałek Leonie „Wahala Manitou” – wystarczy porównać  oryginał z dość mroczną interpretacją, znajdującą się na płycie. Gdzieś ten stary Therion momentami pobrzmiewa, ale z drugiej strony, kiedy zespół poszedł na całość i próbował dać trochę czadu, wyszło fatalnie. Chodzi mi o kawałek „Je n’al besoin que de tendresse”, który jest niestety kompletnie nijaki i na tej płycie znaleźć się po prostu nie powinien. A cała reszta?

Jak już wspomniałem, co kto lubi. Kiedy przegryzłem się z płytą, z przesłuchania na przesłuchanie brzmiała coraz lepiej. Zwłaszcza niesamowity teledysk do „J’ai le mal de toi”, cudownego kawałka tragicznie zmarłej Betty Mars, robi piorunujące wrażenie. Ale też cały album stopniowo nabiera rumieńców, tylko że…
…że to nie jest już TEN Therion…

Robert Rusik

About the author
Robert Rusik
Urodził się w 1973 roku w Olkuszu. Obecnie mieszkaniec Słupcy, gdzie osiedlił się w 2003 roku. Pisze od stosunkowo niedawna, jego teksty publikowały „PKPzin”, "Kozirynek", "Cegła", "Szafa", „Szortal”. Ma na koncie kilka zwycięstw oraz wyróżnień zdobytych w różnych konkurach literackich (organizowanych m.in. przez portale Fantazyzone, Erynie, Weryfikatorium, Apeironmag, Szortal i inne), w tym prestiżową statuetkę „Pióro Roku 2009” przyznaną przez Słupeckie Towarzystwo Kulturalne. Przeważnie pisze fantastykę, choć zdarza mu się uciec w inne rejony literatury. Od 2010 roku felietonista Magazynu Kulturalnego „Apeiron”, od lipca 2011 także „Szuflady”. W 2012 roku ukazał się jego ebook „Isabelle”. Prywatnie szczęśliwy mąż oraz ojciec urodzonego w 2006 roku Michałka i urodzonej w 2012 roku Oleńki.

komentarz

  1. Zgadzać się, czy się nie zgadzać? Czy nie jest tak Robercie, że Therion za każdym razem jest inny, każda płyta to krok naprzód? Ale prawdą jest, że nie musi się to słuchaczom podobać. Mi album (po którymś przesłuchaniu) ogromnie się spodobał. Na dzień dzisiejszy jest moim ulubionym 🙂 Wiem natomiast, że za jakiś czas stanie się po prostu „albumem Theriona” i w zależności od nastroju będę mógł sobie puścić „Theli”, „Vovin”, „Lemurię” czy „Les Fluers du Mal”.

    Pozdrawiam serdecznie 🙂

Skomentuj Rafał Sala Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *