Początki Billa Wattersona nie były łatwe – bo z reguły żadne nie są. Niejednokrotnie wydawcy kręcili nosem nad postacią małego, niesfornego chłopca z pluszowym tygrysem pod pachą. Jednak nadszedł ten dzień: udało się! W ubiegłym roku minęło okrągłe 30 lat od momentu, kiedy rysownik dokonał poważnego kroku w swoim życiu. Wypowiedział dotychczasową pracę w agencji reklamowej, aby zająć się komiksem. W tym przypadku Bill Watterson jest przykładem głównego bohatera, czyli Calvina. Chłopczyk lubi stawiać na swoim – to jedno, ale drugie – ma wielkie marzenia i jeszcze większą wyobraźnię!
Otwieramy komiks i pierwsze kadry widzimy już pod samym tytułem. Calvin kopie dziurę, a stojący obok Hobbes pyta, czy znalazł skarb. Z dość głębokiego dołu wydobywa się głos mówiący o znalezisku, którym są: robaki, kamienie i korzenie. Po czym tygrys chwyta je i zachwyca się nad „już takimi odkryciami”. Na koniec Calvin wypowiada kwestię: „Wszędzie leżą skarby”. Bill Watterson w każdym swoim zeszycie dokonuje afirmacji dziecięcej natury. Tylko najmłodsi potrafią zobaczyć coś w niczym, docenić. Tym samym autor zadaje pytanie: dlaczego człowiek zatraca tak wartościowe umiejętności na drodze dojrzewania? Czy aby nabyć nowych zdolności, trzeba zrobić im miejsce poprzez likwidację obecnych? Prawda jest taka, że skarby są już w nas od dnia narodzin.
Skąd takie konkluzje? Poważne wnioski? Przecież „Calvin i Hobbes” to humorystyczny komiks, którego grupą docelową są najmłodsi. Może i tak, ale Bill Watterson każdym swoim zeszytem udowadnia, że w prostych, dziecięcych rysunkach można przekazać ciekawe myśli przewodnie. Czy będą one zrozumiałe dla najmniejszego odbiorcy? Możliwe, że nie do końca zostaną zinterpretowane zgodnie z kluczem. Dlatego „Calvin i Hobbes” to komiks, do którego się wraca. Wówczas to, jak rozumiemy problem poruszony w komiksie, pozwala nam spojrzeć na siebie i zapytać: „Kim byłem, a kim teraz jestem?”. Autor w naprawdę zgrabny sposób łączy filozoficzne rozważania z humorem, który zrozumieją głównie najmłodsi.
W 10. zeszycie przygód Calvina i Hobbesa znajdziemy zdecydowanie więcej śnieżnych scen aniżeli tych słonecznych. Co za tym idzie, czeka nas sporo akcji podczas śnieżnych bitew oraz pokaźna dawka humoru przy lepieniu bałwana. Calvin to postać, której przedmiotem rozważań – jak każdego młodego człowieka – jest egzystencja. To, po co jesteśmy, dla kogo jesteśmy i czy w ogóle jesteśmy. Bill Watterson lubi skłaniać do refleksji poprzez żart, irracjonalny dowcip. Coś na zasadzie popularnych obecnie „sucharów” – kilka sekund na zastanowienie, aby chwilę później leżeć na ziemi i wyć ze śmiechu. Tak samo jest w przypadku głównego bohatera. Śmiejemy się z jego stwierdzeń, ale za moment odrywamy oczy od komiksu i zawieszamy się, bo myślimy: „faktycznie, ma rację”. Rysownikowi nie jest obca także kontrowersja. W omawianym zeszycie dochodzi do niej chociażby w sytuacji negocjacji Calvina ze św. Mikołajem. Poza tym wszytko, za co kochamy rezolutnego chłopczyka i jego pluszowego tygryska, znajdziemy również w 10. zeszycie. Mowa tutaj oczywiście o nieustraszonym astronaucie Spiffie oraz gadzim alter ego głównego bohatera.
Co do samego wydania – nic nowego. W dalszym ciągu jest realizowany schemat z poprzednich części. Jednak nie należy traktować tego jak krytyki. Czasami nie ma potrzeby zmieniania czegoś, co jest po prostu dobre, a nawet lepsze – zwłaszcza jeśli jednym jedynym powodem do zmian jest zwykła chęć odświeżenia wydania. Każdy rozdział zaczyna się od strony z kolorowymi kadrami, a na kolejnych widzimy już tylko te czarno-białe, charakterystyczne dla rysunku Billa Wattersona. Autor każdym kolejnym zeszytem udowadnia, jak utalentowanym jest grafikiem. „Calvin i Hobbes” mają w sobie wiele cech groteski oraz komiksu prasowego, co perfekcyjnie łączy się z samą fabułą – żartobliwą i jednocześnie filozoficzną. Komiks nadal wydawany jest w horyzontalnej orientacji, dzięki czemu kadry dotyczące jednego wątku mieszczą się w jednej linii, co jest dowodem na to, jak dobrze przemyślaną formą posługuje się rysownik.
Calvin jest marzycielem z gigantyczną wyobraźnią. Skarby są już w nas i nie trzeba ich szukać. Droga do spełnienia najskrytszych dziecięcych – lub też dorosłych – marzeń jest prosta. Wystarczy tylko to, co mamy w sobie. Nie należy zapominać o przyjaciołach. Nieważne, czy są pluszowi, czy skórzaści. Najwyraźniej Bill Watterson znalazł w Polsce naprawdę wielu oddanych przyjaciół, skoro „Calvin i Hobbes: Wszędzie leżą skarby” to już 10. zeszyt z tej serii.
Kamil Jan Żółkiewicz
Wydawnictwo: Egmont
Tytuł oryginalny: There’s Treasure Everywhere
Wydawca oryginalny: Universal Press Syndicate
Rok wydania oryginału: 1996
Liczba stron: 176
Format: 215×165 mm
Oprawa: miękka
Papier: matowy
ISBN-13: 978-83-237-2424-7
Wydanie: I
Cena z okładki: 26,90zł