Byt często jest to reakcja Eos i Titonos, czyli poranek romansu

O n

Ślady urwały się nagle; z furią odrzucił włócznię i łuk. Dopadł wilgotnego kamienia, syknął nie bardzo królewskim przekleństwem i złożył dłonie na twarzy. Kłącza głodu zwarły uścisk. Nie trzeba było grać myśliwego – jakby słyszał ten chichot doradców. Ale nie zamierzał żałować, że pożegnał nadworną sterylność. Jeszcze odnajdzie przyjaciół i będzie jadł mięso bez makijażu, w asyście dzikiego ognia, pieśni soczystej, dymu bez praw.

O n a

Leniwie odmyka powieki, łagodny przypływ ziewania: powietrze podbiega błoną lekką jak szadź. Kocha te chwile przeciągań, serdeczne zapasy z gasnącą sennością. Pod rozlewnymi stopami wstają wtedy góry i doliny w sinosiwym kożuchu przedświtu. Wszystko co później ma już posmak honorowej powinności – nieodwołany i mocny, z małą, srebrną różą pleśni: piętnem monotonii.

Cierpliwe krzesanie światła, powolny wybuch kielichów, parowanie soków ziemi. Nietrudno przywyknąć do władzy, a jednak z każdym powstaniem winszowała sobie cichego dreszczyku, pomruków ekscytacji. To ciepła uległość steru, rozkosze powołania – czujnej wieży początku. Odwijać łodygi, powieki śmiertelnych, ścielić ptasie loty – czuła pod palcami owe rezurekcje życia, powroty świadomych oddechów.

S p o t k a n i e

Teraz wybija pierwsza zmiana w fabryce łez. Tęskny wschód spotkania, pakiet wzruszeń z przeceny. Cóż jednak począć, gdy inicjacja spojrzeń istotnie pasuje jak ulał do banalnego romansu przeznaczenia. Dość powiedzieć, że młodzieniec podniósł wzrok na niebo właśnie w chwili, gdy bogini ścieliła perłowym dywanem stóp senną i wilgotną koronę lasu.

To były dla pani poranków godziny wrzące, godziny łapczywe. Pod biodrami z ciepłego eteru naprawdę wybuchł kielich niby kwietny i drętwiał nierówno, łapczywie, z szalonym pulsem zbudzonego głodu.

Zaczęło się.

Incydent wywołał burzę na najwyższych szczeblach. Helios był wściekły; on, dumnie punktualny, maniacko obowiązkowy, nigdy tak wcześnie nie musiał stawiać się w pracy. Alarm grubo przed czasem; nagła wyrwa w sztafecie zmian. Dalej nic lepszego – kłęby chaosu, giełdowy popłoch. Eter upuścił wazę z pigmentami światła na dwadzieścia sześć pór dnia. Zanim sklecił rozsypane puzzle, południe nasiąkło zaciekami podzmierzchu. Wcześniej krnąbrny Boreasz wydostał się z białej dziupli zenitu, korzystając z długiej nieuwagi matki. Hulanka po dwóch morzach zmiotła mrowie statków, w tym, z ironicznym rozmachem, kilka pirackich. I tak z wychowawczej afery wykwitł tłusty międzynarodowy skandal.

J u t r o

Rozbieżne temperamenty toczą gorliwe zapasy. Nie są to zwykłe kryzysy, ale toksyczne pożary węzła w dramacie. Titonos podbiega siwizną. Partnerka z nerwowej staje się chorobliwie wybuchowa. Dochodzi do niemych scysji, białych godzin zawieszenia. On milczy albo pomrukuje marszcząc brwi. Ona sypie paciorkami wściekłych głosek, roni piękne szlochy, zwija tułów w hamak półksiężyca, co oznacza świetlną tęczę – łukową granicę świtania.

*

Nie powiem ni słowa o kolejnych porankach ich losu. Ślubowałem.

Czy wiecie już, dlaczego świerszcze płaczą najpiękniej w oplocie wieczoru?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *