Być obcym to być wolnym

„Być obcym to być wolnym. Mieć za sobą wielką przestrzeń, step, pustynię. Mieć za sobą kształt księżyca, który jest niczym kołyska, ogłuszającą muzykę cykad, powietrze pachnące skórką melona, szelest skarabeusza, który pod wieczór, kiedy niebo robi się całkiem czerwone, wychodzi na piasek na łowy. Mieć swoją historię, nie dla każdego, własną opowieść napisaną śladami, jakie zostawia się po sobie. Wszędzie czuć się gościem, domy zasiedlać tylko na jakiś czas, nie przejmować się sadem, raczej cieszyć się winem, niż przywiązywać do winnicy. Nie rozumieć języka, przez co widzieć lepiej gesty i miny, wyraz ludzkich oczu, emocje, które pojawiają się na twarzach niby cienie chmur. Uczyć się cudzej mowy od początku, w każdym miejscu po trochę, porównywać słowa i znajdować porządki podobieństw. Trzeba tego stanu uważnie pilnować, bo daje ogromną moc ”. 

(O. Tokarczuk, Księgi Jakubowe)

 

czaszkaJest wieczór. Upał zelżał, robi się przyjemnie chłodno. Siedzę w mojej ulubionej kafejce na Mandala Street. „The only walking street in Thamel”, jak głosi napis przed wejściem. Kolejna niedziela w Azji, choć nie ma to znaczenia, nikt tu nie celebruje niedziel. Thamel to dzielnica Katmandu, zawsze tętni życiem – mekka podróżników. Codziennie rano przychodzę tu na kawę i przez kilka godzin staram się pisać powieść. Najczęściej jednak kończy się na obserwowaniu ludzi. W sumie to też forma pisania. Przyjechałem do Nepalu, gdyż czułem, że coś tu zostawiłem półtora roku temu (wyjechałem trzy dni przed trzęsieniem ziemi), że czegoś nie dopiąłem, że jakaś ważna prawda mi uleciała – dlatego musiałem wrócić. Jestem tu już trzeci miesiąc, za tydzień wracam do Indii kontynuować moją podróż. Wyjeżdżam spokojny, bo wiem, że odnalazłem to, czego szukałem – cień domu, poczucia bycia na swoim miejscu. Dlaczego zatem wyjeżdżam? Dlaczego nie potrafię, nie chcę lub nie mogę się zatrzymać? Dlaczego potrzebuję iść dalej, znowu oddać się podróży? Czy ci wszyscy ludzie przechadzający się przede mną z plecakami mają podobnie? Czy tylko ze mną jest coś nie tak? Skąd w ludziach ta potrzeba nieustającej wędrówki?

Znowu się zaczyna. Na razie po cichutku, prawie nieuchwytnie – delikatne drgania na tafli wody, poranna mgła w lecie. Flashbacki, wspomnienia, mrowienie pleców, nóg i rąk. Jak nawrót malarii, niby nic, zwykła grypa, a jednak choroba wraca, nie daje o sobie zapomnieć. Dotychczas zagłuszony głos szeptem domaga się uwagi, powolutku napiera jak głupi serial amerykański. Jestem wobec niego bezsilny, wkrótce zamieni się w falę, która bezlitośnie mnie porwie. „Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej” (Kapuściński). Podróż. Przeklęta potrzeba porzucenia wszystkiego, co stałe, na rzecz wędrówki w nieznane. Gdy raz doświadczysz tego oszołomienia, tej wyzwalającej tymczasowości w podróży, trudno już żyć inaczej. Perspektywa osiedlenia odstrasza; wszystko, co znajome, stabilne, traci rezonans, staje się miałkie, nieatrakcyjne, nie inspiruje. Skąd bierze się ten imperatyw? Czym on właściwie jest? Uzależnieniem? Poszukiwaniem domu? Czy patologiczną potrzebą nieustannego porzucania go?

Psychiatria odróżnia dwa zaburzenia związane z niekontrolowaną potrzebą podróży: poriomanię i fugę dysocjacyjną. Pierwsze zaburzenie, jak można przeczytać w Wikipedii, definiowane jest jako popęd do włóczęgi i bezustannej podróży. Takie zachowanie bywa spowodowane chęcią uniknięcia konfliktów służbowych lub prywatnych. Wystąpienie poriomanii może być wynikiem nerwicy, schizofrenii, depresji lub innych zaburzeń psychicznych, takich jak na przykład otępienie. Często poriomanię stwierdzano także u dzieci oraz młodzieży w okresie dojrzewania, mogą one prowadzić do ucieczek z domu bez żadnego konkretnego powodu. Szczególnie znane są przypadki tego zaburzenia u osób cierpiących na chorobę Alzheimera. W większości wypadków dotknięci poriomanią nie są w stanie rzeczowo wyjaśnić przyczyn swoich ucieczek. Co ciekawe, przeważająca część chorych w czasie podróży odczuwa lęk i tęsknotę za domem, jednakże nie są oni w stanie dobrowolnie wrócić do niego.

hotel_na_koncuDrugie zaburzenie jest znacznie groźniejsze. Fuga dysocjacyjna to symptom poważnej choroby psychicznej, polegający na ucieczce z dotychczasowej sytuacji, prawie zawsze nieprzyjemnej. Fuga dysocjacyjna może objawiać się na przykład zmianą pracy zawodowej albo daleką podróżą. Osoby w stanie fugi mają całkowitą amnezję wsteczną (sprawiają wrażenie nieświadomych własnej przeszłości), a po powrocie do poprzedniej tożsamości nie potrafią przypomnieć sobie okresu fugi. To szczególnie często spotykane zaburzenie w przypadku osobowości typu histrionicznego. Dwa lata temu zdecydowałem się porzucić wszystko – moją karierę akademicką, etat, ZUS, dom, przyjaciół, psa, lecz przede wszystkim ojczyznę – i ruszyć z plecakiem w nieznane azjatyckie przestrzenie. Kupiłem bilet w jedną stronę do Bangkoku i nadal tu jestem, już nie w Bangkoku, w tym stanie włóczęgi, którą od początku ten wyjazd symbolizował. Dlaczego to zrobiłem? Dlaczego nadal to robię?

Podróżowanie jest trudne. Często wciska się nam kit, że to takie cudowne, wyzwalające i otwierające doświadczenie. Owszem, takie też bywa, ale to efekt końcowy, poprzedzony mordęgą i pracą nad sobą. Podróż to przede wszystkim czekanie i pozbycie się oczekiwań wobec świata, ale nigdy wobec samego siebie. Te akurat w podróży się zwiększają. Podróż, jeśli traktujemy ją poważnie, to rodzaj ćwiczenia duchowego – by użyć tego staromodnego określenia. To ciągła walka z owadami, z brudem, obrzydzeniem, lokalsami, brakiem komunikacji i niekończącą się bezsilnością; to walka z wyimaginowanymi wymaganiami wobec kraju, ludzi i miejsc, do których podążamy. Lecz przede wszystkim to walka z tym, kim – jak nam się wydaje  – jesteśmy. A nagroda nigdy nie jest taka, jaką sobie wyobrażaliśmy. Jest zawsze znacznie cenniejsza.

Skąd zatem w ludziach ta potrzeba, to powołanie, by zamienić wygodę na znój podróży? Czy chodzi tylko o dystrakcję (divertissement), jak chciał Pascal, dzięki której unikamy nudy, stanu pogrążania się w straszliwych czeluściach naszej jałowej egzystencji? Czy może mniej prpunkt_optykietensjonalnie, jak chciał Chatwin, gdyż potrzeba podróży jest immanentną cechą człowieka, rodzajem atawizmu przekazywanego niemalże genetycznie z pokolenia na pokolenie, od setek tysięcy lat? Nie ma społecznej akceptacji dla wędrowców. Psychiatrzy, psychologowie, politycy, rodzice, bankierzy – wszyscy nam mówią, że trzeba się ustatkować, że trzeba zbudować dom, być w jednym miejscu, że włóczęga jest zwyrodnieniem, rodzajem choroby świadczącej o niestabilności psychicznej; że wprost zagraża podstawom naszej cywilizacji, która przecież powstała głównie poprzez zasiedlenie. Jednym z argumentów używanych przez nazistów, by usprawiedliwić Ostateczne Rozwiązanie, było domniemanie, że Żydzi i Cyganie, według niemieckich eugeników, posiadają gen wędrowniczy, są rasami tułaczymi, dlatego należy ich wyeliminować. Wędrowcy stanowią zagrożenie dla każdego systemu społecznego czy politycznego, który, by spełniał swoją funkcję, musi być nieruchomy, stabilny i uziemiony, czyli być wszystkim tym, z czym wędrowiec stara się walczyć.

Według tradycji biblijnej Abel był wędrownym pasterzem, a Kain osiadłym rolnikiem. Imię pierwszego pochodzi od hebrajskiego słowa hebel, co oznacza ‘oddech, tchnienie, wszystko to, co porusza się i jest przejściowe‘. Imię Kain pochodzi od słowa kanah – ‘nabywać, posiadać, rządzić‘. Kain był pierwszym człowiekiem, który się narodził, Abel pierwszym, który umarł. Pasterze są koczownikami. Nie posiadają stałego miejsca zamieszkania, nieustannie przemieszczają się z miejsca na miejsce w związku ze zmianami pogody lub (i) w poszukiwaniu żywności, wody, opału albo pastwisk dla zwierząt hodowlanych. Są nomadami. Słowo pochodzi od greckiego nomas – ‘wędrujący w poszukiwaniu pastwisk‘. Pasterze nie trudnią się rolnictwem. Korzystają z zasobów ziemi, dopóki ich nie wyczerpią. Wówczas zwijają obozowiska i ruszają na poszukiwanie lepszych warunków życia. Czasem toczą wojny między sobą, czasem najeżdżają ludy osiadłe, a czasem po prostu handlują tym, co zdobyli podczas podróży. Dzięki swojej ruchliwości stanowią źródło informacji i wymiany, a z racji niezgody na udomowienie – kontestacji. Sprzeciwiają się nie tylko prawom ludzkim, ale często także boskim. Morderstwo Abla stanowi początek długiej historii przemocy pomiędzy pasterzami a rolnikami. Kain jako rolnik reprezentuje ideę społeczeństwa konserwatywnego, bazującego na tradycji i idolatrii, takiego jak starożytne cywilizacje Egiptu czy Babilonii, w których największą wartością była uległość.

Z kolei Abel jako pasterz reprezentuje ducha wolności poszukującego prawdy poprzez bunt, ideę społeczeństwa, które jest w stanie poświęcić potęgę i bogactwo na rzecz osobistej wolności i wiary w coś poza światem materialnym, konsumpcją i sztywnymi regułami zachowania czy decorum. Pasterze są odszczepieńcami, gdyż poprzez ciągłe podróżowanie buntują się przeciwko stabilizacji, podstawom myślenia systemowego, na którym opierają się wszystkie kodeksy moralne, ustroje, reguły społeczne czy prawa.

A może „nie z zawiści lub z urazy, jak głosi starodawna przypowieść, lecz z litościwej miłości” (Adrzejewski) Kain zabił swojego brata. Abel marzy o Raju, jak Narcyz (Gide). Kieruje nim chęć odnalezienia Domu, miejsca, z którego Adam i Ewa rzekomo zostali wygnani. Codziennie ukradkiem idzie ze swoim stadem o kilometr lub dwa dalej w nieznane tereny, w stronę, z której przybyli jego rodzice. Jest opętany wizją, że gdzieś jest lepsze miejsce niż to tutaj, że jeśli odpowiednio długo i daleko będzie wędrował, odnajdzie je. Eden jest najprawdopodobniej urojeniem lub kłdroga_w_zieleniamstwem Adama, ale Abel daje się tej kuszącej wizji opętać. Kain wie, że tułaczka brata jest skazana na klęskę, ale wie także, że tamten nigdy nie przestanie poszukiwać Edenu. Bardzo go kocha i nie chce, by Abel kiedykolwiek dowiedział się, że raju nie znajdzie. Tam musi być coś więcej, mówi z tęsknotą Abel któregoś wieczoru, gdy grzeją się przy ognisku. Dlaczego ja ci nie wystarczę, myśli ze smutkiem Kain, biorąc do ręki kamień. Abel umiera, ale umiera z nadzieją. Kain płacze, bo jej nigdy nie zazna. Ta nadzieja czy tęsknota jest energią napędzającą podróżników, ale też spalającą ich. Może zatem nie należy mówić o piętnie kainowym, lecz ablowym. „Ta wielka choroba, strach przed domem” (Baudelaire).

Nie tęsknisz? – pyta się mnie młoda Hiszpanka, która jakiś czas temu przysiadła się do mojego stolika i z którą zaczęliśmy rozmawiać o podróży. Za czym? No, za wszystkim, za domem. A gdzie jest dom? – pytam. Nie wiem, chyba tam, gdzie się urodziłeś, odpowiada. Czy to wystarczy? Mnie tak, nie mogłabym tak całe życie podróżować. Gdzie jest dom? Pytanie, które zadaję sobie od lat, nawet wtedy, gdy sądziłem, że go jeszcze posiadam. W sumie to od zawsze zadaję sobie to pytanie. Za czym tak naprawdę tęsknimy, mówiąc: „tęsknię za domem”? Czym jest ta tęsknota? Czy w gruncie rzeczy nie jest to po prostu rodzaj bólu fantomowego? Sentymentalna nostalgia, która nie ma realnych podstaw? Boimy się inności, zawsze ciągnie nas do swojskości. A przecież w byciu innym, obcym jest moc. „Znów byliśmy inni. I tak miało być. Jest w byciu obcym coś pociągającego, w czym się można rozsmakować, co wydaje się jak słodycz. Dobrze jest nie rozumieć języka, nie rozumieć zwyczajów, sunąć jak duch pomiędzy innymi, którzy są dalecy i nierozpoznawalni. Wtedy budzi się szczególna mądrość – umiejętność domysłu, chwytania spraw nieoczywistych. Budzą się też wówczas bystrość i przenikliwość. Człowiek, który jest obcy, zyskuje nowy punkt widzenia, staje się, chcąc nie chcąc, swoistym mędrcem. Kto nam wszystkim wmówił, że być swoim jest tak dobrze i tak wspaniale? Tylko obcy naprawdę rozumie, czym jest świat” (O. Tokarczuk).

incrdbl_rfmZawsze czułem się obcy. Brzmi strasznie, jak zwierzenia nastolatka, który boryka się z trudnościami okresu dojrzewania. Mógłbym stworzyć jakąś misterną konstrukcję literacką, pełną metafor i symboli, by opisać ten stan, ale w gruncie rzeczy sprowadzałaby się ona do tego samego, a tak przynajmniej oszczędzam czas czytelnikowi. Gdy miałem pięć lat, moi rodzice wyemigrowali do Stanów, do Los Angeles. Żyłem tam do czternastego roku życia, nigdy w pełni nie mogąc się zaaklimatyzować. Moja matka wpadła na genialny pomysł, by pięciolatka z komunistycznej Polski od razu wysłać do amerykańskiej szkoły, bez znajomości języka angielskiego, tym bardziej tamtejszych realiów. Na głęboką wodę, jak komentowała swoje często dość wątpliwe metody wychowawcze. Do dziś z bólem wspominam te pierwsze miesiące, gdy siedziałem samotny na drabinkach podczas przerw, bez kolegów, nie rozumiejąc niczego, co do mnie mówiono. Czułem się kompletnie niewidzialny, choć jak nikt inny w szkole wybijałem się, byłem tym obcym. Z pozoru plan mojej matki się powiódł, bo po upływie trzech miesięcy mówiłem płynnie po angielsku, ale nigdy już nie pozbyłem się tego dojmującego poczucia alienacji i kompletnego zagubienia w ciągu tych pierwszych szkolnych tygodni. Może dlatego teraz podróżuję? Lost.

Jedna z moich ukochanych scen filmowych pochodzi z filmu Bernarda Bertolucciego „Pod osłoną nieba”. Główna bohaterka (grana przez wspaniałą Debrę Winger) po dramatycznych doświadczeniach na pustyni algierskiej wchodzi brudna i zmęczona do baru, a siedzący tam starszy mężczyzna, narrator całego filmu (grany przez samego Bowlesa, autora książki, na podstawie której powstał film), pyta się jej, czy jest zagubiona? Are you lost? Na jej twarzy spalonej słońcem pojawia się przecudny cień uśmiechu i kobieta z ulgą odpowiada: „tak, jestem zagubiona”. Scena ta zawsze mnie porusza, bez względu na to, ile razy bym ją oglądał. W odpowiedzi bohaterki bowiem odnajduję sens podróżowania i chyba szczęścia w ogóle – aby się odnaleźć, trzeba najpierw się zgubić.

Pamiętam, jak którejś nocy na Sri Lance poczułem nieodpartą ochotę na pływanie. starway_to_haevenPorzuciłem czytanego właśnie Baldwina i poszedłem na plażę. Nikogo nie było w pobliżu, więc rozebrałem się do naga i wskoczyłem do wody. Zacząłem płynąć. Niebo tej nocy było wyjątkowo zachmurzone i w jakiś dziwny sposób zlewało się z wodą, jakby nie istniał horyzont. Wszystko miało tę samą barwę grafitu. Żadnej granicy. Wrażenie było nieziemskie, czułem się, jakbym dosłownie płynął w otchłań. Woda była bardzo ciepła, co jeszcze bardziej podkreślało wrażenie wkraczania w niebyt, bo różnice między ciałem a wodą też się zacierały. Horyzont zawsze wyznacza granicę, nawet nieosiągalną, stanowi punkt odniesienia, miejsce, do którego, wędrując, podążamy, bo zawsze musi być coś, do czego zdążamy, nawet jeśli jest to coś tak nieuchwytnego jak horyzont. Horyzont oddziela ziemię od nieba, tym samym ustanawia istnienie obydwu. Jak biel i czerń. W tym sensie horyzont jest miejscem transgresji. Bez niego przejścia nie istnieją.

Nie odczuwałem lęku, płynąc wtedy na Sri Lance w otchłań, w stan kompletnego zagubienia, wszystko przestało mieć znaczenie, nie było żadnych granic pomiędzy moim ciałem a wodą, pomiędzy wodą i niebem, pomiędzy górą i dołem. Odczuwałem niesamowity spokój. Byłem zagubiony, ale zrozumiałem również, że to jest jakaś kompletnie inna forma egzystencji, poza wszelkimi znanymi mi kategoriami, że chyba nie jestem jeszcze na to gotów i zatęskniłem za horyzontem. Choć mógłbym tak płynąć przez cały czas, nie odczuwałem ani zmęczenia, ani zimna i nawet trochę mnie to kusiło, to jednak zawróciłem i z ulgą spojrzałem na znowu widoczny horyzont, na granicę, na niebo i ziemię, stabilność i przejściowość. I zrozumiałem, że choć nigdy nie przestanę podróżować, zawsze będę uciekał, sens tej ucieczki, jej moc, polega na tym, że po niej następuje zawsze jakiś powrót. Nie ma podróży bez horyzontu. Aby naprawdę móc podróżować, trzeba mieć dokąd wracać i od czego uciekać.

Po wielu latach włóczęgi, jako formy zadośćuczynienia za morderstwo brata, Bóg wreszcie miłuje się nad Kainem i pozwala się mu osiedlić. Kain buduje miasto Enoch i płodzi liczne potomstwo, z którego każdy z nas mniej lub bardziej się wywodzi. Według tradycji hebrajskiej Kain, poza byciem pierwszym mordercą, był również wynalazcą miar, granic, ale przede wszystkim – ścian.

About the author
Radosław Muniak
wieloletni wykładowca Uniwersytetu SWPS, doktor nauk humanistycznych, autor książki 'Efekt lalki' i współautor 'Kulturowych wymiarów ludobójstwa"; miłośnik nieoczywistości, tatuaży i pisania po nocach. Od dwóch lat bezdomny w nieustającej podróży.

komentarz

  1. Absolutnie rozumiem potrzebę podróżowania autora. Też bym bardzo chciała wieźć takie życie. Ale niech mi ktos powie jak to finansowo udźwignąć, przecież trzeba czasem coś zjeść, czasem skorzystać ze środka komunikacji…. Skąd wziąć na to?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *