Bombaj – miasto totalne

Bombaj (a raczej Mumbaj, jak wolą nazywać go dzisiaj Hindusi) przytłacza. Ciąży. Nie pozwala odpocząć. Oddychać. Nieustanny strumień samochodów, riksz, rowerów, motorowerów i wozów płynie ulicami dzień i noc. Trudno tu o ciszę i spokój.

1
Taste of india

Na placu przy Gate of India kłębią się turyści. Teren jest ogrodzony, przy prowizorycznych bramkach strażnicy udają, że sprawdzają plecaki i torby. Leniwie rzucają okiem na to, co wnosimy, i machają ręką. Najwyraźniej gdzieś mają fakt, że w 2008 roku w Bombaju doszło do serii zamachów, w których zginęło ponad 160 osób. Terroryści nie oszczędzili także monumentalnego gmachu hotelu Taj Mahal, przed którym teraz wszyscy pstrykają sobie zdjęcia. Atmosfera jest piknikowa; zamachy dawno odeszły w zapomnienie. Między turystami przechadzają się fotografowie z przenośnymi drukarkami i sprzedawcy zimnych napojów.

2
Hotel Taj Mahal

Po Mumbaju trudno poruszać się pieszo. Chodnik to dla wielu Hindusów mieszkanie, a dla innych – miejsce pracy. Wystarczy kawałek plastikowej płachty, sterta podrabianych roleksów albo torebek od Prady i można handlować. Wytrwale jednak przemierzamy ulice, bo chcemy „mieć miasto w nogach”, i znudzonym głosem odmawiamy na pytania: „Taxi, sir? Good price”.

3
Na miejskiej plaży

Jest niedziela, dzień wolny, który najlepiej spędza się na świeżym powietrzu. W środku miasta kilka grup oddaje się ukochanej rozrywce Hindusów – grze w krykieta (Brytyjczycy wiecznie żywi!). Z kolei na miejskiej plaży całe rodziny wraz z dziećmi rozłożyły się z wiktuałami i kontemplują zachód słońca. Woda zalatuje ściekami (Bombaj to jedno z najbardziej zanieczyszczonych miast świata), ale nikomu to nie przeszkadza. Gdzieniegdzie przemykają nawet objęci zakochani rodem ze „Slumdoga”.

4
Zakochani

W brzuchach burczy, węszymy więc w poszukiwaniu „the real taste of India”. Zatrzymujemy się przy jednej z ulicznych garkuchni i kupujemy obiad za złoty dwadzieścia. Bez żartów, tyle zapłaciliśmy za porcję placków i pikantnych ziemniaków – to jedna z najprostszych i najbardziej popularnych potraw na południu Indii. „Real taste” jest, bo ziemniaczki palą w gardle; na szczęście dostępna jest zimna coca-cola. Wbrew wszystkim opowieściom, którymi raczono nas przed wyjazdem, z higieną tragedii nie ma; wśród stolików stoi kran z wodą i wszyscy grzecznie czekają w kolejce, żeby umyć ręce.

5
Przypadkowy pan młody

Przeciągam naszą wycieczkę przez pół miasta – najpierw zatłoczonym do granic możliwości autobusem miejskim, potem przez slumsy, bo bardzo chcę zobaczyć dhobi ghat, wielką pralnię pod gołym niebem. Najlepszy widok jest z pobliskiego wiaduktu, chociaż trzeba pilnować aparatów, zegarków czy łańcuszków – to raj dla kieszonkowców. Do pralni trafiają podobno ciuchy z całego miasta – i prywatnych domów, i porządnych hoteli. Białe halki powiewają na wietrze, spodnie wiszą w równym rządku – wszystkie ubrania są posegregowane i podobno w dhobi ghat nic nie ginie. Nie wiem, jak to możliwe, ale wierzę na słowo. W pralni, jak to w pralni, jest woda i mydło – można się więc umyć. Obserwujemy kąpiel chłopca, który szoruje się tak zapamiętale, jakby chciał zedrzeć z siebie skórę.

6
Rzecz o czystości

Miasto męczy, miasto przytłacza. Łapiemy więc taksówkę i wykłócając się z kierowcą, który nie chce włączyć licznika, jedziemy na dworzec (liczniki w indyjskich taksówkach to w ogóle osobna historia, niektóre pamiętają pewnie jeszcze kolonializm). Dworzec jak dworzec, nieprzyjemnie i brudno, ale okazuje się, że organizacja lepsza niż w rodzimym PKP. Nasze nazwiska napisane są na listach pasażerów (i to bez błędów!), spokojnie więc kucamy na peronie jak reszta i zapadamy w senny letarg w oczekiwaniu na pociąg. Podróż indyjskim pociągiem to również osobna historia – o tym w kolejnej części.

7
Spuścizna brytyjska
8
Spacer na linie
9
Kąpiel w dhobi ghat
10
Wszystkie spodnie Bombaju
11
Na deser: licznik w taksówce

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *