Baśń o deszczu – Nader Ebrahimi: tłumaczenie

Ludzie miewają swoje wierzenia. Cóż. Co robić? Prości mieszkańcy wsi myślą w przestarzały i zabawny sposób. A ich przekonania są stare jak świat.

My w to nie wierzymy. Lepiej nie wierzyć w takie opowieści.

Cóż – co robić?

Ludzie powiadają, że gdy nadejdzie noc, w której spadnie na ziemię deszcz gwiazd, chorzy wyzdrowieją, bóle przeminą, rośliny zaczną wyrastać z suchej ziemi, smutni będą się radować, problemy znikną, każde ziarenko wyda siedemdziesięciokrotny plon, spełnią się marzenia, odnajdą się zakochani i przyjaciele, przeminie wrogość, a wszystkie ptaki bez wyjątku będą śpiewać jak słowiki. Ludzie powiadają, że kiedyś na pewno nadejdzie noc, w której spadnie deszcz gwiazd.

Wierzą w to. Cóż. Co robić? Prości mieszkańcy wsi myślą w przestarzały i zabawny sposób…

Pewnej nocy, pewnej bardzo dziwnej nocy zamiast deszczu z nieba zaczęły spadać gwiazdy. Cała ziemia usłana była gwiazdami, ale najdziwniejsze jest to, że nikt tego nie pamięta. Wielkie nieba! W końcu po tysiącu lat, nie! po setkach tysięcy lat, nie! po upływie całego czasu od początku do końca, jednej nocy z nieba zamiast kropli deszczu spadały gwiazdy. I nikt nie pamięta tej nocy? Jak to się stało, że nikt tego nie widział?

A było to tak:

Pewnego popołudnia w odległym zakątku nieba od świetlistej chmury oderwał się obłoczek mieniący się odcieniami zieleni, bieli, błękitu i czerwieni. Wiatr ujął delikatny obłok i niósł go powoli, tak jak prowadzi się narzeczoną do domu pana młodego, nad pewne miasteczko. I żyło ono dalej swoim życiem, w kapeluszu z barwnej chmury.
Obłoku tego, którego to piękna nie sposób opisać, obłoku tego, o dziwo, nikt, ale to nikt nie zauważył. Jak to się stało, że nikt nie zobaczył, iż po tysiącu lat, nie! dużo więcej, po upływie całej historii pojawił się kolorowy obłoczek, tak świetlisty, tak wesoły i lśniący?

A było to tak:

Mieszkańcy miasteczka wracali z pracy grupkami lub samotnie, smutni jak kruki po stracie swoich bliskich, myślami będąc daleko. Było tyle problemów, które ich trapiły, tyle zmartwień, tyle chorób w rodzinach, tyle pochłaniających myśli o wodzie, jedzeniu, pożyczkach, gazetach i innych sprawach, że nie mieli głowy do tego, by przejmować się chmurą. Najdziwniejsze jest jednak w tym wszystkim to, że spośród tylu osób o pobożnych twarzach żadna z nich nie znała Boga. Gdyby choć jeden z mieszkańców miasta był wierzący, z nadejściem wieczoru spojrzałby w niebo i prosił: „Boże, ześlij deszcz łask”, a wtedy wzrok jego padłby na obłok i gdyby tylko potrafił, wyrecytowałby: „Niech będzie błogosławiony Bóg, najlepszy ze stwórców ”. Do diabła z tymi, którzy nie proszą o więcej, niż mają.

Dziś przykro jest nam i naszym dzieciom, a najbardziej przykro jest morzu, że stworzyło taki obłok. A jak to się stało, że obłok ten powstał z morza, to już jest oddzielna historia.

A było to tak:

Podarowały swe perły wszystkie muszle
I swoje turkusy, wszystkie kamienie błękitne
I swoje szmaragdy, wszystkie kamienie zielone
A morskie pari swoje klejnoty.

Królowa mórz rozebrała swój pałac, zbudowany ze srebrnych i złotych cegieł. Zasmuciły się gwiazdy morskie, ujrzawszy pałac odbudowany z pustych muszli i nic nie wartych morskich kamieni. Zawołały wtedy:

– Dobra królowo morskiej toni, kilkanaście tysięcy morskich lat zajęło nam zbudowanie ci zamku ze srebra i złota, czemu poświęciłaś go dla chmury? Wiesz, że już nic w morzu nie pozostało? Dobra królowo, sprowadziłaś na morze biedę!
– Nie trapcie się, moi przyjaciele – odpowiedziała im królowa. – Mędrcy ziemscy wynajdą sposób, by wydłużyć morskie życie, i jeszcze będziemy bardzo bogaci. Zróbcie coś dla mnie i wyślijcie swoje dzieci na obłok. Chcę sprowadzić nad miasto deszcz gwiazd.

Morskie gwiazdy poświęciły swoje pociechy.
A ryby swoją krew
A słońce swój żar.

I stało się tak, że powstał obłok i okrył miasto niczym kolorowy kapelusz, a przyglądając się miastu, zobaczył ludzi, którzy grupkami albo samotnie, podobni do kruków, smutnych po stracie bliskich, wracali do swoich gniazd. Zmartwił się obłok tym, że nikt nie podniósł wzroku, by na niego spojrzeć, i zaczął się kłębić i zwijać, aż z jego głębi wyrwał się krzyk:

– Ludzie! Czarne kruki! Spójrzcie na mnie! Jestem waszym odwiecznym wierzeniem, jestem chmurą z drobinkami gwiazd.

Nad miasteczkiem zagrzmiało.

Ludzie usłyszeli krzyk obłoku, ale tymczasem nad miastem zebrały się chmury i wszystkie krzyczały, a z nieba padał deszcz, błoto i grad i wszyscy pouciekali do swoich domów. Wkrótce miasto było jak wymarłe. Ulice opustoszały.

Tylko siedmiu ślepych żebraków posuwało się powoli wzdłuż budynków, podpierając się laskami, przeklinając pod nosem życie i wołając donośnie:

– Zlitujcie się nad nami! To my, ślepi żebracy tego miasta. Każdy z nas ma siedmioro dziatków do wykarmienia. Zlitujcie się nad nami! Chleb z nieba nie spada. Ludzie, to wy musicie nam pomóc.

Obłok odczekał chwilę i zobaczył, że nikt, ale to nikt nie zwraca na niego uwagi, nikogo nie ma zresztą na ulicach, i zapłakał z powodu tej pustki, a zamiast kropli deszczu kapały drobinki gwiazd.

– Z nieba chyba spadają kamienie – odezwał się pierwszy żebrak.
– Zgadza się… toć to chyba kamienie – odpowiedział drugi.
– Może to Bóg karze ludzi za to, że nam nie pomogli – dodał trzeci.

Całe miasto i nocne niebo nad nim tonęło w gwiazdach.

Gwiazdy czekały na zachwyt i podziw, czekały, aż ludzie wyjdą na deszcz uradowani i będą wołać i śpiewać, ale stała się rzecz dziwna, wręcz bardzo dziwna, że kiedy po upływie tylu lat – tylu tysięcy wieków – jednej, jedynej nocy z nieba spadały gwiazdy, nikt, ale to nikt tego nie zauważył.

Wielkie nieba! Przecież coś takiego zdarza się raz na setki lat. Ale to już minęło, już po wszystkim.

Deszcz gwiazd możesz zobaczyć już tylko w snach. Możesz posłuchać o nim już tylko w opowieściach, snutych nocami przez staruszki i staruszków.

Obłok rozpłynął się, a deszcz ustał. Ziemia, drzewa, ściany i dachy pokryte były gwiazdami. A niebo znowu było tym dawnym niebem. Z zachodu zawiał ciepły wiatr i powoli rozpuszczał gwiazdy. Promieniste krople kapały z drzew. I z murów. Roztopione gwiazdy spływały rynnami z dachów. Nieprzerwany strumień światła przemierzył nocne niebo nad miastem i sunął dalej, aż dotarł do strumyka, i dalej, aż do rzeki, i dalej, aż do morza…

Był sobie pewien dom – co za pech, lepiej by było, gdyby nie został żaden ślad po tej nocy – do którego przez szparę w dachu wpadła jedna gwiazda. Wszyscy domownicy oprócz małego, niespełna trzyletniego chłopca pogrążeni byli we śnie. Chłopiec zaś zajęty był wesołą zabawą. Zobaczył promieniste krople kapiące z sufitu. Przeturlał się po podłodze do gwiazd i bawił się nimi dotąd, aż sen go zmorzył. Ojciec chłopca wstał rano i w zaciśniętej piąstce synka zobaczył kolorowe paciorki. A chłopiec nie potrafił jeszcze mówić. Mężczyzna spytał żony, czy wie, skąd się owe drobinki wzięły w dłoni dziecka. Kobieta nie wiedziała. Nikt nie wiedział.

Niebo było dalej tym samym dawnym niebem, a w mieście nie pozostał żaden ślad po smutnych gwiazdach. Nikt nie wiedział, czym są kolorowe paciorki.

Cóż. Co robić? Ludzie miewają swoje wierzenia. Prości mieszkańcy wsi myślą w przestarzały i zabawny sposób. Powiadają, że gdy nadejdzie noc, w której spadnie na ziemię deszcz gwiazd, znikną wszystkie choroby, odnajdą się zakochani i przyjaciele.

Tak oto brzmi opowieść o prostym mieszkańcu wsi, który w noc gwiezdnego deszczu miał niespełna trzy lata. Nie potrafił on wtedy jeszcze mówić, a dużo, dużo później zrobił z gwiezdnych paciorków naszyjnik i podarował ukochanej, która go nosiła.

Nie wierzycie?

Cóż!

Co robić?

Nader Ebrahimi, zbiór opowiadań: Baśń o deszczu, Wydawnictwo Roozbahan, Teheran 2003

Tłumaczyła: Joanna Hrehoruk

About the author
Joanna Hrehoruk
absolwentka iranistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Tłumaczka języka perskiego. Interesuje się współczesną literaturą perską. Jej pasją są języki obce, których chętnie się uczy oraz podróże, do Iranu i nie tylko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *