Band Birds. Część I

Podążyłam ulicą, cicho nucąc. Wyciągnęłam z kieszeni pogiętą karteczkę z adresem. Weszłam przez skrzypiącą furtkę na ścieżkę wiodącą do schodów i nacisnęłam dzwonek. Rozległo się stłumione szczekanie psa. W drzwiach pojawił się chłopak, około szesnastoletni. Miał długie, brązowe włosy i błyszczące, piwne oczy. Nogą przytrzymywał ogromnego bernardyna.

– Hmy? W sprawie?

– Ogłoszenia – wyjaśniłam niepewnie.

– Dziewczyn nie przyjmuję – orzekł złośliwie, przymykając drzwi. Przytrzymałam je ręką.

– Gram. Na basie i elektryku. Sześć lat.

Chłopak otworzył drzwi i spojrzał na mnie niezdecydowany. Zagryzł wargi i przytrzymując psa wpuścił mnie do środka. Z innego pokoju dochodziły głośne rozmowy i śmiechy. Weszłam za gospodarzem do tego pomieszczenia, które okazało się kuchnią. Około sześciu chłopaków siedziało na blatach i krzesłach. Widząc mnie, zamilkli.

– Okay, to chyba wszyscy – jeden spojrzał na zegarek. Miał krótkie czarne włosy i niebieskie oczy. – Jestem Michał. Walę w bębny od dziesięciu lat. Skończę szesnastkę w grudniu.

Wszyscy kolejno się przedstawili. Na samym końcu przedstawił się gospodarz:

– Ja jestem Piotrek, gram na basie cztery lata. Mam piętnaście. A Ty?

– Monika. Klasyk, bas i elektryk. Od sześciu lat. Mam czternaście – wyjaśniłam.

Michał zagwizdał cicho a Piotrek zatarł ręce.

– Z tego co wiem, trzeba zacząć od przesłuchań. Kto pierwszy?

Zmieszaliśmy się. Nikt nie chciał być pierwszy. Piotrek spojrzał po wszystkich i ostatecznie skierował wzrok na mnie. Nerwowo zerknęłam w innym kierunku, a jeden zakpił ze mnie:

– No? Zacięło Cię młoda, czy jak?

Spojrzałam na niego wrogo, wstając i biorąc stojącą w rogu gitarę elektryczną.

– Co ma być? – zwróciłam się do Piotrka.

– Znasz Genesis? Albo Phila Collinsa? – zapytał Michał.

– I Can’t Dance, tak? Czy Strangers Like Me?

– Dwa. Niech będą dwa – wtrącił Piotrek.

Wzruszyłam ramionami i zaczęłam pierwsze nuty I Can’t Dance. „Hot sun beating down burning my feet just walking around…”. Śpiewałam początkowo cicho, spoglądając na coraz większe zdziwienie pozostałych. Zaczęłam śmielej, a po chwili przyłączył się do mnie Michał. Pod koniec śpiewałam już całkiem głośno. „…no, I can’t dance no, I said I can’t sing”. Skończyłam piosenkę, obserwując niesamowite zdumienie na twarzach chłopaków. Michał z Piotrkiem wyglądali na najbardziej zdziwionych. Po dłuższej chwili ciszy, Piotrek wyjąkał:

– No…, no, to…, może teraz…, druga.

Pokiwałam głową i zaczęłam śpiewać. „Whatever you do, I’ll do it too. Show me everything and tell me how”. Piotrek kołysał się w takt muzyki. Pozostali z uśmiechami kiwali głowami w rytm. „Something’s familiar about these strangers like me …I wanna know”. Kiedy skończyłam śpiewać, chłopaki zaczęli klaskać. Pierwszy odezwał się Michał:

– Wow, Monika… to było…. po prostu… jak Phil!

Uśmiechnęłam się z satysfakcją. Piotrek chwilę zmawiał się z Michałem. Wyglądał na niezdecydowanego. Patrzył na pozostałych. Wreszcie uśmiechając się podszedł do mnie.

– Masz tą fuchę – orzekł. – Sorry chłopaki. Mamy już gitarzystkę.

Reszta wyglądała na zawiedzonych, ale jednocześnie pełnych podziwu. Ja natomiast wciąż nie mogła w to uwierzyć. Bo czy to w ogóle było możliwe?

Było już dobrze po północy, kiedy wróciłam do domu. Razem z chłopakami siedzieliśmy do późna, obmyślając sobie wspólną przyszłość. Trudno mi uwierzyć, że tak szybko dogadałam się z dwójką starszych, poważniejszych chłopaków. Michał był miłym romantykiem, moim ideałem. Piotrek to był mały szaleniec z mnóstwem pomysłów i brakiem czas na ich realizację. Razem bawiliśmy się świetnie, chociaż wątpiłam czy zostaniemy zespołem. Było oczywiste, że każde z nas chciało czego innego. Przez nasze pierwsze dwa lata było nam ciężko. Ale przebrnęliśmy. Nie to było jednak najważniejsze: przecież jedziemy na Przystanek Woodstock!

***

Michał przysiadł się do mnie na schodkach i trącił w bok.

– Mmm? – ocknęłam się z zamyślenia i odgarnęłam włosy z twarzy.

– Nic, tylko… skąd masz te siniaki na ręku? – zmarszczył brwi.

Momentalnie drgnęła, czerwieniąc się.

– Upadłam – skłamałam nieco niezręcznie.

– Znowu Cię uderzył?

– Po prostu upadłam, jasne?

Michał skrzywił się i zamilkłszy chwilę, wstał. Posłał mi wymowne spojrzenie, a ja w odpowiedzi zirytowana prychnęłam. Przestanie się kiedyś wtrącać? To jest przecież moje życie, pomyślałam przelotnie, widząc nadchodzącego Piotrka.

– Zamierzacie coś zagrać przed wieczornym koncertem?

Michał przytaknął. Piotrek wzruszył ramionami i usiadł na trawie.

– Denerwujecie się? A jeśli nas wygwiżdżą? Może jednak za wcześnie?

– Wieczny optymista…

– Realista, mój drogi, realista.

Michał warknął coś pod nosem i wskoczył na scenę. Wyciągnął z kieszeni spodni pałeczki do perkusji i przeszedł kilka kroków w stronę instrumentu. Razem z Piotrkiem też wstaliśmy i wzięliśmy gitary. Od kiedy zaczęliśmy grać, ze spokojem obserwował nas jakiś obcy chłopak. Był wysokim brunetem o zabójczo czarnych oczach i rozmarzonym, niefrasobliwym uśmiechu. Trzymał przy sobie jakiś tajemniczo wyglądający czarny, podłużny futerał. Kiedy skończyliśmy kolejną piosenkę, z lekki wahaniem wstał i nieśmiało spytał:

– Mogę…mogę spróbować zagrać w wami?

– Na czym grasz? – spytał Michał niechętnie. Chłopak zaczerwienił się lekko.

– Na klawiszach… Trochę śpiewam.

– No dobra – mruknął sceptycznie Piotrek i podkręcił gitarę.

– W taki razie jestem Szymon – skłonił się lekko. – Co zagrać?

– Monika, Piotrek, Michał. Co znasz? – lekceważącym tonem odezwał się Michał.

– E… Pink Floyd? – niepewnie popatrzył na naszą trójkę. – High Hopes?

Piotrek uniósł znacząco brwi.

– To ponad 7 minutowa piosenka… Ale no dobra. Pamiętasz tekst?

Szymon pokiwał głową i rozstawił klawisze. Kiedy już wszystko było gotowe, przez chwilkę jakby mruczał coś do siebie, przypominając sobie tekst. Wreszcie skinął nam i wciąż nieco niepewnie zaczął grać. Weszliśmy z gitarami, a Szymon zaśpiewał. “Beyond the horizon of the place we lived when we were young”. Boże, jak on śpiewał! W ciągu kilku sekund zmienił się w Davida Gilmoura. Zamknął oczy, śpiewając głośno i wyraźnie, choć bez mikrofonu. A ja prawie przez chwilę zapomniałam grać. “There was a ragged band that followed in our footsteps”. Nagle jakby się opamiętałam i wyrównałam rytm. „Forever and ever”. Wciąż jeszcze dogrywaliśmy ostatnie nuty, kiedy Szymon otworzył oczy. Ostatni dźwięk zabrzmiał, a on oderwał palce od klawiszy i ze stoickim spokojem spojrzał na lekko zszokowanego Michała. Żadne z nas nie było w stanie wykrztusić ani słowa. Szymon niepewnie przestąpił z nogi na nogę i nieśmiało zapytał:

– Jak było?

– Co robisz dziś wieczorem?

Michał siedział na trawie oparty plecami o scenę. Tuż obok niego leżał Piotrek, rozleniwionym wzrokiem obserwując zachodzące słońce. Widząc mnie i Szymona, lekko się podniósł i jakby retorycznie zapytał:

– To co zagramy?

– Aerosmith – odparłam przebiegle, spoglądając na krzywiącego się Michała.

– Monika, nie zaczynaj…

– Ale ja chcę – rozłościłam się niczym rozpieszczony bachor. Na dodatek tupnęłam nogą, żeby pokazać jaka jestem obrażona.

– Ile Ty masz lat, co? Zagramy coś innego.

– W takim razie zagracie BEZ gitarzystki – prychnęłam lekceważąco. Michał westchnął.

– Dobra, już dobra. Ale drugą piosenką będzie coś Genesis.

Zadowolona pokiwałam głową. Piotrek aż jęknął.

– Skubaniec. A ja to co?

– Czy nie prostsza będzie Layla Dereka i Dominiosów?

– Nasze oczy zwróciły się na Szymona, który zadał to pytanie.

– Co Ty tam bredzisz? – zakpił Piotrek.

-W gruncie rzeczy dobry pomysł – Michał wstał i otrzepał się z trawy. – Layla będzie najlepsza. To jak, panno obrażalska?

Niezbyt udanie bezgłośnie sparodiowałam jego wypowiedź. Ten tylko chwycił mnie wpół

i śmiejąc się, niemalże zwalił na trawę.

– Wy nigdy nie wydoroślejecie – podsumował Piotrek, strzepując trawę ze swoich spodni.

W naszym polu widzenia pojawił się jeden z organizatorów.

– Gotowi? – poważniejąc, lakonicznie pokiwaliśmy głowami. Michał zapytał:

– Dużo mamy czasu na występ?

– Piętnaście minut? – zawahał się organizator, oczekując odpowiedzi.

– W porządku – orzekł Piotrek i wskoczył za organizatorem na scenę. – Więc zaczniemy Invisible Touch, potem Layla, skończymy Livin’ In The Edge. Zgoda? Chodźmy już. Wzruszyłam ramionami i wyrywając się z objęć Michała ruszyłam za nim.

Przecież nie mogliśmy pozwolić publiczności długo czekać. Jedynie Szymon przez krótką chwilę stał jakby niezdecydowany.

– Idziesz?

Pokiwał głową i ruszył za nami. Ja musiałam swoją miną przyznać, jak się denerwuję, bo Szymon zagadnął:

– Denerwujesz się?

– A Ty?

– Ja ogólnie trochę nerwowy jestem – uśmiechnął się nieco niewyraźnie. Michał cicho zagwizdał, nasłuchując okrzyków publiczności. Stawały się coraz głośniejsze. Nie pozostało nam nic innego, jak pójść na scenę. I zagrać!

Niepewnie przeszłam kilka kroków po scenie. Byłam nieco zdenerwowana, podobnie jak chłopaki. Głęboko odetchnęłam i dałam im znak. „Well I’ve been waiting, waiting here so long But thinking nothing, nothing could go wrong, ooh now I know” – pierwsze linijki tekstu nie poszły zbyt dobrze. Widownia wydawała się nieco znudzona spokojnym rytmem piosenki. Byliśmy zupełnie stremowani i sztywni, ani trochę nie mogliśmy się wczuć w grę. Wyluzuj, pomyślałam. Przecież to tylko kolejny występ. Odetchnęłam cicho i nieco rozluźniłam palce, a Szymon zaczynał refren. „She seems to have an invisible touch yeah„. Publiczność też jakby jakoś się wyluzowała i zaczęła porządnie bawić. Piotrek był już zupełnie spontaniczny. Podrygiwał w takt melodii i przy kolejnym obrocie prawie zaplątał się w kabel. „She seems to have an invisible touch… „.

Pod sam koniec piosenki byliśmy już zupełnie spokojni o powodzenie występu. Widownia przez krótką chwilę klaskała, a potem wszystko umilkło. Odczekałam dłuższą chwilę i podskoczyłam, zaczynając pierwszy riff Layli. Publiczność widocznie poznała piosenkę, bo aż ryknęła z zachwytu. „What’ll you do when you get lonely And nobody’s waiting by your side?„. Zabłysnęły pierwsze wieczorne reflektory, a my z Piotrkiem zaczęliśmy się wściekać na scenie. Oczywiście to nie było łatwe z plączącym się kablem od gitary i mnóstwem innych pod nogami, ale jakoś żadnemu z nas udało się nie wywrócić. Michał jak oszalały walił w perkusję. „Layla, you’ve got me on my knees.” Publiczność zaczęła wrzeszczeć i klaskać. Raz po raz się kłanialiśmy, przygotowując do kolejnego utworu. Odetchnęłam nieco zdyszana i wszyscy usłyszeli kolejne riffy. I kolejny ryk zachwytu ze strony publiki. „There’s somethin’ wrong with the world today…” Co prawda nie mieliśmy dodatkowej gitary rytmicznej, ale zawsze jakoś sobie radziliśmy. Teraz też nie było najgorzej, szczególnie z Szymonem. Swobodnie zaśpiewaliśmy chórki. „Livin’ on the edge You can’t help yourself from fallin'”. Już nieco zmęczeni, szaleliśmy mniej, ale od naszych podskoków i podrygiwań ważniejsza była ta dziwaczna piosenka, którą wymusiłam na chłopakach. „Livin’ on the edge You can’t help yourself from fallin’ „. Ostatecznie wytrwaliśmy te sześć minut i zmęczeni zaczęliśmy się kłaniać w odpowiedzi na wiwaty publiczności. Mogłoby to trwać w nieskończoność, gdyby Michał dyskretnymi gestami nie nakazał nam już zejść ze sceny. Dopiero tam odetchnęliśmy głęboko. Michał wyglądał na nieco zmęczonego, ale zadowolonego. Musiał oczywiście wygłosić swoje kazanie na temat naszej gry:

– Było dobrze, ale mogło być lepiej. Chodźcie, muszę się czegoś napić – uśmiechnął się porozumiewawczo do Piotrka. Nagle zmarszczył brwi. – Tylko gdzie my mamy naszą przyczepę?

Piotrek wywrócił oczami i lekko trzepnął go po włosach.

– Ejże, ja jestem prawie dorosły!

Piotrek ponownie wywrócił oczami i zafundował Michałowi pstryczka w nos, po czym oczywiście przezornie uciekł, a „prawie dorosły” rzucił się za nim w pogoń.

– Nie zwracaj uwagi – poradziłam Szymonowi. – Oni tak zawsze.

Po czym ciężko westchnąwszy, usiadłam na mokrej już od wieczornej rosy trawie.

I pomyślałam o zbieraniu naszego sprzętu. A niech to.

Było już po dziesiątej, kiedy razem z Michałem wróciłam do przyczepy. Piotrek i Szymon za swoje wygłupy podczas sprzątania sprzętu mieli zostać i pomagać organizatorom przygotować scenę na jutro. Dobrze im tak, pomyślałam nieco złośliwie. Mocno przegięli. Odetchnęłam i oparłam się o ścianę.

– Monika?

– Hm? – odparłam sennie.

– Powiedz mi… Mocno dostałaś?

– Nie wiem o co Ci chodzi… – zmieszałam się, odwracając wzrok.

– Pytam, co mają znaczyć te siniaki – stwierdził z niezmąconym spokojem.

– Upadłam.

Wpatrzył się we mnie i wziął głęboki oddech.

– Powiedz prawdę. Dostałaś? Mocno?

Niepewnie pokiwałam głową. Michał wstał i zaczął przechadzać się po małym kawałku wolnej przestrzeni. Widocznie nad czymś rozmyślał.

– A kiedy wrócisz?

– Nie wiem. Nie wiem czy wrócę.

– Przecież tak się nie da żyć. Wiem, że między Tobą a ojcem nie układa się dobrze…

– Odpuść sobie, jasne? To jest moje życie – zirytowałam się.

– Monika… – urwał w połowie zdania, słysząc pukanie do drzwi. Otworzyły się lekko i pojawił się w nich jakiś obcy mężczyzna, raczej średniego wzrostu, w rybackim kaszkiecie na głowie. Uśmiechał się niepewnie.

– Band Birds… Dobrze trafiłem?

– Tak, proszę – Michał podsunął mężczyźnie krzesło. Ten zamknął za sobą drzwi, skłonił się lekko i wyciągnął rękę na powitanie.

– Piotr Stelmach, miło mi.

Michał nieco zszokowany (podobnie zresztą jak ja) uścisnął mu dłoń. Co na Ozziego robi tu Piotr Stelmach? Jeszcze raz odtworzyłam w pamięci jego głos. W gruncie rzeczy nie tak go sobie wyobrażałam. Niepozorny szary człowiek, pomyślałam. Dziennikarz natomiast rozbawiony naszymi zdziwionymi minami roześmiał się krótko i usiadł. Rozejrzał się ze spokojem i luźno nawiązał rozmowę:

– A reszta zespołu, czyli basista i wokalisto-klawiszowiec…?

– Sprzątają scenę – oznajmił Michał, siadając na łóżku.

– Chciałem porozmawiać. O koncercie.

Razem z Michałem prawie zastrzygliśmy uszami.

– Nie gustuję w takiej muzyce, ale naprawdę byłem pod wrażeniem. Ile wy macie lat?

– Ja w tym roku skończę osiemnaście, Piotrek i Szymon mają po siedemnaście a Monika szesnaście… To ma jakieś znacznie?

– Nie spodziewałem się… Sądziłem, że jesteście sporo po dwudziestce… Naprawdę jestem pod wrażeniem. Chciałem wiedzieć, ile wy już gracie?

– Dwa lata… Jako trio. Szymon dołączył dzisiaj – odpowiedziałam i lekko spurpurowiałam. Dziennikarz zręcznie się uśmiechnął.

– Wiem, że mówię to trzeci raz, ale jestem pod wrażeniem. To zdecydowanie nie są moje klimaty, ale chcę wam zaproponować wizytę w studiu.

Teraz zupełnie nas zatkało. Może gościu jest jakiś pijany? Nikt nie byłby na tyle głupi, żeby chwytać pierwszy lepszy zespół z festiwalu. Michał spojrzał na niego z niedowierzaniem. Dziennikarz chwilę wyczekująco spoglądał na nas i wreszcie powiedział:

– Rozumiem, że jesteście zdziwieni. Wolicie poczekać na resztę?

Jakby na zawołanie wpadł do przyczepy Piotrek.

– Nareszcie skoń… – zamilkł gwałtownie, widząc obcego mężczyznę. Za nim pojawił się zdyszany Szymon. Zdziwiony przystanął.

– Szymon i Piotrek, reszta zespołu. Siadajcie – nakazał niecierpliwy tonem Michał. Obaj usiedli z zaniepokojonymi minami.

– A pan to… – zagadnął Piotrek dziennikarza.

– Piotr Stelmach.

Obu chłopaków lekko zacięło na początku, aż wreszcie Michał przerwał ciszę:

– Więc wracając do rozmowy… Wizyta?

– Zaraz, jaka wizyta? – przeraził się Szymon. Dziennikarz westchnął.

– Może opowiem wszystko od początku. Obejrzałem koncert i powtarzam czwarty raz, jestem naprawdę pod wrażeniem. Proponuję wam wizytę w studio, krótki wywiad, może jakieś demo… – zrobił efektowną pauzę. – To jak? Zgadzacie się?

Niepewnie pokiwaliśmy głowami. Dziennikarz wyciągnął z kieszeni spodni notatnik i zapisał coś pośpiesznie.

– Telefon i adres. W Warszawie będziecie…

– Trzynastego.

– W piątek – uśmiechnął się Stelmach. – Załapiecie się na Pastelowy Świat Rocka.

Wstał i podał kartkę Michałowi.

– Muszę iść, moja ekipa pewnie mnie szuka… Życzę udanych występów.

Pożegnaliśmy się, a radiowiec wyszedł, poprawiając kaszkiet.

– Czy wy słyszeliście to co ja? – zapytał Szymon.

– Nie wiem, to jakiś żart – odpowiedział podejrzliwie Piotrek. Michał zaprzeczył.

– Adres właściwy… Musimy… Znaczy JA muszę to przemyśleć. Do łóżek!

Niemalże nakazał to władczym tonem. W końcu wszyscy się z protestem położyliśmy, a w ciemności Michał cicho zapytał:

– Monika, przemyślałaś co mówiłem?

Nie odpowiedziałam. Niechże się w końcu odczepi!

***

Następny dzień festiwalu minął dosyć spokojnie. Wieczorem byliśmy gotowi do drogi, więc Michał postanowił wyruszyć w nocy. Razem z Piotrkiem polecieli szukać naszego „kierowcy”, czyli… dziadka Michała. Staruszek był nader aktywny i to on właściwie namówił nas na wyjazd, no i oczywiście wstęp. Obaj musieli go szukać, natomiast ja z Szymonem siedziałam przed przyczepą, na spółkę pijąc butelkę oranżady.

– Szymon…

– Tak?

– Planujesz z nami zostać?

Ciężko westchnął i zamyślił się. Upił kolejny łyk.

– Zostajesz czy nie? – zniecierpliwiłam się jego milczeniem.

– Nie wiem – mruknął niepewnie. Kolejne westchnięcie.

– Dlaczego nie wiesz?

– Po prostu nie wiem czy warto – stwierdził nieco lekceważąco.

– Poczułam się urażona, wiesz? – niemalże zawarczałam na niego. Nie wie czy warto? A żeby go tak, skurczybyka, cholera wzięła.

– Monika… Zrozum. Wy tak żyliście, ja nie mogę po prostu rzucić wszystkiego.

Prychnęłam coś niemiłego. Nagle pojawia się szansa – dla kwartetu, nie dla trio. A on co? Nawet nie ciągnęliśmy dalej rozmowy, bo w polu widzenia pojawił się Michał z dziadkiem, wleczącym za sobą zdyszanego Piotrka.

– Gotowi? – spytał dziadek, poprawiając okulary. Popatrzył na Szymona. – Skąd wy go wytrzasnęliście? Z Pink Floydów się urwał?

Szymon spłonął rumienieńcem niczym dziewczyna. Dziadek Michała zajrzał jeszcze na malutką przyczepkę ze sprzętem i wsiadł za kierownicę. Kilka minut potem już byliśmy w trasie.

Dojechaliśmy późno w nocy i nie było mowy o jakimkolwiek pokoiku dla naszej piątki. Wszyscy przespaliśmy się w przyczepie postawionej na parkingu dla tirów. Rano, gotowi i podekscytowani pojawiliśmy się w studiu Trójki. Sekretarka popatrzyła na nas sceptycznie.

– W sprawie?

– Mieliśmy się zgłosić do Pana Stelmacha… W sprawie… – zająkał się Michał.

– Już rozumiem – sięgnęłam po telefon. – Panie Stelmach, proszę zejść do recepcji. Interesanci do pana.

Nie czekając na odpowiedź dziennikarza, odłożyła słuchawkę i wróciła do przeglądania papierów. Na korytarzu pojawił się Piotr Stelmach, jednak bez „nieśmiertelnej” czapki.

– Jesteście – uśmiechnął się. – Wzięliście sprzęt?

Michał nieśmiało pokiwał głową. Dziennikarz uśmiechnął się pocieszająco.

– Wyluzujcie. Nikt tutaj nie gryzie. Poczekajcie minutkę, zobaczę czy studio jest wolne.

Pośpieszył w stronę schodów. Nieco zdezorientowani nawet nie odpowiedzieliśmy.

– Wolne – Stelmach pojawił się nie wiadomo skąd. – To gdzie macie sprzęt?

Wnoszenie było długie i męczące. Wreszcie skończyliśmy, a Stelmach zorganizował małe drugie śniadanie. Siedzieliśmy na scenie (Piotrek oczywiście leżał), w spokoju jedząc kanapki. Stelmach wreszcie przełknął i zagadnął:

– Macie jakieś własne piosenki?

Michał niefrasobliwie zmarszczył brwi.

– Mamy, ale… Nie nadają się.

– Co znaczy nie nadają się?

– Teksty Beatelsów podzielone na cztery?

Stelmach ciężko westchnął.

– Pokazywaliście komuś?

– Nieeee… – zaprzeczył niechętnie Piotrek.

– Słuchajcie, mamy cały dzień. Nagrywacie swoje, nie podobają się – nagrywamy materiał z festiwalu. W porządku?

Pokiwaliśmy głowami. Stelmach wstał, pobieżnie otrzepał spodnie i skinął nam głową.

Posprzątaliśmy scenę i jeszcze dostroiliśmy instrumenty. Szymon wyglądał na najbardziej zdenerwowanego. Ledwo zapoznał się z naszymi tekstami. Popatrzyliśmy niepewnie na realizatora. Ten skinął nam głową.

Zaczęło się od rytmu perkusji. Potem bas. Gitara. Szymon nerwowo zacisnął palce na mikrofonie. „He doesn’t play, what this is now”. Piotrek dopiero się rozkręcał, a Szymon przymknął oczy. Tak jak zwykle. „He loves when something goes wrong”. Stelmach, zupełnie wyluzowany, rozpostarł się na krześle. Chyba był nawet zadowolony. „It’s he, good old rock and roll”. Dziennikarz spojrzał znacząco na realizatora. To chyba źle, pomyślałam zaniepokojona. Dogrywaliśmy ostanie akordy, a milczący Szymon otworzył oczy. Na znak realizatora Stelmach wstał i zaczął bić brawo. Jaja sobie z nas robi? Nie, wyglądał zupełnie poważnie. Dziwak, przebiegło mi przez myśli, kiedy odkładałam gitarę. Michał wstał od perkusji i spojrzał na obu radiowców podejrzliwie. Stelmach pokręcił głową jakby z niedowierzaniem.

– Zawsze jesteście tacy nieufni?

Wzruszyliśmy ramionami. Realizator zdjął słuchawki i udając pogrążonego nad konsolą, przysłuchiwał się naszej rozmowie. Stelmach popatrzył na niego przelotnie i westchnął.

– Nie jest tak źle. Tekstami dorównujecie Beatlesom – puścił do nas oko. Uśmiechnęliśmy się nikle. Zawsze mogło być gorzej.

Cały dzień spędziliśmy na sesji nagraniowej. Krótka przerwa na obiad była jedyną przerwą w ciągu całego dnia. Był już wieczór, kiedy skończyliśmy, a Stelmach po chwili już zaganiał nas do studia. Pośpiesznie nałożyliśmy słuchawki. W tle brzmiała jedna z nagranych dzisiaj piosenek. Stelmach uśmiechnął się do nas i zaczął:

– Pastelowy Świat Rocka, tutaj jak zawsze Piotr Stelmach. Na początku jak zwykle Black Celebration Depeche Mode, a następnie coś mniej pastelowego. W tym tygodniu przywiozłem coś, a raczej kogoś, z podróży. Podróży na osławiony Przystanek Woodstock. Zespół, który właśnie mogliśmy słyszeć, ściągnąłem wprost z festiwalowej sceny. Band Birds. Przedstawicie się.

Michał spojrzał zdezorientowany na dziennikarza, który pokręcił głową i westchnął.

– Więc obok mnie w studiu siedzi Michał Kotecki, perkusista zespołu. Następny jest Piotrek Toczański, basista i założyciel. Gitarzystką jest Monika Dereszowska. Świeżym, bo znalezionym przez trio na festiwalu jest wokalista-klawiszowiec Szymon Daniecki.

Przywitaliśmy się nieśmiało, a Stelmach ciągnął dalej.

– Słysząc koncert Band Birds, byłem miło zaskoczony. Chociaż zagrane na festiwalu „Invisible Touch” Genesis, „Layla” Dereka and The Dominos oraz „Livin’ In The Edge” Aerosmith nie należą do moich gustów, ale naprawdę jestem pod niemałym wrażeniem. Niezwykły, energetyczny rodzaj gry rozruszał publiczność. Może coś zaprezentujemy…

W tle rozległy się pierwsze riffy Layli. Dziennikarz zasłonił ręką mikrofon.

– Hej, odzywajcie się. Nie możecie być tacy sztywni. Zadam wam kilka pytań, okay?

Ponuro pokiwaliśmy głowami. Byliśmy zupełnie nieprzygotowani. W tle zabrzmiały ostatnie akordy gitary, a Stelmach uśmiechnął się pocieszająco i ponownie wszedł na antenę.

– Ten materiał nagrywałem z zespołem jeszcze dzisiaj w radiowym studiu. Może jednak dosyć mojego głosu i o zespole opowie nam… Michał.

Wywołany jakby skurczył się w sobie i niepewnie zaczął:

– Zespół powstał 14 października ’99. Zaczynaliśmy skromnie, jako trio… Było nam ciężko, często się kłóciliśmy, ale jakoś przebrnęliśmy przez to wszystko i znaleźliśmy się na festiwalu. A tam z kolei znaleźliśmy Szymona.

– Przypomnijcie, jaka była pierwsza piosenka, którą zagraliście razem? – spytał dziennikarz, który widocznie był świetnie przygotowany pod nagrania, bo dzisiaj nagrywaliśmy również High Hopes.

– To było „High Hopes” Pink Floydów… – uśmiechnął się do Szymona Michał. Dziennikarz skinął głową realizatorowi za szybą i poleciała kolejne piosenka. Widać obaj radiowcy byli zadowoleni.

Wywiad trwał prawie półgodziny, po czym Stelmach wrócił do swojego świata alternatywy. Przysłuchiwaliśmy się kolejnym piosenkom, a na pożegnanie Stelmach podał jeszcze telefon w sprawie kontaktu z naszym zespołem. Wreszcie wyszliśmy ze studia, zmęczeni po całym dniu grania i jeszcze ten wywiad… Chyba nie poszło tak źle. Stelmach wyglądał raczej na zadowolonego.

Następnego dnia zbudził nas dzwonek telefonu. Michał z trudem zczołgał się z łóżka i włączył tryb głośnomówiący.

– Witam – odezwał się obcy głos – zespół Band Birds?

– Tak… – mruknął Michał i opadł na poduszkę. – W sprawie…?

– Marcin Kuczyński, właściciel klubu Czarna Cytadela. Pan Michał Kotecki, jak mniemam?

– Owszem, to ja. Dzwoni pan w sprawie….

– Wstępu. Czy zespół jest dostępny jutro około godziny 17?

Spojrzeliśmy na Michała wyczekująco.

– Tak, zespół będzie dostępny – odparł szybko Michał.

– Czy moglibyśmy więc się spotkać w tych godzinach?

– Owszem – stwierdził lakonicznie Michał i uśmiechnął się lekko pobłażliwie.

Mężczyzna podyktował adres i szybko się pożegnał. Piotrek zdziwiony uniósł brwi.

– Ale wy niekumaci jesteście – stwierdził z wyższością Michał.

– Hej! – oburzył się Szymon, który ledwo co otworzył oczy. – Coś mnie ominęło?

Ziewnęłam i pokręciłam głową. Wcale nie miałam najmniejszej ochoty wstawać. Michał zerwał się z łóżka i schwyciwszy ubrania, niemalże wybiegł do drugiej pokoju. Szymon opadł głową na poduszkę, a Piotrek jedynie przewrócił się na drugi bok. Poszłam w ich ślady, aby po chwili słodko zasnąć.

Cały dzień spędziliśmy w warszawskich Łazienkach. Ja na zmianę z Piotrkiem przygrywałam na gitarze, Szymon czytał książkę a Michał wypisał prawie cały długopis w tym swoim dzienniczku. Ludzie dziwnie patrzyli się na naszą czwórkę siedzącą pod pomnikiem Chopina, ale nic sobie z nich nie robiliśmy. To był miły dzień. Chociaż spóźniliśmy się na spotkanie. Ale nie szkodzi. Notatka dla mnie: Szymon mnie przytulił!

Było już po 17. kiedy pojawiliśmy się pod wyznaczonym adresem. Budynek z dużym, białym neonem „Czarna Cytadela” i lekko zaciemnionymi szybami wyglądał co najmniej tajemniczo. Michał wziął głęboki oddech i popchnął drzwi. Klub był nieco zaciemniony, zapełniony stolikami i kanapami. Na ciemno-beżowych ścianach wisiały winyle. Z wiszących głośników dobiegały nas delikatne rytmy gitary, pomieszane z rozmowami na sali. Rozejrzeliśmy się zdezorientowani.

– Band Birds, prawda? – spytał mężczyzna, który wyszedł zza baru. Michał skinął głową.

– Marcin Kuczyński, rozmawialiśmy dzisiaj rano – poinformował nas i wskazał najbliższy stolik. – Zaraz wracam. Napijecie się czegoś, na koszt firmy?

Pokręciliśmy głowami i usiedliśmy. Właściciel zniknął w jednych drzwiach i po chwili powrócił z notesem i długopisem. Usiadł i otworzył notatnik.

– Co robicie… – przekartkował notes i coś w nim zapisał. – W piątek?

– Dlaczego pan pyta? – spytał Michał, jakby zirytowany tymi podchodami.

– Latem dużo festiwali, a ja muszę zapełnić grafik koncertów. Chcielibyście wystąpić?

– Ale jak pan nas znalazł? Tak po prostu, bez przesłuchania, bez próby?

– Słuchałem audycji. To mi wystarczy – podkreślił ostatnie słowa z lekkim podziwem dla nas. Michał skromnie spuścił głowę, odchrząknął i spytał:

– Naprawdę nas pan chce?

– Dlaczego by nie? Jesteście dobrzy, tylko jacyś tacy stremowani podczas wywiadu…

Piotrek skrzywił się niechętnie, ale wszyscy milczeliśmy, nie do końca wiedząc co powiedzieć. Michał, jakby nad czymś rozmyślając, wreszcie odezwał się pierwszy:

– Moglibyśmy wystąpić… Ale tak bez przygotowania…

– Próba jutro rano? Mamy z tyłu pomieszczenie do prób, trochę małe, ale…

– Bierzemy – orzekł Piotrek, zanim zdążaliśmy się zastanowić.

– Rozumiem, że mam zapłacę za całość. Próba jutro, o dziewiątej. Czekajcie przy barze, weźcie ze sobą same instrumenty. Resztę mamy.

Michał pokiwał głową. Właściciel wstał.

– Muszę już iść. Widzimy się jutro. Tylko się nie spóźnijcie – uśmiechnął się znacząco.

Następnego dnia obudziłam się pierwsza. Było już dosyć późno, więc wzięłam się za budzenie chłopaków. Szybko się przywitaliśmy i natychmiast zostaliśmy poprowadzeni na zaplecze. Wszystkie sprzęty były już rozstawione.

– Więc tutaj wzmacniacze… – właściciel pokazywał nam wszystko po kolei. Wreszcie pozwolił nam wypróbować sprzęt, choć z dużą rezerwą patrzył na moją już porządnie podniszczoną gitarę. Wywróciłam oczami.

– A co mamy zagrać? – spytał Michał, bawiąc się pałeczkami od perkusji.

– Myślałem nad czymś ostrzejszym, koniecznie musi się pojawić „Layla”, musi też być coś Queena i koniecznie Aerosmith… Jeszcze AC/DC i Black Sabbath…

– Kompozycje własne? – Piotrek niemal stwierdził, zamiast zadać pytanie.

– Tak, też się nada… Macie zapełnić godzinę w klimacie rocka. Róbcie, co chcecie.

Wyszedł, a my popatrzyliśmy na siebie lekko skonsternowani.

– Nie wygląda, żeby go to obchodziło… – zaczął Szymon

– Ale nas to obchodzi, więc bierzcie się do roboty – nakazał Michał i siedząc już za perkusją, głośno myślał:

– Zaczniemy od „Layli”, potem będzie „Cryin” i „Hammer To Fall”, jeszcze będzie „Highway To Hell” i „Paranoid”…

Z każdym nowym tytułem przytakiwaliśmy głowami. Ciekawie musiało to wyglądać z widoku osoby postronnej – jeden bredzi coś po angielsku, a wszyscy się zgadzają.

Kolejne dni mijały na wielogodzinnych próbach. Właściwie w piątkowy wieczór byliśmy całkowicie padnięci, ale musieliśmy zagrać ten koncert. Przynajmniej tak twierdził Michał, przez uchylone drzwi spoglądając na widownię.

– Bilety się chyba dobrze sprzedały – stwierdził półszeptem, na chwilę odwracając głowę. Piotrek spojrzał na zegarek.

– Już czas – zwrócił się do nas i po raz setny przesunął wzrokiem po moim egipskim makijażu. – Wyglądasz jak dziwadło. Starasz się upodobnić do Michała?

Michał posłał mu sójkę w bok, po czym wziął głęboki oddech i stwierdził:

– Idziemy.

Lekko uścisnął moją rękę i pociągnął nas na scenę. Rozległy się cicho oklaski. Wzięliśmy instrumenty. Szymon stanął przy mikrofonie.

– Witamy… – zaczął nieśmiało. – Jesteśmy Band Birds, zagramy dzisiaj koncert… Godzina dobrej, choć nie naszej muzyki powinna dostatecznie was zadowolić… Zaczynajmy.

Skinął mi ręką. Oparłam palce na gryfie. Rozległy się pierwsze riffy „Paranoid”. Publiczność zaklaskała cicho, a Szymon zaczął śpiewać. „Finished with my woman ’cause she couldn’t help me with my mind”. Widzowie widocznie się poruszyli. „Can you help me, occupy my brain?”. W tym miejscu nastąpiły kolejne ciche oklaski. „I can’t see the things that make true happiness, I must be blind”. Rozległa się moja solówka. Kolejne linijki tekstu. “I tell you to enjoy life I wish I could but it’s too late”. Dograliśmy ostatnie nuty. Zamiast dalszej muzyki rozległy się oklaski publiki. Skłoniliśmy się, a Szymon uśmiechnął się nieśmiało w moją stronę.

– Tak, to było „Paranoid” zespołu Ozzy’ego… Teraz inna klasyka, tym razem Derek and The Dominios i „Layla”.

Rozległy się zduszone oklaski, przerwane naszymi riffami. Przymknęłam oczy, skupiając się na grze. „What’ll you do when you get lonely And nobody’s waiting by your side?”. Nagle głos w mikrofonie urwał się, a wszystkie światła zgasły. Na widowni rozległ się szmer.

– Drobne problemy techniczne – odezwał się właściciel klubu, wskakując na scenę z zapasowym, przenośnym mikrofonem. Niezręcznie skupiliśmy się wokół niego.

– Posłuchajcie, nie mogę przerwać koncertu. Wiem, że bez prądu nic nie zagracie jak wcześniej, ale niech to będzie pierwsze unplugged, dobra?

Spojrzeliśmy na Michała pytająco. Niechętnie pokiwał głową. Właściciel przyniósł zza sceny dwa, podniszczone klasyki i je nam podał.

– Mam nadzieję, że umiecie grać bez światła… – dodał jeszcze na odchodnym, podając Szymonowi bezprzewodowy mikrofon. Ten wstawił go do stojaka i spojrzał na nas niepewnie. Posłałam mu pocieszający uśmiech.

– Proszę państwa… Mamy drobne przerwy w dostawie prądu, więc musimy zmienić formułę koncertu… Zamiast klasyki, czas na specjalny występ… A teraz kontynuujmy Laylę…

Skinął nam głową, a ja wzięłam głęboki oddech i zaczęłam grać na gitarze. I znowu te same pierwsze wersy, tym razem spokojne i pełne uczucia. „Layla, you’ve got me on my knees”. Rozległy się ciche oklaski, a ja odetchnęłam z ulgą. Szymon cicho zakaszlał do mikrofonu i uśmiechnął się.

– Teraz zmienimy się… Zagramy „It’s The End Of The World” R.E.M. w wersji unplugged… Zapraszamy – skinął mi ręką. Spojrzałam na Piotrka, który rozluźniał palce, podczas gdy Michał z nieszczęśliwą miną wyciągnął z bębna dziecięce tamburyno. Szymon odwrócił się i dał znak, a Michał zastukał pałeczkami w głośnik, zaczynając przygrywkę. Sama doskoczyłam do mikrofonu z zamiarem naśladowania oryginalnie trzyosobowych chórków. „That’s great, it starts with an earthquake, birds and snakes…”.

Zdziwiłam się, sposobem jakim Szymon nadążał z oryginalnym tekstem. Prawdę mówiąc, tak właściwie nie miałam pojęcia jak to robił, ale był naprawdę dobry.”It’s the end of the world as we know it…”.Cztery minuty długiego i skomplikowanego tekstu mijały błyskawicznie.”And I feel fine...” Rozległy się kolejne głośne oklaski, a po chwili w całym lokalu zapaliło się światło. Widziałam jak ludzie po kolei wstają z miejsc, krzycząc i bijąc brawo. Jak nigdy. Właściciel dał nam znak ręką. Wszyscy wiedzieliśmy, że to nie jest koniec koncertu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *