Balladyny i romanse – Ignacy Karpowicz

karpowicz balladyny i romanseWedług wielu krytyków obok powieści Janusza Głowackiego „Good night, Dżerzi” książka Ignacego Karpowicza „Balladyny i romanse” jest jednym z dwóch najważniejszych literackich konceptów pierwszej dekady XXI wieku. Piąty tom prozy, wydany nakładem Wydawnictwa Literackiego, pochodzącego z Białegostoku pisarza (jeżeli jak dotąd cztery poprzednie kogoś nie przekonały) jest potwierdzeniem opinii o pojawieniu się postaci nietuzinkowej na firmamencie polskiej literatury ponowoczesnej. W czym zatem tkwi sekret książki Karpowicza?

Punktem wyjścia dla karpowiczowskiego świata jest „śmierć boga” (bogów). Atoli, nie jest to śmierć w znaczeniu literalnym. Jest to śmierć w znaczeniu nietzscheańskim, czyli: wyzwolenie z jakichkolwiek niezależnych od człowieka wartości – wyzwolenie z metafizycznych zafałszowań (demistyfikacja rzeczywistości) i w konsekwencji zawieszenie transcendencji. Diegetyczną właściwością świata autora Gestów staje się synteza skonfliktowanych ze sobą – jakby powiedział Paul Ricoeur – skończonych aspiracji świata biologicznego i nieskończonych aspiracji życia duchowego („[…] przecież człowiek został stworzony do życia w szpagacie. […] człowiek rodzi się w szpagacie, a z biegiem lat doskonali tylko tę naturalną pozycję” – zdaje się wtórować autor). Dlatego świat przedstawiony Ignacego Karpowicza to miejsce, w którym „nie trzeba wierzyć w boga, żeby boga zobaczyć”. To syndykat spekularnego, pozafizycznego miejsca, zamieszkałego przez bogów o najprzeróżniejszej mitologicznej proweniencji z taktylnym, fenomenalnym (w znaczeniu fenomenologicznym) światem ludzi i postępującej w nim z ogromnym przyspieszeniem laicyzacji, sekularyzacji oraz desakralizacji społeczeństwa. To w końcu zainkorporowana w materialny świat (profanum) sfera sacrum. Jak to jest możliwe?

„Zamykamy niebo”, „Miejsce bogów jest między ludźmi” – obwieszczają starsi Niebianie na „Górze Gór”. Bogowie, w których nie wierzy człowiek, nie są więcej potrzebni. Zstępują zatem na Ziemię do „kraju w promocji” – Polski, gdzie jest „stabilna demokracja, dominująca religia: katolicyzm magiczny oraz Stocznia Gdańska, główne osiągnięcia: Fryderyk Chopin i bigos”. Tutaj mieszają się w tłumie i poznają uroki życia w postmodernistycznym świecie – w świecie popkultury, w którym obok siebie funkcjonują asymptotycznie, bezkolizyjnie: filozofia Wittgensteina i Gosia Andrzejewicz czy powieści Danielle Steel i filmy pornograficzne. Dlatego też asymilacja bogów jest możliwa niezauważenie. Nike jest kobietą sukcesu i biznesu. Jej utrzymankiem jest Jezus, który żyje na koszt Nike i rezygnuje ostatecznie z paruzji, gdyż jak twierdzi: „Moja śmierć przeszłaby bez echa” (czytamy w apendyksie). Balladyna prowadzi firmę kateringową i tropi światowe rewolucje. Afrodyta jest modelką. Atena nosi w sobie od trzech lat dziecko Ozyrysa (zastanawia się, czy warto „wyłowić z własnego brzucha kolejnego rozbitka”). I w końcu Hermes (pracuje w DHL’u) z Aresem (jest aktorem porno) oraz ich synkiem Erosem tworzą alternatywną komórkę rodzinną. Wszyscy bogowie zarabiają, płacą rachunki i „w sytuacji braku alternatywy” wspólnie orzekają, iż „można takie życie polubić” – mogą stać się dobrymi ludźmi, ale „Nie dlatego, że na horyzoncie życia świta nagroda. Ale dlatego, że warto wybrać trudniejszą drogę”. A co z ludźmi?

Bohaterowie ziemscy Karpowicza (Olga, Janek, Anka, Artur, Kama, Paweł, Bartek i Rafał) reprezentują różne stopnie porządku społecznego. Są zawieszeni pomiędzy białostockim blokowiskiem a Warszawą. Reprezentują odmienne statusy i filozofie życia – od wykładowcy socjologii na uniwersytecie, przeżywającego kryzys wiary w sensowność własnej pracy do ucznia szkoły budowlanej, który w wyniku szoku pourazowego nie jest w stanie przypomnieć sobie, jak być z powrotem twardzielem. Wszyscy ci ludzie, żyjący w (pop)kulturowym „szpagacie”, charakteryzują się egzystencjalnym kryzysem – kryzysem wiary w cokolwiek. Gdy dochodzi do wymieszania światów, ludzie w obliczu bogów są nieporuszeni, np. Jezus jest brany za Latynosa (to w końcu popularne imię w krajach obu Ameryk). Mityczni bogowie zostali wyparci przez popkulturowych idoli. Rzeczywistość ludzi wypełniona jest wszechobecnym bałwochwalstwem. Świat Karpowicza to zdjęty ze ściany krzyż (lub symbol innej wiary), na miejsce którego przyklejono plakat Mandaryny. W takim miejscu bogowie stają się ludźmi, a ludzie nie pamiętają o ich istnieniu. W zetknięciu z nimi człowiek niczego nie zauważa. Parafrazując słynny aforyzm, José Ortega y Gasset twierdził: „Powiedz mi, na co zwracasz uwagę, a powiem ci, kim jesteś”. Dlatego w świecie autora „Niehalo” nie ma możliwości pełnego ukonstytuowania się podmiotu. W kulturze zastrzykniętej masom nie można odnaleźć siebie samego – nastał czas panowania pop-banału, który „przenika pospolitego człowieka i wypędza zeń jego prawdziwe, autentyczne ja”.

Ignacy Karpowicz, zapytany w jednym z wywiadów o swoje intencje wobec książki, odpowiedział, iż chciałby, ażeby nie była ona łatwa do interpretacji – żeby była dla każdego, a co za tym idzie, nie została zdominowana przez jednorodne analizy. Z całą pewnością „Balladyny i romanse” są konstrukcją polisemiczną, w której plenią się najprzeróżniejsze idee. I choć jest ich ogrom, dzięki talentowi twórcy, jego erudycji i inteligencji czytelnik otrzymuje powieść, o którą ostatnimi latami było ciężko, czyli błyskotliwie ironiczną, która ma to „coś”. Coś, co pozwala zapomnieć człowiekowi o „bożym świecie”; co skupi uwagę i wytrąci nas z koleiny powszechnych, rutynowych czynności. Jak pisał Leszek Bugajski: „Tylko metafizyki żal. Ale taki jest nasz los w świecie popkultury i postmodernizmu […]”.

Maciej A. Markowski
Ocena: 5/5

Tytuł: „Balladyny i Romanse”
Autor: Ignacy Karpowicz
Ilość stron: 575
Wydawnictwo: Literackie

About the author
Dezerter nauk przyrodniczych na rzecz literatury.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *