Bajki dla dużych dzieci – legendy miejskie

Mówi się, że dorosły to duże dziecko. I tak prawdopodobnie jest, zwłaszcza w dziedzinie bajek. Choć mamy książki, mamy filmy, to jednak zdajemy sobie sprawę, że to fikcja. A my łakniemy wrażeń takich, jak za dziecięcych czasów. Żeby zamknąć oczy i bać się naprawdę. Bo przecież komuś – naszej cioci, wujkowi, znajomemu TO się przytrafiło naprawdę!! No, przynajmniej tak mówią…

Jako dzieci uwielbialiśmy bajki. Te oglądane w telewizji, te opowiadane przez rodziców… Byliśmy rozśmieszani, byliśmy straszeni, wilkołaki, smoki i księżniczki w naszym dziecięcym świecie istniały – wystarczyło tylko zamknąć oczy.

Mówi się, że dorosły to duże dziecko. I tak prawdopodobnie jest, zwłaszcza w dziedzinie bajek. Choć mamy książki, mamy filmy, to jednak zdajemy sobie sprawę, że to fikcja. A my łakniemy wrażeń takich, jak za dziecięcych czasów. Żeby zamknąć oczy i bać się naprawdę. Bo przecież komuś – naszej cioci, wujkowi, znajomemu TO się przytrafiło naprawdę!!

No, przynajmniej tak mówią…

Legendy miejskie, bo o nich piszę, znane są od dość dawna. Któż bowiem z nas nie słyszał o czarnej wołdze porywającej dzieci (w dzisiejszych czasach zastąpiło ją czarne BMW) czy o studentach, którzy sprawdzają teorię o żarówce, którą da się w usta włożyć a nie da wyjąć (lojalnie uprzedzam, nie próbujcie!!). Najważniejsze w tych opowiastkach jest wzbudzenie emocji – czy to strachu, czy to śmiechu. Bo przecież opowiada to znajomy, któremu się to przytrafiło naprawdę. Lub jego znajomemu. To się musiało zdarzyć!

„… moja znajoma wracała kiedyś nocą do domu. Kiedy weszła do pokoju zauważyła, że jej pies czymś się dławi. Nie namyślając się długo zawiozła psa do znajomego weterynarza. Ten niechętnie, ale przyjął psa. Kiedy znajoma wracała do domu, chwile przed wejściem zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszała głos weterynarza, który zabronił jej stanowczo wejścia do domu i kazał zadzwonić po policję. Policjanci przeszukali dom i znaleźli w w szafie włamywacza z odgryzionym palcem, którym dławił się pies…”

Straszne, prawda? Dreszczyk przebiega po plecach, kiedy się pomyśli, że mogło się to przytrafić mnie czy komuś znajomemu. Drobiazgiem wydaje się fakt, że odnalezienie owej znajomej graniczy z cudem.

To jedna z cech legend miejskich – choć wydarzyła się w kręgu bliskich osób, znalezienie tej właściwej jest niemożliwe, bo okazuje się, że koleżanka kuzyna, która to rzekomo przeżyła, w rzeczywistości tylko to usłyszała od znajomej, a tamta od znajomej… Może i dobrze, bo chyba nie chcielibyście przeżyć tego, co zdarzyło się pewnej pani z opowieści poniżej?

„Opowiem Wam niesamowitą historię, która przytrafiła się mojej koleżance. […] No więc we wtorek koleżanka wracała koło 19 z pracy sama (bo ja byłam chora) U nas jest bardzo dużo lasów i jest taki odcinek, że z 10 minut jedzie się lasem ciągle. Koleżanka wjechała więc w las. Było już bardzo ciemno. […] Nagle gdzieś w połowie drogi musiała zahamować bo na drodze leżał duży konar drzewa. Nie miała szans go ominąć. […] Wysiadła, włączyła światła i zaczęła odsuwać ten konar. Jest fest babką więc dwie minutki i było po bólu. Wsiadła z powrotem do samochodu. Nie ujechała pół minuty jak nagle za nią jakiś samochód podjechał na tył jej samochodu bardzo szybko i zaczął świecić jej długimi światłami oślepiając. Nie chciał jej wyprzedzać i co chwila tylko oślepiał tymi długimi światłami. Przyspieszyła – on też przyspieszył, zwolniła żeby ją wyminął, ale jadący za nią samochód też zwolnił. Przestraszyła się bo wyglądało to tak jakby ją po prostu ścigał. Zadzwoniła do męża ,że już dojeżdża do domu ,ale ,że ktoś ja goni i żeby wyszedł przed dom bo się boi […] Dojechała do domu , wjechała na podwórko i wybiegła z samochodu – mąż już na nią czekał. Samochód , który za nią jechał zatrzymał się przed jej domem. Była bardzo wystraszona, cała się trzęsła i zaczęła krzyczeć do męża, że to ten samochód. […] Podeszli do tego samochodu. Z samochodu wysiadła para. Mąż mojej koleżanki też trochę się zdenerwować wtedy no i zaczął do nich wołać czego chcą i czemu mu straszą żonę – mogła się przez nich zabić, uciekając. Parka, taka w średnim wieku, podbiegła i zaczęła tłumaczyć. Jechali do domu z urlopu i nagle zauważyli ,ze na drodze stoi oświetlony samochód ( to był samochód mojej koleżanki) i jakiś facet wylatuje niemal kucając z lasu, otwiera drzwi z tyłu wozu i wślizguje się do tego stojącego wozu. Wydało im się to co najmniej dziwne. Bo robił to bardzo po kryjomu jakby przed kimś się chowając. […] Byli już bardzo blisko i stwierdzili, że coś jest nie tak. No bo gdzie ten wsiadający facet, no nie ? Zapalili długie światła i wtedy zauważyli ,że ten facet podniósł ręce jakby chciał coś zrobić kierowcy. Zaczęli świecić długimi światłami i on się wystraszył i znów położył czy chował na tym siedzeniu. I tak kilka razy. Niestety moja koleżanka wtedy przyspieszyła bo się ich wystraszyła – więc zaczęli ją gonić. Zdali sobie sprawę, że jadąca kobieta może być w niebezpieczeństwie. No więc pojechali za nią. […] Po ich wyjaśnieniach wszyscy podbiegli do samochodu. Drzwi tylne były otwarte. Na siedzeniu nie było faceta. Ale był kawałek sznura. Morderca najprawdopodobniej chciał moją koleżankę udusić, albo zacząć dusić i zmusić do zjazdu w las, a resztę sami sobie odpowiedzcie … nam ta historia zmroziła krew w żyłach. Dziewczyny napisałam ja po to, żeby was ostrzec. NIGDY. Przenigdy nie zatrzymujcie się po ciemku na drodze !!! I zawsze jak wsiadacie do samochodu – obejrzyjcie się za siebie!”

Wstrząsające, prawda? Sam to słyszałem z ust kolegi, który zarzekał się, że to prawda i przeżyła to jego znajoma. Tyle, że za samochodem jechał i świecił długimi światłami kierowca TIR-a, a dojechali na stację benzynową, nie pod dom. Niestety, kolega nie wiedział o pewnym drobiazgu – historia ta ma już prawie pięćdziesiąt lat (!!!) i powstała w USA. Co ciekawe, konar na drodze w wersji amerykańskiej nie występuje – to prawdopodobnie nasz polski dodatek.

Historię, którą zamieszczę poniżej, słyszałem trzykrotnie w przeciągu kilku lat. Zawsze z zastrzeżeniem, że stało się to niedawno (kilka tygodni) temu i zawsze w pobliżu miejsca zamieszkania rozmówcy. Ciekawe, że lokalne gazety pominęły tak smaczny, choć niewątpliwie krwisty kąsek…

„W okolicach Gniezna krąży taka historia, która opowiada o masakrze na weselu. Panna młoda podnoszona była na krześle podczas zabawy weselnej, niestety panowie podnoszący Pannę nie zauważyli wiatraka (wentylatora) który znajdował się nad nią. Pannie młodej obcięło głowę, gdy zobaczył to świeżo upieczony mąż w amoku poszedł się powiesić, a ojciec panny młodej na to wszystko dostał zawału i umarł. Wesele skończyło się z 3 trupami”

W legendzie tej wymieniane są różne miejscowości, od Wielkopolski, przez Mazury aż po Podkarpacie. Powstanie tej opowiastki datuje się na 2004 rok, a swoją wędrówkę po Polsce zaczęła najprawdopodobniej właśnie w Bieszczadach.

Duża część legend miejskich krąży wśród studentów. Nic dziwnego – fantazja studenckiej braci wydaje się być nieograniczona. Sam byłem przypadkowym świadkiem m.in. zjazdu z czwartego piętra akademika dwóch studentów na gaśnicy (a to nie był wcale najoryginalniejszy pomysł kolegi Andrzeja). Dlatego też łatwo dać wiarę takim, niekoniecznie prawdziwym, opowieściom:

„Akademik.
Impreza.
11 piętro.
Duuużo alkoholu.

Ubawione towarzystwo, właściwie to była typowo samcza impreza, gdyż o żadnych niewiastach mowy nie było. Zresztą to ma akurat najmniejsze znaczenie. Tak wiec ubawione i rozluźnione alkoholem towarzystwo postanowiło zrobić coś totalnie odjechanego. Znaleźli wiec ochotnika (który sam się zgłosił) i postanowili wysłać go na Marsa. I nie byłoby w tym nic śmiesznego, gdyby nie to, iż imprezowicze wpakowali delikwenta do pudla, podpisali je tekstem „MISJA NA MARSA” i … wyrzucili przez okno. Z tego właśnie, wyżej wspomnianego, 11 pietra.

Historia z początku zabawna, zamieniła się w koszmar. Chłopak oczywiście zginął na miejscu. Zaniepokojeni ludzie, widząc szczątki ciała w kałuży krwi, zadzwonili na policję. Ta, powiązując fakty i idąc za glosami nadal odbywającej się imprezy, skierowała się do odpowiedniego pokoju. I co zastali?

Otóż drugie pudełko. Na którym widniał napis „MISJA RATUNKOWA”.
Gdy policjanci otworzyli pudełko i zapytali, co tu się dzieje, usłyszeli: właśnie mieliśmy zamiar wysłać misję ratunkową. Bo straciliśmy kontakt radiowy z poprzednikiem.
A z pudełka wyszedł kolejny student…„

Przygody studentów na rondzie obrosły już taką legendą, że tworzy się nawet o nich dowcipy. To niewątpliwie najpopularniejsza opowiastka – najczęściej podaje się rondo w Katowicach lub Opolu, jako miejsce zdarzenia. Trzeba jednak zaznaczyć, że opowieść ta przywędrowała do nas prawdopodobnie z Niemiec (lub Czech).

„Grupa młodych mężczyzn spotkała się towarzysko, głównym punktem programu było palenie marihuany. W stanie takiego odurzenia jak wiadomo można mieć różne pomysły, oni akurat postanowili wybrać się na nocną przejażdżkę po mieście, zdaje się, że maluchem, zabierając ze sobą oczywiście pozostałe „palenie”. Dojechali do jakiegoś ronda, gdzie ich pomysły przybrały nowy kształt: postanowili mianowicie przejechać się po nim tyłem, pod prąd. Jakie było ich zdziwienie, kiedy po kilku okrążeniach zupełnie nieoczekiwanie spostrzegli, że powodują właśnie lekką stłuczkę z samochodem, którego kierowca i pasażer patrzą na nich zza szyby z krańcowym zaskoczeniem, nie wierząc własnym oczom. To jednak nie koniec kłopotliwej sytuacji – z niezwykłą intuicją na scenie wydarzeń pojawia się patrol policyjnej drogówki; funkcjonariusze wysiadają, podchodzą do owego drugiego samochodu i wdają się w rozmowę z kierowcą. Nasi weseli bohaterowie nie do końca potrafią zebrać myśli, ale doskonale świadomi są sytuacji, w której obciąża ich nie tyle sama stłuczka, co stan wskazujący na coś gorszego, niż spożycie oraz posiadanie niebagatelnej ilości narkotyków, co za chwilę musi wyjść na jaw. Funkcjonariusz zbliża się do malucha, kierowca chcąc nie chcąc otwiera okno. Policjant klepie go po plecach ze słowami: „Nie przejmujcie się, chłopcy, tamci goście są kompletnie pijani, twierdzą, że jechaliście po rondzie do tyłu!…”

Tymi dwoma studenckimi opowiastkami wkroczyliśmy w nieco inny rodzaj legend miejskich – tych, która mają nas rozbawić, a nie przestraszyć. Poniższą opowiastkę słyszałem również kilka razy. Jak zawsze, rozmówcy opowiedziała ją ciocia albo znajoma. Nie chce mi się wierzyć, że aż tylu z opowiadających ma za ciocię Katarzynę Żak, żonę aktora Cezarego Żaka. To ona opowiedziała kiedyś tę historię w TV. Poniżej jedna z wersji znaleziona w internecie.

„Kiedy pierwszy raz jechałam samochodem, zaczęło brakować mi benzyny. Chciałam zatankować bezołowiową, jednak na każdej stacji, na która podjechałam, symbol Pb był przekreślony, więc jechałam na następną stację, aż w końcu zabrakło mi paliwa.”

Czasami wierzymy we wszystko nie zastanawiając się nawet, że takie historie w Polsce zdarzyć się nie mogły. Przykład:

„Matura pisemna z języka polskiego. Temat: Co to jest ryzyko? Jeden z maturzystów przez cały czas, na wszystkich kartkach pisał same kropki. Egzaminator sprawdza pracę, zdziwiony przewraca wszystkie kartki, a tam tylko kropki i kropki, odwraca ostatnią kartkę na drugą stronę, a tam na samym końcu zdanie: „I to jest właśnie ryzyko…”

Podobno zdał 😉 „

Historyjka ta powstała w USA, skąd m.in. przez Niemcy i Czechy przyszła do nas. Łatwo zauważyć, że taki temat na maturze paść po prostu nie mógł, u nas tematy są formowane zupełnie inaczej.

Kolejnym znanym motywem jest Murzyn w autobusie. Istnieją dwie wersje tej opowiastki. A w zasadzie dwa rodzaje zakończenia. W pierwszej staruszka bezczelnie zajmuje miejsce, które Murzyn ustąpił kobiecie w ciąży. Na argument, że w Polsce to się ustępuje miejsca staruszkom odpowiada, że w Afryce to się takie stare baby zjada. Druga wersja wygląda trochę inaczej:

„Kolega z Wawy jechał tramwajem. Obok siedział murzyn a jeszcze obok taka paniusia, lat 40 ostry makijaż etc. I ta po wszystkich jedzie aż miło: Ty nie uczesana! Ty nie umalowana! Boże dobrze, że jak nie wyglądam! etc. I zobaczyła Murzyna. I zaczyna wyliczankę: TY GWAŁCICIELU! ASFALCIE! SPIEPRZAJ DO AFRYKI! i temu podobne komentarze. Z 10 min mu tak jeździ. On nic. Dzielnie olewa babkę. A ona dalej swoje.

Nagle otwierają się drzwi i wsiadają canarinhos [:D] wszyscy wyciągają bilety. A murzyn hop wyrwał babce jej bilet, wsadził do buzi, przeżuł i połknął… Kanary sprawdzają bilet kolegi, murzyna, wszystko ok. Dochodzą do babki i:
Kanar:A pani bilet gdzie?

Ona: (pokazuje ręką na Murzyna) Murzyn zeżarł!!
Kanar: (w śmiech) Nie no takiego wytłumaczenia to jeszcze nie słyszałem. Ma pani jakiś dokument?
Wyprowadzili ją i spisali. A murzynowi reszta pasażerów 2 przystanki brawo biła [:)]„

A na koniec moja ulubiona opowiastka. Jeszcze raz lojalnie ostrzegam – nie próbujcie tego! O ile opowiadanie najprawdopodobniej jest zmyślone, znam wypowiedzi lekarzy na ten temat i wszyscy podkreślają jedno – wyjęcie żarówki z ust WYMAGA interwencji lekarskiej. Więc nie eksperymentujcie, bo nie chcę mieć nikogo na sumieniu.

„Ponoć autentyczna historia z Lublina.
Student do studenta
– Wiesz jeden koleś włożył sobie żarówkę do buzi i nie mógł jej potem wyjąć.
– A tam opowiadasz głupstwa, niemożliwe.
Włożył więc żarówkę do buzi i … niestety nie mógł jej wyjąć.
Pojechali więc taksówką na pogotowie. Lekarz dał zastrzyk rozluźniający, żarówka została wydalona z jamy ustnej i wrócili do akademika.
Po powrocie opowiadają tę historyjkę trzeciemu kolesiowi. Ten również nie dowierza i postanawia sprawdzić to na sobie. Wkłada żarówkę do ust i …, ups mają już przećwiczone. Zamawiają taksówkę i jadą na pogotowie.
A tam na poczekalni siedzi sobie z żarówką w ustach, aż trudno uwierzyć – pan taksówkarz pierwszej taksówki.”

A na deser polecam tę legendę miejską, w kapitalny sposób zamienioną na opowiadanie przez mojego znajomego z portalu fantazyzone.pl, Dariusza Jasińskiego (pozdrawiam Djas).

http://www.fantazyzone.pl/opowiadanie.php?opowiadanie=884

Legendy miejskie – opowieści niewątpliwie zmyślone. A mimo to przecież chyba wszyscy je lubimy. W końcu świat, w którym wszystko jest znane i przewidywalne byłby nudny. Czasami chcemy się zanurzyć w ten irracjonalny, pełen niezwykłych historii świat i nawet, jeśli słyszymy jakąś historię po raz trzeci przyjąć ją i przeżyć tak, jak prawdziwą.

W końcu jesteśmy dużymi dziećmi i też potrzebujemy bajek, prawda?

Robert Rusik

About the author
Robert Rusik
Urodził się w 1973 roku w Olkuszu. Obecnie mieszkaniec Słupcy, gdzie osiedlił się w 2003 roku. Pisze od stosunkowo niedawna, jego teksty publikowały „PKPzin”, "Kozirynek", "Cegła", "Szafa", „Szortal”. Ma na koncie kilka zwycięstw oraz wyróżnień zdobytych w różnych konkurach literackich (organizowanych m.in. przez portale Fantazyzone, Erynie, Weryfikatorium, Apeironmag, Szortal i inne), w tym prestiżową statuetkę „Pióro Roku 2009” przyznaną przez Słupeckie Towarzystwo Kulturalne. Przeważnie pisze fantastykę, choć zdarza mu się uciec w inne rejony literatury. Od 2010 roku felietonista Magazynu Kulturalnego „Apeiron”, od lipca 2011 także „Szuflady”. W 2012 roku ukazał się jego ebook „Isabelle”. Prywatnie szczęśliwy mąż oraz ojciec urodzonego w 2006 roku Michałka i urodzonej w 2012 roku Oleńki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *