Azteckie bóstwa deszczu i wody i naczynia pełne bijących serc

tlalok.szuflada.netJak dowodzi moja ulubiona prekolumbijska logika – każdy powód jest dobry, żeby złożyć ofiarę z ludzi. Najlepiej taką porządnie okadzoną i w odpowiedni sposób celebrowaną. Podobno życie polega na celebracji – a nikt tak nie doprowadził jej do perfekcji, jak Aztekowie. W ostatnim odcinku poznaliśmy Pana Ognia i Czasu Xiuhtecuhtli, więc dla przeciwwagi pora teraz na bóstwa deszczu i wody. Głównym bogiem, rządzącym wodą i opadami, był potężny Tlalok. Co ciekawe, jego imię oznacza dosłownie „Ten, Który Jest Zrobiony z Ziemi” bądź „Ten, Który Jest Ucieleśnieniem Ziemi”. Popularnością dorównywał co najmniej Tezcatlipoce i Quetzalcoatlowi, a to z jednego prozaicznego powodu – życie Azteków było uzależnione od opadów, które kończyły spiekotę pory suchej i powodowały wzrost kiełkujących roślin. Podobno Tlalok posiadał cudowne spichlerze we wnętrzu gór i ziemi, skąd pochodziły deszcze. Jego atrybutami były wyżłobione pierścienie wokół oczu, obnażone kły, które tylko czekały, żeby wbić się w jeszcze bijące serca, oraz błyskawica, którą trzymał w dłoni razem z naczyniem wypełnionym wodą. Tlalok był więc również patronem burzy i piorunów.

Góra Tlaloka

Częstotliwość opadów w kraju Azteków wpływała nawet na sytuację polityczną, że o społecznej nie wspomnę. Brak wody doprowadzał do przewlekłej suszy, która niszczyła zbiory, jej nadmiar natomiast sprowadzał katastrofalne w skutkach powodzie. W każdym z tych wypadków na Indian padał cień głodu. Żeby zatem zapobiec najgorszemu, wyznawcy składali Tlalokowi częste ofiary z ludzi – szczególnie w trakcie pory deszczowej i na progu okresu opadów. Podobno żarłoczny Tlalok gustował w małych dzieciach. Licznie mordowano je więc w jaskiniach i na niedostępnych szczytach górskich. Na jednym z nich odkryto pozostałości po świątyni Tlaloka. Jego główne sanktuarium znajdowało się jednak w samym centrum imperium, na piramidzie w Tenochtitlanie.

Chalchiuhtlicue – kochanka Tlaloka

ChalchiuhtlicueCudowny Tlalok nie był osamotniony w swoim pożytecznym dziele nawadniania świata Azteków. Partnerowała mu ponętna Chalchiuhtlicue, której imię oznacza „Ta w Jadeitowej Spódnicy”, opiekunka wód powierzchniowych i narodzin. Zwracano się do niej, kiedy na świat przychodziły dzieci, żeby obmyła je z nieczystości rodziców. Innymi słowy, bogini zajmowała się chrztem. Można było ją spotkać w rzekach, morzach i jeziorach. Była też matką boga księżyca – Tecciztecalta, zwykle przedstawianego jako starszego mężczyznę, dźwigającego ogromną muszlę na plecach.

Z Chalchiuhtlicue wiąże się również legenda o wielkim potopie. Bogini wywołała 52 lata deszczu. Ludzie zostali zamienieni w ryby, a bogowie mogli przemieszczać się między światami tylko dzięki ogromnemu mostowi, który Chalchiuhtlicue zbudowała wyłącznie dla wybranych. Pozostali mogli jedynie pomarzyć o odwiedzeniu zalanej powodzią Ziemi.

Związek Tlaloka i Chalchiuhtlicue inaugurowano ponownie podczas święta Etzalcualiztli, w całości poświęconego bóstwom deszczu i wody. Wówczas na progu pory deszczowej wybierano najpiękniejszą kobietę z pojmanych przez azteckich wojowników niewolnic. W przystrojonym jadeitem stroju brała ślub z mężczyzną, który reprezentował Tlaloka i zawsze chodził ubrany w jego strój. Para zamieszkiwała razem, ale ich pozornie szczęśliwa hierogamia nie trwała zbyt długo. Oboje mieli być złożeni w ofierze. Później ich ciała wrzucano do specjalnego spichlerza, gdzie pozwalano im się rozkładać w gorącym słońcu Meksyku. Święcie wierzono przy tym, że ten związek, przypieczętowany gwałtowną śmiercią, kupował całej społeczności przychylność Tlaloka i Chalchiuhtlicue.

chalchiuhtlicue2

Święto Etzalcualiztli

A skoro już o świętach mowa – najwyższa pora przejść do składania prawdziwych ofiar. Etzalcualiztli oznacza miesiąc jedzenia etzalli, czyli popularnej azteckiej potrawy, składającej się z kukurydzy i fasoli. Główną rolę w tym święcie grali kapłani. Zanim rozpoczął się cały ceremoniał, udawali się po trzcinę do miejscowości Citlaltepec. Co ciekawe, gdy wracali z nią do świątyni, zgodnie ze zwyczajem mieli prawo bezkarnie okraść z całego dobytku napotkanych przechodniów. Dla wiernych była to wystarczająca motywacja, żeby im nie przeszkadzać.

etzalcualiztli.szuflada.net

Z trzciny kapłani wyplatali maty i siedziska, a potem zbierali się w jednym pomieszczeniu i rozpoczynali post, trwający cztery dni i cztery noce. W jego kulminacyjnym momencie rytualnie upuszczali sobie krew, nacinając swoje uszy i twarze. Następnie kąpali się i w uroczystej procesji udawali się nad jezioro, do miejsca, w którym mieściły się cztery ayauhcalii, czyli rytualne domy mgły, zbudowane na osiach czterech kierunków świata. Spędzali jakiś czas w każdym z tych domów, trzęsąc się z przejmującego zimna. Rozbierali się bowiem do naga – jaką mieliby przyjemność w rytuałach bez odpowiedniej dawki masochizmu? Jakby tego było mało, na zakończenie rzucali się do wody, trzepocząc rękami i głośno naśladując odgłosy wodnego ptactwa. Podobno krzyki ptaków sprowadzały deszcz.

chalchiuhtlicue (1)

Na szczęście zmęczeni i zziębnięci kapłani mogli wrócić do świątyni, gdzie kładli się na wyplecionych wcześniej matach i zapadali w sen. Mieli czas aż do południa. Wtedy kończyli post i jedli, przyzwalając tym samym wiernym na radosne świętowanie przy obfitym posiłku z masy kukurydzianej i fasoli: etzalli.

Gorące serca w kauczukowych naczyniach

tlalok34Druga część obchodów święta Etzalcualiztli odbywała się w świątyni boga deszczu, Tlaloka. Na tych samych plecionych matach kapłani układali dary ofiarne: kulki z jadeitu, pióra i papier. Przez kolejną noc grali na instrumentach, czuwając przy jeńcach, w ich mniemaniu uosabiających pomocników Tlaloka, czyli bóstwa Tlaloki. Po tym wspaniałym koncercie kapłani brutalnie składali ich w ofierze, wyrywając im serca. Jeszcze bijące gromadzono w błękitnym naczyniu, zdobionym kauczukiem.

Razem z przygotowanymi darami owo naczynie, pełne miłości, zabierano łodzią na jezioro Texcoco. Kapłani płynęli do miejsca zwanego Pantitlan, gdzie tworzył się ogromny wir wodny. Aztekowie uważali, że za jego pomocą bogowie deszczu przyjmowali ofiary. Według podań – kiedy wrzucano tam serca, woda się burzyła i pieniła. Gdy dopełniono rytuału, jeden z kapłanów opuszczał w wir płonącą kadzielnicę, czym dawał znak swoim towarzyszom, że mogli już wrócić na stały ląd.

Po głębszym poznaniu azteckich zwyczajów religijnych dochodzę do wniosku, że zawód kapłana był bardzo trudnym zajęciem i wymagał nie tylko stępionej wrażliwości, ale również siły fizycznej i niezłomnego charakteru. Chociaż przy powtarzalności wszystkich tych krwawych rytuałów można zwyczajnie popaść w rutynę.

Magdalena Pioruńska

About the author
Magdalena Pioruńska
twórca i redaktor naczelna Szuflady, prezes Fundacji Szuflada. Koordynatorka paru literackich projektów w Opolu w tym Festiwalu Natchnienia, antologii magicznych opowiadań o Opolu, odpowiadała za blok literacki przy festiwalu Dni Fantastyki we Wrocławiu. Z wykształcenia politolog, dziennikarka, anglistka i literaturoznawczyni. Absolwentka Studium Literacko- Artystycznego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dotąd wydała książkę poświęconą rozpadowi Jugosławii, zbiór opowiadań fantasy "Opowieści z Zoa", a także jej tekst pojawił się w antologii fantasy: "Dziedzictwo gwiazd". Autorka powieści "Twierdza Kimerydu". W życiu wyznaje dwie proste prawdy: "Nikt ani nic poza Tobą samym nie może sprawić byś był szczęśliwy albo nieszczęśliwy" oraz "Wolność to stan umysłu."

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *