Antymoralitet Marii Peszt

4rxS4neuTmhrRpr2cZET_1082061534

Obmyj mnie

Ćwiczenie wyobraźni i trening w szkole wiedzy
„Jeśli chcę coś zrobić, co według mojego ojca jest złe, ale według mojego osądu dobre, to robię to licząc się z konsekwencjami” – tłumaczył mi kiedyś mój rodzony brat. Sumienie jednostki nie jest sumieniem rodzica, prawda? Tylko jak rozróżnić dojrzewanie do odpowiedzialności od subiektywizmu, czyli stawiania własnego dobra wyżej niż dobro innych? Skąd czerpiemy pewność, że nasze poczynania są słuszne? My, współcześni.

Każda opowieść jest prowokacyjnym wyzwaniem. Takim, które aż prosi się, aby je podjąć. Tylko że bez próby odpowiedzi na zadane pytanie (ta opowieść jest niemym pytaniem) traci się szansę na wzięcie udziału w turnieju, którego bynajmniej nie jesteśmy jedynym uczestnikiem.

Rozważań ciąg dalszy. Aretuza.
Po cóż zatem dzieje się czasem to, co się dzieje? To pytanie odsłania mój pragmatyzm? Posłuchaj:

– Spadło jabłko z drzewa!

– Spadło i już.

– Jak do tego doszło?

Gdyby powyższe pytanie nie zostało zadane, to nie zostałoby sformułowane prawo ciążenia, prawda?

To Aretuza, gdy płynęła przez podziemia, spotkała córkę Demeter i zaraz pośpieszyła o tym donieść zrozpaczonej matce. Kluczowym słowem jest tutaj słowo „zaraz”.

Gdzieś wśród stymfalijskich borów Aretuza wraca zmęczona z polowania. Marzy o tym, by ugasić swoje pragnienie, by ochłodzić rozgrzaną skórę. Głos szemrzącego strumienia nie jest wytworem wyobraźni. Nie tym razem. Miewała chwile omyłek i przesłyszeń. Myliła wtedy głos wiatru poruszającego liśćmi, z tym, co naprawdę ugasiłoby jej pragnienie. Tym razem woda nie jest fatamorganą. Pije więc do woli i rusza brzegiem strumienia. A nuż dno się pogłębi! Będzie można skorzystać z kąpieli! I tak się dzieje, jak na zawołanie. Strumień rozlewa się szeroko, zaprasza i mami. Aretuza, nie chcąc wędrować w mokrej sukni, zdejmuje ją i zawiesza na jednej ze zwisających nad strumieniem gałęzi. Dziewczyna najpierw chłodzi stopy, później, uwiedziona wizją rozkoszy, zanurza się cała. Jak przyjemnie!

Lecz jakże się pomyliła zakładając, że w swej świątyni jest sama! Nagle coś zmąciło wodę, musnęło stopy dziewczęcia. Połaskotało w pośladki i piersi. Aretuza wyskakuje na brzeg wystraszona.

– Aretuzo, gdzie biegniesz? – woła Alfeus od swoich fal – gdzie uciekasz? – powtarzał ochrypłym głosem. Jak stałam, uciekłam bez odzienia *.

Ucieczka trwa, dopóki Aretuza nie wyczerpie swoich sił. Wtedy zawoła Dianę, opiekunkę dziewic, na pomoc. A ta lituje się nad nią i zasłania dziewczynę chmurą.

– Aretuzo, gdzie jesteś? Nie ukryjesz się przede mną – cieszy się już z pewnej zdobyczy Alfeus, który odkrył mistyfikację i nie odstępuje szarego obłoku na krok.

Chłód chmury i ciepło ciała dziewczyny łączą się w jedno. Najpierw pojedyncze kropelki spływają po jej nogach. Jest ich coraz więcej. Łączą się już w strugi, tworzą kałuże wokół stóp. Lecz kropel i strużek przybywa, kałuże zlewają się w jedną, są już jeziorem poddanym prawu ciążenia. Wody płyną do rzecznego koryta, łączą się i zdążają ku oceanom.

I tak Aretuza przemierzyła pół świata, lecz zanim wpadła do słonego morza, przepłynęła przez mroki podziemi, to tam nad jej wodami płakała Persefona, tęskniąc za słońcem i matką.

Czy gdyby nie osobista tragedia Aretuzy, byłaby ona tak czuła na smutek Persefony i Demeter?

Aretuza spłukała swój żal i wstyd. Jej smutna przygoda stała się błogosławieństwem.

Vunu6xHoujxJJyRyr79G_1082061543

Ukryj mnie

Pokój widmo
Pisanie pamiętnika uważam za czynność wyjątkowo głupią i naiwną. Zapiski jakby tylko dla mnie, ale powstające jednak z zamysłem, który wychodzi w przyszłość, choć dokumentuje teraźniejszość i przeszłość. Rozbieranie prywatnej rzeczywistości na części, dzielenie się sobą, przypomina mi trochę ściąganie ubrania przed codziennym braniem kąpieli. Toaleta tylko dla mnie. Ciepła woda w wannie, piana, szorstka gąbka, pachnące mydło. I co najważniejsze: całkowita intymność. Pokój kąpielowy należy tylko do mnie. Gdy namydlam gąbkę, nie pragnę niczego innego jak być sama. Tafla lustra w mojej łazience nie jest szkłem weneckim. Nie spodziewam się ujrzeć nikogo po drugiej stronie. Nie wypatruję wymarzonego księcia z bajki, z mieczem czy bez, na białym koniu czy karym. W tym pokoju, gdy stoję przed lustrem naga, nie ma nikogo poza moim własnym odbiciem. Sobie samej mogę bez obaw spojrzeć w oczy.

Wiem, że mnie czytasz i spodziewasz się intymności, w końcu to pamiętnik, tutaj spotykasz mnie bez granic. Wkraczasz na osobisty teren, na którym nie było jeszcze nikogo. Znasz ten obraz, gdy w górach spadnie świeży śnieg? Kiedy zakładasz buty snowboardowe, wpinasz się w deskę i płyniesz jarem miękko w dół? Największą frajdę czujesz właśnie wtedy, gdy jesteś pierwszy. Nikt przed tobą nie naruszył śniegowej powierzchni, ona do tej pory była nietknięta. Wybierasz drogę i styl, w jakim ją przemierzysz. Jeśli jesteś wytrawnym jeźdźcem, wszystko przychodzi ci naturalnie i z fantazyjną wręcz swobodą. Wchodzisz w zakręty z zamkniętymi oczami i na jednym oddechu. Nie myślisz o tym, żeby ugiąć kolana czy mocno, całym ciałem przechylić się ku zmrożonej powierzchni, w momencie pokonywania kolejnego wirażu. Co się jednak dzieje w chwili, kiedy robisz to po raz pierwszy? Najpierw myślisz. Jeśli jesteś kobietą myślisz przynajmniej dwa razy dłużej. Tak to zazwyczaj bywa. On czuje dreszczyk emocji, gdyż stoi przed wyzwaniem. Chce się sprawdzić, by potem w karcie osiągnięć osobistych móc zaznaczyć czerwonym flamastrem: zaliczone. Jestem zwycięzcą. Jeśli jesteś kobietą, zanim zjedziesz, zastanowisz się nad tym, ile razy po drodze upadniesz i jak bardzo cię to zaboli. Ona ten pierwszy raz zjedzie i jeśli nie upadnie, poczuje ulgę. On, niezależnie od tego, czy zaliczy wywrotki, czy też nie, będzie czuł satysfakcję.

Byłam kiedyś pisklęciem, takim ledwo oprószonym świeżym puchem. Nie zaprzeczę: czasami moja ciekawość doprowadzała mnie do tego, że w mojej świątyni dumania brałam do ręki lusterko i zaglądałam tam, gdzie bez jego użycia nie mogłam dostrzec niczego. Mój wzrok napotykał cieliste fałdki i zagłębienie zakryte cieniem. Wstydziłam się tamtych wycieczek. Drzwi zamykałam na klucz i starałam się nie oddychać za szybko. Wszystkie moje pokoje są mną. Pokój kąpielowy w swoim czasie był moją wieżą ostatecznej obrony. Miejscem, w którym mogłam być sobą.

Czego jeszcze nie rozumiesz? Dziwisz się prawie za każdym razem, gdy proszę cię, abyś wycierał buty, zanim wejdziesz do mojego mieszkania. Zrozum: jesteś tylko gościem. Czasem oczekiwanym, czasem niepożądanym, a ja tu mieszkam.

Wtedy, gdy zobaczyłam cię nagiego, gotowego, moją pierwszą myślą było: No i jak on to zrobi? Przecież to niemożliwe! Jest za duży! Pomogło wino. Morze wina. Ale i tak zdrętwiały mi palce, tak że nie mogłam ich przez dłuższą chwilę zgiąć. Nie potrafiłam cię objąć. To nie miało być na siłę. Powiedziałeś, że poczekasz, że prześpimy się z tematem i spróbujemy ponownie rano. Rodzice zostawili ci wolną chatę, a ja w ten weekend miałam jechać zbierać czarne porzeczki do babci Kaśki. Ona pojechała, a ja nie, ponieważ w poczekalni dworca głównego wpadłam na ciebie. Wcześniej bywałeś gościem mojej wyobraźni. Nigdy nie korzystałeś w niej z toalety. Jednak tamtego lata spadł śnieg, a ty zapragnąłeś go rozdziewiczyć. Długo się nie opierałam. Od dawna marzyłam o tym, abyś spojrzał na mnie w ten szczególny sposób. Tamtego wieczoru bolała mnie głowa i było mi niedobrze, ale nie potrafiłam zwymiotować. Pamiętam, dziwiłeś się, że u mnie tak sucho, opornie. Naga i twoja, a jednak zamknięta z przerażenia. Chciałam cię wpuścić do tamtego pokoju, ale nie umiałam, choć przecież wiedziałam, gdzie znajdują się drzwi. Poddałam się w momencie, gdy je wyważyłeś. Wtedy myślałam już tylko o tym, żebyś wyszedł. Było cię za wiele. Naparłeś na moje ściany gwałtownie, jak wprawiony snowboardzista. I przejechałeś się po świeżym puchu, zostawiając po sobie ślad. Ot, tak sobie.

Brzmi paskudnie poetycko. Wybacz, ale nie wpuszczę cię dalej. Nadal zasuwam zasłony dymne w moich oknach. Ty jesteś tylko gościem. Wejdziesz, chwilę pobędziesz i za jakiś czas sobie pójdziesz, a ja zostanę. W końcu to moje mieszkanie.
Nie opuściłeś go jednak całkiem. Wciąż o tobie myślę. I już niedługo będę zmuszona otworzyć się na oścież, by wypuścić z siebie światło. I znowu się boję. Już nie myślę o zerwanych kwiatach ani o zeszłorocznym śniegu, który podobno nigdy latem nie pada. Teraz myślę znowu o wstydzie i bólu, który mnie czeka. Nie potrafię wyobrazić sobie jednak twarzy tego człowieka, który wyjdzie moimi najintymniejszymi drzwiami. Będzie podobna do mojej czy do twojej? Swoją rozpoznam, tak, z całą pewnością! Przecież nie boję się patrzeć sobie w oczy!

Nie ma znaczenia, czy urodzę naturalnie, czy przetną powłoki brzuszne. Zapewne drzwi mojej łazienki będą musiały po porodzie pozostawać przez długi czas otwarte. Dziecka nie można spuszczać z oczu, nawet wtedy, gdy oddaje się mocz. Ciepła woda w wannie? Piana? To niemożliwie. Po porodzie wolno brać tylko prysznic w letniej wodzie i podobno nie będzie już czasu na celebrowanie intymności.

Pamiętnik to kicz. A nie mówiłam?!

XJJGdSUzPcmWeCgt-yAz_1082061578

Jestem, kim jestem

Wszystkie zdjęcia z: https://mymodernmet.com/intimate-showers-reveal/

* Owidiusz

About the author
Maria Peszt
przede wszystkim mama małej czwórki (Martynki, Miry, Michałka i Maksa); absolwentka iberystyki na UJ i studentka Studium Literacko-Artystycznego UJ. Uwielbia góry, las i łąkę. W wolnym czasie pisze baśnie, wiersze i opowiadania, śpiewa, maluje i szuka natchnienia w spotkaniach z przyjaciółmi i w historiach wyczytanych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *