Anna Kańtoch – wywiad

Anna Kańtoch: polska pisarka fantasy, znana również pod pseudonimem Anneke. Ukończyła orientalistykę (specjalność: arabistyka) na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po studiach wróciła do Katowic, gdzie obecnie pracuje w biurze podróży. Należy do Śląskiego Klubu Fantastyki.

Debiutowała w kwietniu 2004 opowiadaniem „Diabeł na wieży” opublikowanym w czasopiśmie „Science Fiction”. Pisała recenzje filmów i książek do internetowego magazynu „Avatarae” (gdzie ukazało się opowiadanie będące kontynuacją „Diabła na wieży” – Czarna Saissa), dziś pisze do magazynu „Esensja”. W lipcu 2005 ukazał się zbiór opowiadań Diabeł na wieży o ich bohaterze, Domenicu Jordanie, wydany przez wydawnictwo Fabryka Słów. Jej debiutem książkowym była powieść „Miasto w zieleni i błękicie”, dziejąca się w tym samym świecie co opowiadania o Domenicu Jordanie.

M.P.: Od Pani debiutu minęło już parę lat, po drodze została Pani min. uhonorowana Nagrodą im. Janusza A. Zajdla. Co się zmieniło od tamtego czasu? Czy Pani pisarska kariera odpowiada Pani wcześniejszym wyobrażeniom?

A.K.: Od mojego debiutu nie zmieniło się wiele, a przynajmniej ja jakichś większych zmian nie odczuwam – jedyną bodaj, jaką zanotowałam, jest fakt, że po raz pierwszy zdarzyło mi się, że wydawnictwo samo do mnie napisało z propozycją wydania książki (ponieważ jednak nie wiem, czy z naszej współpracy coś wyjdzie, czy też nie, nie chcę zdradzać, o które wydawnictwo chodzi). Niemniej sama propozycja mile połechtała moją próżność. A poza tym? Mówienie o karierze to przesada, nie wydaje mi się, żeby to słowo do mnie pasowało. Ja tylko chciałam pisać, wydawać książki i mieć pozytywne recenzje, co się poniekąd spełniło (poniekąd, bo były też i recenzje negatywne), można więc powiedzieć, że odniosłam sukces, ale kariera to coś, hmm… bardziej zaplanowanego i wieloetapowego. Nie patrzę w ten sposób na swoje pisanie.

M.P.: Pani powieści są klasyfikowane jako swoista mieszanka powieści detektywistycznej i fantasy. Czy zgadza się Pani z tą klasyfikacją? Skąd czerpie Pani inspirację do tworzenia takiej literatury?

A.K.: Z klasyfikacją się zgadzam, bo dokładnie to było moim celem – tzn. napisanie czegoś pośredniego pomiędzy fantasy a kryminałem. Choć jeśli ktoś zechce zobaczyć w mojej twórczości inny gatunek/gatunki, też protestować nie będę, bo czytelnik ma prawo widzieć w opowiadaniu czy książce, co mu się podoba. A skąd inspiracja? Pewnie z czytanych w dzieciństwie lektur. Wychowywałam się na kryminałach (głównie Agathy Christie, ale też tych zgrzebnych, polskich i peerelowskich – ciekawe, kto je dziś pamięta?). Kryminał – czy szerzej: historia z zagadką – to do dziś mój ulubiony typ opowieści. Jeśli autor nie ma w zanadrzu żadnej tajemnicy, musi się nielicho napocić, żeby mnie zainteresować.

M.P.: Mandracourt w Okcytanii, gdzie toczy się akcja opowiadań traktujących o przygodach Domenica, przypomina XVII-wieczną Francję. Czy to wynik Pani fascynacji historią Francji pod władzą Ludwików, w szczególności niezwykle popularnego Ludwika XIV – Króla Słońce?

A.K.: To wynik fascynacji nie tyle Francją, co konkretnie południem Francji, gdzie kwitła kultura trubadurów piszących w języku zwanym langue d’oc, który w czasach średniowiecza konkurował ze starofrancuskim, ale został przez niego wyparty. Teraz langue d’oc (nazywany współcześnie oksytańskim albo prowansalskim) próbuje się z lepszym bądź gorszym skutkiem odtwarzać – ja trafiłam swego czasu na strony internetowe, gdzie można było znaleźć pochodzące z tego języka nazwiska czy nazwy miejscowości (i część z nich wykorzystałam potem w opowiadaniach). Perypetie Domenica Jordana to więc taka trochę historia alternatywna, czyli co by było, gdyby to południe narzuciło północy swój język, a nie odwrotnie. Piszę „trochę”, bo wiem, że niespecjalnie to widać – pisząc opowiadania skupiałam się jednak przede wszystkim na kryminalnej fabule.

M.P.: Domenic Jordan, bohater „Zabawek diabła” i „Diabła na wieży”, jest lekarzem, który poświęcił się również demonologii. To postać nękana traumami z przeszłości, pełna sprzeczności, złożona i interesująca. Jaka jest geneza powołania jej do życia? Czy wzorowała się Pani na jakimś szczególnym bohaterze?

A.K.: Dawno temu, kiedy zaczynałam pisać, czasopismo „Nowa Fantastyka” ogłosiło konkurs na opowiadanie inspirowane literaturą angielską, w którym postanowiłam wziąć udział, ale ponieważ już wtedy chodził mi po głowie pomysł cyklu opowiadań osadzonych bardziej w realiach francuskich niż angielskich, użyłam sprytnego manewru, a mianowicie dałam głównemu bohaterowi na nazwisko Jordan, co ma tę zaletę, że można je przeczytać i z angielska, i z francuska. 🙂 Cóż, konkursu nie wygrałam, ale nazwisko zostało, a osobowość bohatera rozwinęła się z czasem. Miałam sporo czasu, by nad nią pracować (dwa zbiory opowiadań), może dlatego właśnie ta postać jest ciekawsza i bardziej skomplikowana niż inne? A inspiracji konkretnym bohaterem sobie nie przypominam, choć jej też nie wykluczam – być może coś z czytanych przeze mnie książek/oglądanych filmów prześlizgnęło się nieświadomie do opowiadań. Często tak bywa.

M.P.: Niektórzy recenzenci odnajdują w „Zabawkach diabła” ducha twórczości Egdara Alana Poego. Czy był on dla Pani inspiracją?

A.K.: Aj, „duch twórczości E.A. Poego” to zdecydowanie za duży komplement. Skojarzenie bierze się pewnie stąd, że Poe lubił pisać o różnych ponurych miejscach i ja też piszę o ponurych miejscach. Ale tajemnicze ruiny czy posępne wieże to nie tylko Poe, to po prostu takie „podręczne rekwizytorium” autora grozy. Nie podejmuję się oceniać, czy korzystam z niego dobrze, czy źle (to powinni oceniać czytelnicy), ale tak czy inaczej do Poego mi daleko. A twórczość tego pisarza swoją drogą bardzo lubię, zawsze miałam skłonność do czarnego romantyzmu.

M.P.: Skąd czerpała Pani pomysły na stworzenie robiącego niesamowite wrażenie miasta Lunapolis z powieści: „Przedksiężycowi”?

A.K.: Na samym początku było wizja „piętrowego” (usytuowanego na różnych planach czasowych) miasta, na które spada kosmiczny pojazd z innego świata, burząc przy tym całą precyzyjną strukturę. Nie pamiętam już, skąd się ta wizja wzięła, ale spodobała mi się jej malowniczość. Potem pomysł zmieniał się, obrastał w różne dodatki, aż w końcu wyewoluowało z niego to, co jest w książce.

M.P.: Który z bohaterów „Przedksiężycowych” zabrał Pani najwięcej czasu przy jego kreowaniu i dlaczego? Czy to także Pani ulubiony bohater?

A.K.: Nie będę pewnie oryginalna, gdy powiem, że najwięcej czasu zajęła mi kreacja głównych bohaterów, czyli Finnena, Kairy i Daniela Pantalekisa. Nie dlatego, żeby byli jakoś bardzo skomplikowani, ale dlatego, że najczęściej znajdują się na pierwszym planie, a więc trzeba było ich wymyślić najbardziej szczegółowo. A co do ulubioności – trudno określić mój stosunek do moich własnych postaci. Lubię je, owszem, ale jednak inaczej niż lubi się bohaterów cudzych książek. Może za dobrze te własne postacie znam, żeby naprawdę się do nich przywiązać, może do takiego przywiązania potrzebna jest jednak odrobina tajemnicy, której we własnej kreacji nie potrafię znaleźć?

M.P.: Skąd wziął się pomysł na kreację wszechmocnych Przedksiężycowych?

A.K.: Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Zresztą często trudno mi jest powiedzieć, skąd się wziął pomysł na to czy tamto, moje pomysły zazwyczaj bardzo się zmieniają i ewoluują. Większość napisanych przeze mnie historii w pierwszym zarysie wyglądała inaczej niż w ostatecznej wersji, czasem te wersje wręcz nie mają ze sobą nic wspólnego. Przedksiężycowi pewnie wynikli jakoś logicznie z konstrukcji świata (jako odpowiedź na pytanie, kto miałby tym wszystkim zarządzać), ale co było konkretną inspiracją – nie wiem.

M.P.: Poza pisaniem pracuje Pani w biurze podróży. Czy to wynik fascynacji podróżami? Ma Pani jakieś swoje ulubione miejsce, które szczególnie lubi Pani odwiedzać? Jeździ też Pani jako pilot wycieczek?

A.K.: Ulubione miejsce to oczywiście morze – jakiekolwiek i gdziekolwiek, ciepłe czy zimne. Uwielbiam morze. Jednak niestety rzadko mam okazję wyjeżdżać, bo pracuję za biurkiem. Choć może się to zmieni i zostanę jednak tym pilotem?

M.P.: Jakie ma Pani plany na przyszłość? Zamierza Pani kontynuować jeszcze historię z „Przedksiężycowych”, czy też chodzi Pani po głowie całkiem nowa historia?

A.K.: Całość „Przedksiężycowych” jest już napisana, drugi tom czeka na wydanie w wydawnictwie Ifryt, trzeci wymaga jeszcze pewnych niewielkich poprawek (miałam się za nie wziąć już dawno, ech…) ale generalnie też już jest prawie gotowy. A w międzyczasie zdążyłam napisać dwie książki – pierwsza to niewielka powieść zatytułowana „Czarne”, która ukaże się pod koniec roku w wydawnictwie Powergraph, a druga to przygodowa historia młodzieżowa, dla której szukam właśnie wydawcy. W najbliższym czasie będzie jeszcze jedno opowiadanie, a potem… potem się zobaczy.

Rozmawiała: Magdalena Pioruńska

Autor zdjęcia: Elżbieta Gepfert

About the author
Magdalena Pioruńska
twórca i redaktor naczelna Szuflady, prezes Fundacji Szuflada. Koordynatorka paru literackich projektów w Opolu w tym Festiwalu Natchnienia, antologii magicznych opowiadań o Opolu, odpowiadała za blok literacki przy festiwalu Dni Fantastyki we Wrocławiu. Z wykształcenia politolog, dziennikarka, anglistka i literaturoznawczyni. Absolwentka Studium Literacko- Artystycznego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dotąd wydała książkę poświęconą rozpadowi Jugosławii, zbiór opowiadań fantasy "Opowieści z Zoa", a także jej tekst pojawił się w antologii fantasy: "Dziedzictwo gwiazd". Autorka powieści "Twierdza Kimerydu". W życiu wyznaje dwie proste prawdy: "Nikt ani nic poza Tobą samym nie może sprawić byś był szczęśliwy albo nieszczęśliwy" oraz "Wolność to stan umysłu."

komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *