Alexandra Salmela – wywiad

Sasa Salmela011Alexandra Salmela (ur. 1980) – pisząca po fińsku Słowaczka, autorka licznych opowiadań, wierszy i dramatów. Studiowała dramaturgię w Bratysławie i filologię fińską w Pradze. Mieszka w Finlandii z mężem i dwójką dzieci. „27, czyli śmierć tworzy artystę” (2010), to jej debiutancka powieść, uhonorowana nagrodą literacką dziennika „Helsingin Sanomat” oraz nominowana do prestiżowej Finlandia-palkinto i słowackiej nagrody literackiej, Anasoft Litera. Prawa do przekładu kupili wydawcy z Czech, Danii, Słowacji i Włoch.

Magda Zych: Zafrapowała mnie kwestia narracji w Twojej książce. Czytając ją, odniosłam wrażenie, że mam do czynienia ze swoistym manifestem, ze świadomym i celowym zerwaniem z najbardziej oczywistym, trzecioosobowym wszechwiedzącym narratorem, który nie uczestniczy w akcji, a tylko opisuje poczynania, a często także myśli bohaterów. W Twojej powieści w ogóle nie ma takiej narracji, są za to inne ciekawe rozwiązania.

Alexandra Salmela: Nie chodziło mi o żaden manifest. Początkowo na powieść składała się tylko historia Angie, opowiedziana z jej punktu widzenia, w formie zapisków, dzienników. Potem, kiedy zdecydowałam się uczynić z Pii drugą równoprawną bohaterkę, potrzebowałam innej metody narracji, żeby opowiedzieć o niej i o jej rodzinie. Szukałam czegoś nieoczywistego po prostu po to, by nie było nudno. Stąd samochód rejestrujący beznamiętnie przebieg rozmów i zachowania pasażerów, stąd pluszowy Pan Prosiaczek, który widzi świat oczami dziecka i nie wszystko rozumie, stąd i kotka Kasandra, która generalnie nie lubi ludzi, którzy wprowadzili się na jej teren i jest wobec nich mocno krytyczna. Te trzy przeplatające się narracje mają zbudować obraz rodziny, który czytelnik może sobie poskładać w całość i samodzielnie zinterpretować.

No właśnie, portrety obu bohaterek są pogłębione i prawdziwe, ale miałam wrażenie, że ich wady i śmiesznostki są bardzo uwypuklone. Na tym tle drugoplanowi mężczyźni jawią się jako głosy rozsądku. Czy to celowy zabieg? Chciałaś, by książka miała pewien lekko antyfeministyczny wydźwięk?

AS: Oczywiście nic w książce nie znalazło się przypadkowo, każdy zabieg jest celowy. Ja jednak nie określiłabym jej jako antyfeministyczną, choć samej siebie nie nazwałabym feministką. Bardzo się staram unikać wszelkich tego typu łatek. Co do bohaterek – one obie są w gruncie rzeczy do siebie podobne, obie mają własne obsesje, próbują nadać sens swojemu życiu, obie decydują się na radykalne kroki. Mężczyźni też mają tu swoje miejsce, w końcowych scenach Marko, mąż Pii, otwiera się przed czytelnikiem i okazuje się, że on też ma swoje problemy.

Tak, ostatni rozdział jest bardzo poruszający.

AS: Cóż, to nie jest książka o szczęśliwych ludziach. Nie chciałabym jednak zdradzać zakończenia.

Porozmawiajmy zatem o owym „Klubie 27”. Czy  ty sama, tak jak Angie uważasz, że śmierć w wieku dwudziestu siedmiu lat, która łączy Jima Morrisona, Janis Joplin, Jimiego Hendrixa, Kurta Cobaina oraz mniej znanych muzyków, których w książce wymieniasz aż trzydziestu ośmiu –  a teraz także Amy Winehouse – faktycznie ma w sobie coś nadnaturalnego?

AS: Nie, nie można tego traktować zbyt serio. Angie też wie o tym właściwie przez cały czas, choć stara się ukończyć swoje dzieło życia przed dwudziestymi ósmymi urodzinami, łudząc się, że ta „magiczna” liczba zrobi z niej prawdziwą artystkę. Jest to jej sposób na znalezienie sobie miejsca, na ucieczkę przed nieuchronną dorosłością, przed banałem życia, na który ona nie chce się zgodzić. Chęć takiej ucieczki towarzyszyła mnie samej i towarzyszy nadal, uważam, że nieuchronność dorastania i konieczność porzucenia ideałów młodości jest smutna.  Tak więc Klub 27 stał się obsesją Angie, lecz równie dobrze mogło nią być coś innego. Podobnie Piia, która jest ekoterrorystką, mogłaby mieć inną obsesję. One obie chcą nadać swojemu życiu sens i próbują to zrobić na rozmaite sposoby.

Jak w takim razie odnosisz się  do śmierci Amy Winehouse, do której doszło w rok po wydaniu Twojej książki? Nie miałaś ochoty powiedzieć „A nie mówiłam”?

AS: Nie, absolutnie. Nie łączyłam tego wydarzenia w żaden sposób z moją książką. Kiedy Amy zmarła, powieść była akurat promowana we Włoszech, tamtejszy wydawca zdobył zgodę na wykorzystanie wizerunku piosenkarki w materiałach promocyjnych, więc prawdopodobnie w świadomości włoskich czytelników istnieje jakiś związek między moja książką a jej tragiczną śmiercią. Jest on jednak sztucznie wykreowany. Choć przyznaję, że gdyby Amy umarła wcześniej, to moja książka wyglądałaby inaczej.

Co jeszcze Cię inspirowało? Kim są Twoi literaccy mistrzowie?

AS: Nie mam żadnych mistrzów. Inspiruje mnie życie, moje otoczenie, ludzkie obsesje, kontekst kulturowy, w którym dojrzewamy, który chłoniemy. Zwłaszcza o obsesjach mogłabym opowiadać przez tydzień bez przerwy, jest to dla mnie niezwykle fascynujący temat. Nie mogłabym natomiast wymienić jednego nazwiska pisarza lub na przykład muzyka, który jest dla mnie inspiracją. Nie mogłabym wymienić nawet dziesięciu ani stu. Inspiruje mnie kultura jako taka. Studiując dramaturgię w Bratysławie czytałam mnóstwo dramatów, potem na kolejnych studiach  musiałam zapoznać się z przekrojem literatury fińskiej, począwszy od Kalevali. Obecnie zasiadam w jury różnych konkursów literackich, więc czytam wszystkie nominowane pozycje. To jest całkiem sporo czytania. Jednak kiedy piszę, nie staram się wzorować na nikim konkretnym. Wszystkie dzieła przenikają do kultury, którą traktuję jako całość. Na przykład tylko Finowie mogą zrozumieć w pełni początek mojej książki, jest tam dużo odniesień między innymi do łabędzi, które są ważnym symbolem w Kalevali. Dla osoby spoza tego kręgu kulturowego te nawiązania są nieczytelne.
Także Jim Morrison jest ważną postacią w książce, można powiedzieć że jest w niej na równi z pozostałymi bohaterami. Choć Angie mówi, że dla niej najważniejsza jest Janis Joplin, to jednak jej próby poetyckie są nawiązaniem do wierszy Morrisona, a w pewnym sensie ich pastiszem.

Według Ciebie Morrison był prawdziwym poetą?

AS: On na pewno tak o sobie myślał.

A jakiego rodzaju literaturę czytujesz dla przyjemności?

AS: Od czasu do czasu sięgam po powieści detektywistyczne, one mnie najlepiej relaksują. Jednak wciąż szukam kryminału idealnego, takiego, o którym mogłabym powiedzieć że podobał mi się w stu procentach. Czasem czytam też science fiction, mamy w domu całkiem sporo książek z tego gatunku, ale nie mogę powiedzieć, że się na tym znam.

Co skłoniło Cię, żeby zacząć studiować literaturę fińską? Czemu nie wybrałaś jakiegoś bardziej popularnego kierunku, albo cieplejszego kraju?

AS: Kiedy byłam młoda i robiłam wiele głupich rzeczy zdecydowałam, że nie chcę na dłuższą metę wiązać się z dramaturgią, którą studiowałam; że chcę wyjechać z domu i zacząć inne studia w Pradze. Ponieważ na uniwersytecie w Bratysławie nie było wtedy katedry literatury fińskiej, wybrałam ten kierunek, żeby móc mój wyjazd uzasadnić rodzicom.

Czy mogłabyś mi opowiedzieć o samym procesie twórczym? Jak wyglądało pisanie Twojej debiutanckiej powieści?

AS: Zaczęłam pisać historię Angie na studiach w Pradze. Chciałam sprawdzić, czy umiem pisać po fińsku i czy w ogóle jeszcze umiem pisać, bo od dziecka pisywałam różne rzeczy, ale na pierwszych studiach miałam kilkuletnią przerwę. Zaczęło się więc od luźnych fragmentów na temat tej bohaterki. I tak się złożyło, że tekstem zainteresował się fiński wydawca. Zapytałam, czy byłaby szansa na wydanie większej całości i dostałam odpowiedź twierdzącą. Tak więc pracowałam nad powieścią, wiedząc już, że prawdopodobnie zostanie opublikowana. Ta świadomość dodawała mi motywacji. Samo pisanie to dla mnie duża przygoda: znam punkt wyjścia dla historii, wiem, kim są postacie i wiem, dokąd ta opowieść dąży, znam zakończenie. Jednak to, co dzieje się „pomiędzy” jest dla mnie zagadką, wydarzenia dzieją się w miarę pisania, postacie nabierają życia. Praca twórcza bez tego elementu niepewności byłaby dla mnie pozbawiona sensu. Od dwóch lat jeżdżę z moją książką po różnych krajach i rozmawiałam o niej tyle razy, że teraz widzę ją zupełnie inaczej i to w pewnym sensie też jest częścią procesu twórczego.

Czy wyobrażasz sobie inną karierę? Kim byłaby Alexandra Salmela, gdyby nie została pisarką?

AS: Oj, nie nazwałabym siebie pisarką. Wydałam dopiero jedną książkę.

Ale od razu nagradzaną. Ile zatem pozycji musiałabyś mieć na koncie, by we własnych oczach zasłużyć na to miano?

AS: Nie chodzi o ilość. Myślę, że po prostu będę wiedziała. A jeśli to poczucie nie przyjdzie nigdy, to trudno. Mogę robić wiele innych rzeczy, mogę tłumaczyć lub poświęcić się karierze naukowej. Choć oczywiście nie protestuję, kiedy ludzie nazywają mnie pisarką. Tak jest łatwiej.

Nad czym obecnie pracujesz? Czy możemy liczyć na następcę „27”?

AS: Tak, zaczęłam już pisać drugą powieść. Nie mogę na razie za dużo o niej powiedzieć, bo tak jak wspominałam, historia tworzy się w miarę pisania. Niedawno też skończyłam serię baśni dla dzieci, czekam teraz tylko na ilustracje. Zbiór ukaże się niedługo, jednocześnie po fińsku i słowacku. Myślę, że te historie będą ciekawe nie tylko dla dzieci, dorośli mogą je odczytać po swojemu.

Jak każdą dobrą baśń.

AS: Właśnie.

Dziękuję bardzo za tę ciekawą rozmowę.

AS: Dziękuję.

Rozmawiała: Magdalena Zych

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *