Ad hoc

Bywając w tym mieście, oprócz zwiedzania miliona zabytków, warto wstąpić na dworzec kolejowy. Główny, położony niedaleko Drugiej Alei, z kilometr od publicznej biblioteki, gdzie wiele książek jest zakazanych. W zimę na dworcu można tylko marznąć, w lato natomiast miło spędzić czas, przyglądając się ludziom. Głównie są to studenci, niewybredni w gestach. Niektórzy witają moje miasto czarnym humorem i westchnieniem. Mają minę krytyków literacki albo obieżyświatów, którzy widzieli nawet dzicz Amazonii. Nawet nie wiedzą.

Niektórzy natomiast usiłują wierzyć w to, że dobrze zrobili wracając. Uśmiechają się do ludzi, siedzących na ławce, przerzucając bagaż na drugie ramię. Lubię tych ludzi, ale także im współczuję. Czasami podejmujemy niezależne od nas wybory, co później różnie skutkuje. Tak czy siak, jakoś będzie bywać.

Czas uleczy wszystko.

Wchodząc do sporego budynku, widzimy przed sobą kolejne przeszkody. Schody wydające się mówić: uciekaj jak najszybciej! Od czasu do czasu myślę, że powinnam sobie stamtąd iść, ale to pojedyncza nić w tkaninie moich myśli.

Więc pokonując schody, pokonujesz pierwsze granice. Na prawo- kasy. Na lewo-kasy niekoniecznie. Rozpiski, zawiadomienia, wieczny tłum ludzi z torbami i bagażami. Kasy prawie nigdy mnie nie obchodziły. Ale w czasie przełomowych chwil w życiu miały swój wyraźnie zarysowany udział. Krótkie, acz treściwe.

Ja idę prosto. Przez drzwi automatyczne, aż do długiego i szerokiego korytarza z kapliczką i garstką sklepików. Wszędzie sklepy, zdają się one zalewać wszystko zawartością. Okropne uczucie w czasie kryzysu. Jakaś budka z fast-foodami, sklepiki z chińszczyzną. Dwa, trzy antykwariaty, a mnie i tak interesuje ten jeden. Przyglądam się tęsknie książkom za szybą. W czasie kryzysu nawet one są droższe, co nigdy nie będzie budowało od nowa mody na literaturę.

Nigdy.

Stłumiam uczucie żalu i zniechęcenia.

Jakże trudno to zrobić w taką pogodę!

Pocieram dłonie, podchodząc pod automat ze sztucznymi, ale ciepłymi napojami. Chyba bezpieczniejsza będzie herbata. Wrzucam zdrętwiałymi palcami monety i czekam. Po chwili wyciągam kubeczek i dmucham na niego. Zawszę parzę sobie język, dziś wolałabym tego uniknąć.

Odwracam się i moja uwaga zostaje przykuta przez dwóch mężczyzn, niosących pokryte śniegiem, rozpadające się książki. Jedna kartka była odizolowana od innych i zgięta, teraz wisiała na ramieniu.

Jak dusza na ramieniu.

Kartka na ramieniu. O wiele ładniejsze przysłowie.

Ale czemu niosą tak zniszczone książki. I brudne? Dworcowy antykwariat nie sprzedaje takich pozycji. Znam ich stan. One są inne, czystsze. Dlatego droższe.

Zatrzymują się oni przy postawnym mężczyźnie, o gładko ogolonej twarzy. Wysłuchuje nerwowych pracowników, jego czoło dekoruje zmarszczka. Podchodzę bliżej, niby badając cenę Wstępu do psychoanalizy Freuda.

-…co za ludzie żyją w tym świecie…

-Myślę, że to nawet lekko zabawne..

-Zabawne? W życiu nie widziałem większej ludzkiej głupoty, stary, to jest chore! Na peronie leży około pięćdziesięciu książek! I my musimy je pozbierać!

Unoszę brwi, zszokowana, popijając herbatkę. Już ostygła od zimna, wiecznie pędzącego w korytarzu. Wysoki mężczyzna kończy dialog młodych zdecydowanym gestem. Idzie w wskazane przez nich miejsce. Skręca w lewo, za moim antykwariatem. Podążam za nimi. Sklep świeci pustkami. Schodzę jak gdyby nigdy nic, po oblodzonych schodkach. Zima daje się we znaki, pomimo późnego marca. Wszędzie zaspy śniegu i zaspy słów. Uważnie patrzę w dół, aby się nie potknąć. To by nie wyszło nam na zdrowie.

Kiedy udaje mi się zejść, patrzę przed siebie.

Staję w pół kroku.

Otwieram zdrętwiałe usta.

Naprawdę?

Widziałam wiele widoków. Widziałam nędzę. Ból, cierpienie i ślepotę. Perwersję i wyuzdanie w podkinowym kasynie. Ale nigdy nie widziałam tylu rozsypanych książek na peronie. Książek leżące w śniegu, tam-obumierające.

Wielkie cmentarzysko, najprawdopodobniej literatury klasycznej. Straszny widok dla pisarza-amatora, z czerwonym długopisem, przestarzałą maszyną.

Książki pozostawione chaotycznie, jakby sprawcy tego całego przedstawienia spieszyło się na pociąg. Któżby zostawił te książki? Niektóre bez okładek, albo lezące bezwładnie na ziemi, z rozsuniętymi ramionami. Biedna, upadła literatura we współczesności. Widzę obraz Munka w tym całym zimowym spektaklu i to mnie przeraża.

Ludzie podnoszący książki, klną siarczyście. Posyłają wszystkich do diabła. Otrzepują książki o swoje kurtki i szaliki. Patrzę w dół, powoli stąpając po ziemi. Dostrzegam żółtą okładkę, znaną z mej biblioteczki. Moje ulubione wydawnictwo. Schylam się i podnoszę tomik. To wiersze Puszkina. Grube, ale jego słowa jak zwykle leciutkie.

Otwieram i patrzę na jej stan. Pożółkłe kartki, lekko kruszą się w palcach. Czarne litery dają się rozczytać. Jedna kartka wystaje, krzywo wyrwana. Bezradnie chowam ją do wnętrza płaszcza. Otrzepuję ją dokładnie ze śniegu. Wkładam do kieszeni także ją. Idąc dalej, schylam się i podnoszę resztę książek.

Na chwilę robi mi się smutno.

Książki uświadamiają sobie powoli, że zostały zdradzone. Pisarze i poeci rzucają z gniewem swoje pióra. Również mam ochotę to zrobić. Czasami przestać pisać. Żeby przez wiele miesięcy nikt nie wydawał książek. Jakby to było? Zamknięte biblioteki, księgarnie, nawet usta wybitnych koneserów. Cały świat słów hermetycznie zamknięty.

Siadam ociężale na skraju ławeczki i pozwalam nostalgii ogarnąć w całości moje oczy.

Czy książki wybaczają zdrady?

-Dobrze, że ich twórcy pomarli przed tym literackim Armagedonem.-rozlega się tajemniczy głos za moimi plecami.

-Huh?- podskakuję i gwałtownie odwracam się.

Za mną stoi mężczyzna, przypatrując mi się z ciekawością. Potem postać obchodzi ławkę i cicho siada koło mnie, w idealnej wręcz odległości. W ręku trzyma jakiś bury tom.

-To Miłosz.- mówi, podnosząc książkę wyżej.-To Bukowski.-odchyla poły płaszcza, ukazując małą książeczkę w wewnętrznej kieszeni.- A to Winstony. Miałaby pani ochotę? – wyciąga z kieszeni spodni pudełko papierosów.

Uśmiecham się do niego lekko.

-Nie, dziękuję, nie palę w czasach kryzysu- odpowiadam cichym głosem, wpatrując się w niego.

Jest przystojnym, ciemnym blondynem o zielonych oczach. Kiedy się uśmiecha, koło jego oczu powstają urocze zmarszczki. Usta są pełne i widać, że ma wiele do powiedzenia. Szkoda, że nie ma dołeczków. Byłby idealny.

-Ależ oczywiście, rozumiem, proszę pani…- tajemnicze oczy iskrzą, kiedy zapala papierosa. Zaciąga się głęboko i wypuszcza na bok powietrze. Rozgląda się dookoła, aż jego wzrok pada na trzymane przeze mnie książki.

-Też cię zastanawia kto zostawił te książki?- spytałam go.

-Znam wielu szaleńców, aż czasami wątpię, że żyję tak mało lat. Ale chyba nikt nie wyrzuciłby klasyki. -Podnosi kolejną książkę, leżącą pod ławką. Otrzepuje ją trzema szybkimi klepnięciami, po czym kładzie sobie na kolanach.

-Też znam paru pomyleńców.- śnieg powoli przestaje padać-I też tak uważam. Ona powinna zajmować ważne miejsce, nie tylko odgrywać rolę lektur dla znudzonej życiem młodzieży. To jakby Internet był tylko dla starych ludzi.

Nieznajomy głaszcze książkę i patrzy przed siebie.

-Myślisz, że to kiedyś zginie? Cała literatura i jej twórcy? Nikt nie będzie wiedział kto to Wilde, Krasicki, Hardy…. Wyobrażasz sobie, co by to było?

Wzdycham ciężko.

-Czasami, kiedy kończę jakąś ciekawą książkę, o tym myślę. Ludzie będą edukowani przez roboty, roboty zaś przez garstkę starych ludzi, którzy pamiętają jeszcze jak czytać papierowe utwory. –odpowiadam mu.

Kończy papierosa i zrzuca niedopałek na ziemie. Depcze go, aby całkowicie zgasł i podnosząc, wyrzuca do kosza obok.

-To jest po prostu smutne.-kwituje moją wypowiedź i patrzy na zegar. –Pewnie pani się spieszy. Nie będę pani zatrzymywał.

Podaje mi rękę, a ja ochoczo ją przyjmuję. Bycie kobietą czasami się opłaca. Wstaję i prostuję plecy. Żeby mu spojrzeć w twarz, muszę zadrzeć głowę.

Nadal uśmiecha się do mnie uroczo, ale jakiś mroczny cień przelatuje mu przez twarz i chmurne oczy.

-Wie pani…. Zamieniliśmy zaledwie kilka zdań, wypartych z naszych głów. Parę zdań, ale zdaję mi się, że znam panią od dawna. Od zarania dziejów, które powoli się kończą.

Przypatruję mu się z uwagą i lekką nutą niepewności.

-Być może dziś jest pełnia. I być może nie powinienem tyle opowiadać.- skłania mi się lekko. Gładko się odwracając, po prostu odchodzi z książkami pod pachą.

-Nie! Niech pan…

-Poczeka?

-Tak…

-Nie jest pani pewna swych pragnień, prawda?

Patrzę na niego, pozwalając się przejrzeć na wylot. On śmieje się do mnie.

-Jestem tutaj co sobotę.

-To dlatego pana nigdy nie widziałam. Ja bywam tu zazwyczaj w piątki, po życiu…

– Południe, sobota, antykwariat. Proszę przeczytać Puszkina. Pięknie pisze.

Odchodzi, a ja uśmiecham się do jego pleców. Książki zostały zabrane przez pracowników, Puszkin bezpiecznie ostał się ze mną.

Czemu nasza podświadomość sprawia nam rozkosze, współpracując z losem. Ten z kolei podtyka nam jasne umysły i jasne słowa.

Czemu tak jest?

Nigdy nie miałam pojęcia.

Ale wiem na pewno, że czasami najlepszym pomysłem jest wstąpienie na miejscowy dworzec kolejowy, omijając dziwne, nowoczesne zabytki. Nieważne gdzie, dokąd, po co idziecie i co oglądacie.

Wstąpcie czasem na owy dworzec.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *