Widok Delf cz. 1

 

– Zobacz, z jaką gracją porusza skrzydłami i jaki jest umięśniony. Hej, wraca!
– Namierzył kolejną smakowitą cukrówkę?
–Tak, zaczyna się polowanie. Wstawaj! Prędko, nie możemy tego przegapić!

Poderwały się z ziemi i zaczęły się wspinać, przecinając wzgórze, tak by dotrzeć jak najszybciej na drugą jego stronę, tę, którą skrywał jeszcze cień wierzchołka.

Sokoły, kiedy pikują, są najszybszymi stworzeniami na ziemi.
By zobaczyć polowanie, dziewczynki musiały się spieszyć.

Ptak wydał z siebie charakterystyczny pisk. Usłyszały go wyraźnie. Był bardzo blisko, tuż nad ich głowami. W dole, jakieś czterysta metrów od miejsca, gdzie stały, w małej niecce, w ktorej gromadziła się poranna wilgoć, przycupnęła para gołębi. Już wyczuły niebezpieczeństwo, rozpierzchły się w przerażeniu i wzbiły w powietrze, każdy próbował ratować swoje pióra. Sokół złożył skrzydła i runął na wybrany cel.

– Już po nim! – Powiedziały jednocześnie.

Ta część historii naturalnej nie była już taka ciekawa. Dziewczynki nie miały chyba zamiaru przyglądać się rozszarpywaniu ofiary. Otrzepały ręce i ruszyły w dół zbocza wydeptaną ścieżką. Wyglądały na jakieś dwanaście, może trzynaście lat. Nosiły podobne biało-czerwone tuniki, upięte na ramionach za pomocą ozdobnych brosz wykonanych z brązu. Pochodziły zatem z domów, gdzie nie brakowało ani chleba, ani oliwy. Kolory ich szat sugerowały, że są uczennicami szkoły przyświątynnej, w której prawdopodobnie spędzały większość popołudni. Ten poranek podobny był do wielu poprzednich. Wstawały przed świtem. Cyrianka podbierała w kuchni kilka placków, mały bukłak z oliwą i większy z wodą, zawijała w płótno, przewiązywała sznurkami i przewieszała sobie przez ramię. Przed wyjściem zaglądała jeszcze do warsztatu ojca z zamiarem wyszperania jakiegoś cennego odpadu – ojciec był świątynnym brązownikiem i pozłotnikiem, który czasami łapał się za głowę, oskarżając samego siebie o bałaganiarstwo i niedopatrzenia, kiedy nie mógł znaleźć któregoś z narzędzi albo – co gorsza – płatka srebra. Narzędzia zazwyczaj w jakiś tajemniczy sposób wracały na swoje miejsca, cenne płatki kruszcu już niekoniecznie. Gdyby dowiedział się, kto je podbiera i jakie znajdują zastosowanie, z całą pewnością Cyrianka nie uniknęłaby konsekwencji, do tej pory udawało jej się jakoś ukryć przed ojcem swoją słabość do błyskotek. Mogła być wdzięczna Purycji, która przygotowywała dla niej kąpiel i nigdy nie pisnęła swojemu panu słówka o tym, jak trudno zmyć Cyriance posrebrzone kolana.

Jej przyjaciółce wyjście z domu zabierało więcej czasu. Troska o wygląd nie pozwoliłaby jej nigdy na to, by pokazać się komukolwiek oprócz swojej niewolnicy z włosami w nieładzie czy w źle ułożonej tunice. Cyrianka czekała na nią w umówionym miejscu, z którego rozciągał się rozlegly widok na dolinę i budzące się miasto.

Nie mamy stąd tak daleko do morza. Dlaczego ojciec nie jest kupcem? Musiałby wtedy częściej przemierzać tę w sumie niewielką odległość. Może nawet zabrałby mnie kiedyś ze sobą? A gdyby się nie zgodził, znalazłby się sposób na to, by wśliznąć się niepostrzeżenie do któregoś z wozów. Mogłabym wtedy stanąć na pokładzie statku i popłynąć w nieznane. Ujrzeć potwory morskie, przeżyć nawałnicę, albo gdyby statek się rozbił – chwycić się jakiejś belki lub drewnianego masztu i dopłynąć do jakiejś maleńkiej wysepki! Co to byłaby za przygoda!
O! albo jak Dedal zbudować skrzydła i wzbić się wysoko, ponad domy, ponad góry, a potem nad rozszalałymi falami odlecieć na północ, ku dzikiej Germanii.

– Obudź się pastereczko, wstajemy! – brutalnie sprowadziła ją na ziemię Tea.

We wczesnych godzinach porannych, zanim pierwsze promienie słońca przedarły się przez górskie szczyty, drogą z Delf do Jaskini Korycyjskiej, szczególnie w dniach, gdy odbywały się seanse u kapłanki, ciągnęły tłumy pątników. Ci, którzy wiedzieli, że nie dostaną się przed oblicze Pytii, wybierali pielgrzymkę do pradawnej groty – świątyni poświęconej Matce Gai. Był to najlepszy czas na zawieranie nowych znajomości, lub chociażby przyglądanie się nieznajomym twarzom i zgadywanie, kto jest kim.

Wielobarwny korowód wspinał się skalistą górską ścieżką. W powietrzu unosił się szary pył. Nikt nie rozmawiał zbyt głośno, wyglądało to tak, jakby wczesna pora sprzyjała kontemplacji.

– O ten, widzisz? Mężczyzna w pasiastej tunice, który jedzie na osiołku. Obok niego idzie jakaś młoda kobieta.
– Z chustą na głowie?
– Nie. Ten w czarno-czerwonej tunice, a jego towarzyszka ma jasne, rozpuszczone włosy.
– Cyrianko, która dziewczyna, poza tobą nie upina włosów?! To chłopak!
– A rzeczywiście masz rację!
– To, że ty unikasz grzebienia, nie znaczy, że inne kobiety postępują podobnie! – rzuciła z lekką kpiną jej towarzyszka, która mogła poszczycić się nie tylko pięknymi lokami, ale i niezwykłymi zdolnościami fryzjerskimi swojej niewolnicy.
– Tea, podejdźmy bliżej. – Jej przyjaciółka ewidentnie miała ochotę dokładniej przyjrzeć się dwójce pielgrzymów. – Pospiesz się, bo ich zaraz zgubimy.
– Jak myślisz, kim on jest?
– Nie wiem, ty jesteś lepsza w zgadywaniu, Cyrianko.
– Myślę, że jest cieślą, że przybyli z Aten.
– Kto, ten młody?
– Oj, Teo, młody może pomagać staremu. A może jest uczniem jakiegoś ateńskiego myśliciela?
– Syn cieśli? Żartujesz. Popatrz na jego strój. Czy ubogiego stolarza byłoby stać na osiołka i utratę zarobku choćby z jednego dnia pracy?

Dziewczynki szły ścieżką powyżej szerokiego traktu, wybieranego przez tłumy. Dwójka wędrowców posuwała się dosyć szybko, wymijali innych pątników, jakby się dokądś spieszyli. W niecałe trzy godziny dotarli na miejsce. Przed wejściem do jaskini stał sznur chętnych do złożenia ofiar bogini ziemi. Starszy mężczyzna zsiadł z osiołka, ale nie oddał go człowiekowi, który tylko czekał, by przejąć wędzidło i zarobić choćby leptę. Młodszy podszedł do wejścia do jaskini, lecz się nie przepychał. Postał chwilę, odwrócił się i rozejrzał. Wyglądało to tak, jakby próbował odgadnąć intencje innych pielgrzymów. Potem przeniósł wzrok wyżej, ponad tłum. Zamyślił się?

Jest wysoki, ciekawe, ile ma lat. Na pewno starszy ode mnie. Może siedemnaście, może i więcej? Kim jesteś, młody człowieku? Jak masz na imię? Cyrianko, jeśli chcesz czegoś się o nim dowiedzieć, to nie ma innego wyjścia, jak tylko z nim porozmawiać. Myśl dobra, ale jak to zrobić? Normalnie, podejść. A gdzie Tea?

Tea stała już na głównym trakcie i wpatrywała się w wejście do jaskini. Wyglądała tak, jakby wzrokiem próbowała przeniknąć skały. Zagadkowy uśmiech błąkał się na jej twarzy.
– Hej, Tea, co ty robisz? – Cyrianka dopadła do przyjaciółki, wyrywając ją z zamyślenia.
– Tam, nad wejściem do groty!
– Co takiego? Kogo tam widzisz?
– Nie kogo, tylko co. Nasz sokół.
– Co ty mówisz, Tea? Gdzie?
– Na krzywym drzewku laurowym.
– O, jest! Tam, na gałęzi. Przecież te ptaki unikają ludzi – zdziwiła się Cyrianka.

Wpatrzone w ptaka nie zauważyły, że pątnicy, których obserwowały wcześniej, zeszli już na trakt wiodący z powrotem w stronę Delf. Starszy mężczyzna spokojnie tłumaczył coś młodszemu, tamten słuchał z powagą. Kiedy mijali Cyriankę i Teę, młodszy podniósł wzrok. Zatrzymał się. Cyrianka dokładnie w tym momencie przypomniała sobie o nieznajomych i chciała ich poszukać. W odległości paru kroków stał ów chłopak i patrzył wprost na nią.

Teraz wyglądała na przestraszoną lub na przyłapaną na gorącym uczynku, chyba się zawstydziła. A on wręcz przeciwnie. Wyprostował się, powiedział coś do swojego towarzysza podróży i podszedł do dziewcząt, tak po prostu.

– Jesteście stąd, prawda? – zagadnął. Mam na imię Filadelf, a ty? To twoja przyjaciółka? – zwrócił się najpierw do Tei.
Ciekawość zwyciężyła. Cyrianka popatrzyła na przyjaciółkę. Tamta już wyciągała rękę do chłopaka, przedstawili się sobie. A teraz czekał na nią. Podeszła.
– Cyrianka. Przyszłyśmy tu za sokołem.
– Masz swojego sokoła? – zaciekawił się.
– To dziki ptak, nie jest ani mój, ani Cyrianki – wtrąciła Tea.
– Wracacie do Delf? – zapytał.
– Tak, mieszkamy w dolnych Delfach.
– Czy zaszczyciłybyście nas swoim towarzystwem? Chciałbym poznać kogoś stąd, zapytać o codzienne życie mieszkańców pępka Hellady. Wuj ma dziś umówione spotkanie z Pytią, ale mnie nie zaproszono.
– Szybki jesteś. – Cyrianka skwitowała jednym wyrazem słowotok Filadelfa.
– Prawda. Masz rację, ale ja wiem coś, czego ty nie wiesz, Cyranko, Teo – chłopak przeniósł wzrok i na nią – jutro, jeszcze przed zachodem słońca, opuścimy Delfy.

Swobodne i niewymuszone zachowanie Filadelfa chyba peszyło Cyriankę. W przeciwieństwie do jej przyjaciółki Tea nie wyglądała na skrępowaną. Najwidoczniej spodobał się jej młody Ateńczyk. I kiedy już chciała podjąć z nim rozmowę, osiołek, na którym jechał starszy pielgrzym, skubnął ją w łokieć. Odwróciła się. Towarzysz Filiadelfa zsiadł z osła, podszedł do niej i ją przeprosił. Emanował z niego taki spokój, że Tea, która na końcu języka miała jakąś kąśliwą uwagę, natychmiast o niej zapomniała. Dystyngowany Ateńczyk z całą pewnością nie należał do tej grupy Greków, którzy przyjechali do Delf, bo tak wypadało, albo dlatego, że ich sąsiad też tu był. Siwe kosmyki po bokach błyszczącego czoła i długa broda świadczyły o słusznym wieku. Spokojnie mogłaby go zapytać o wspomnienia z wybuchu konfliktu peloponeskiego.

– Nie chciałabyś wiedzieć, po co tu przyszliśmy? – zagadnął.
– Oczywiście, że tak. A zatem: dlaczego przybyliście do naszego miasta?
– Szukam prawdy o przyczynie śmierci mojego przyjaciela. Został skazany na śmierć, ponieważ potraktował bardzo poważnie słowa, które kiedyś usłyszałem od wyroczni.
– Źle zinterpretował przepowiednię?
– Pytia nazwała go najmądrzejszym człowiekiem, on zaś uważał, że mądry może być tylko bóg. Rozmawiał zatem z ludźmi, by znaleźć kogoś mądrzejszego od siebie.
– I napotykał samych głupców?
– To nie tak. Swoje życie traktował jak zadanie.
– Czyli jak?
Ich pogawędka zlała się z gwarem, jaki panował na trakcie.

Cyrianka i Filadelf szli przed nimi.
– Jakie pytanie chce zadać Pytii twój wuj?
– To będzie długa opowieść, Cyrianko. – zaśmiał się chłopak.
– Z przyjemnością wysłucham waszej historii.
– Wuj zna Delfy, wiele lat temu, kiedy jeszcze był młody, rozmawiał z Pytią.
– Niesamowite! Ja i Tea jesteśmy uczennicami w przyświątynnej szkole, ale jeszcze nigdy nie uczestniczyłyśmy w prorockich seansach. Co usłyszał od kapłanki?
– Chciał dowiedzieć się, kto jest najmądrzejszym z ludzi. I wiesz, na kogo wskazała wyrocznia?
– Nie, powiedz proszę.
– Na ateńskiego filozofa, Sokratesa!
– A kto to jest?
– Już nie żyje. Był przyjacielem mojego wuja. A ja miałem to szczęście, że przyjął mnie do grona swoich uczniów. To chyba najsławniejszy Ateńczyk, nie do wiary, że o nim nie słyszałaś. Niecałe dwa lata temu, po długim i głośnym procesie, został skazany na śmierć.
– Za co?
– Oskarżenie mniej więcej brzmiało tak: „Sokrates jest winny nieuznawania bogów uznawanych przez polis oraz wprowadzania nowych bóstw, a także psucia młodzieży”.
– Sugerujesz Filadelfie, że nie powinnam z tobą rozmawiać? Jesteś wszak uczniem tamtego filozofa.
– Jeśli chcesz, możesz odejść – powiedział to tak, jakby rzucał jej wyzwanie.
– Obce bóstwa, czyli kto taki?
– Jesteś pewna, że chcesz, abym mówił dalej?
– Mam prawo jeszcze nie wiedzieć, czego chcę. – Uśmiechnęła się. – Proszę, mów dalej.
– Sokrates wierzył w jednego boga. Nazwał go dajmonionem, głosem wewnętrznym, ostrzegawczym, duchem prawdy niezależnej. W ten sposób, w oczach polis samego siebie uczynił bogiem. Ateny podziwiały go i jednocześnie nienawidziły.
– Dlaczego?
– On nie obawiał się mówić ludziom prawdy. Podczas rozmowy z Sokratesem każdy, kto sądził, że ma władzę i że pozjadał już wszelkie rozumy, wychodził na głupca.
– Był zwykłym pyszałkiem.
– Dokładnie. Według Sokratesa tylko bóg może być naprawdę mądry. Człowiek, póki żyje, nie potrafi posiąść mądrości, ponieważ ona jest nieuchwytna. Jej należy szukać. Dla Sokratesa śmierć była wyzwoleniem. Wydaje mi się jednak, że do końca miał nadzieję, że polis uszanuje go, jako filozofa, który ma Helladzie wiele do zaoferowania. Tak się jednak nie stało.
– A co on podarował tobie?
– Niewiedzę, Cyrianko. Ubóstwo. Wskazał kierunek, podprowadził mnie do szlaku i powiedział: „Dziecko, już czas, idź”.
– Nie rozumiem.
– Powiedz, czy Pytia daje bezpośrednie odpowiedzi na pytania pielgrzymów?
– Nie, oczywiście, że nie. Każdy powinien poszukać znaczenia jej słów w sobie samym.
– Widzisz, Sokrates mówił podobnie. Nie dawał prostych rozwiązań. Wskazywał tylko właściwy kierunek i mówił: „Szukaj! Pytaj! Kieruj się pragnieniami serca i głosem daimoniona i nie przywiązuj się do rzeczy”.
– To ostatnie nie obowiązuje w Delfach.
– Filozof, kiedy przywiązuje się do rzeczy, zatrzymuje się w drodze i przestaje być filozofem. Innymi słowy: bogactwo ogłupia i prowadzi do utraty ducha. Według Sokratesa każda cywilizacja, która próbuje jedynie powiększać i zachować swoje bogactwa, jest już w stanie upadku.
– Ciekawe. Do Delf przybywają ludzie po odpowiedzi, otrzymują je, potem zazwyczaj przestają pytać, wierząc w prawdziwość słów Apolla!
– Sokrates za pośrednictwem mojego wuja otrzymał odpowiedź, ale w nią nie uwierzył. Zaczął szukać, podawać w wątpliwość własną mądrość, do samego końca nie spoczął na laurach.

Ich rozmowę przerwał kwik osiołka, który zatrzymał się na środku drogi i odmówił współpracy wujowi Filadelfa. Tamten odpiął sakwę z wodą i napoił zwierzę. Zaczynała się najgorętsza pora dnia. Podróżni postanowili zatrzymać się na odpoczynek w pobliskim gaju oliwnym. Do miasteczka było już niedaleko. Dachy świątyń i skarbców oraz wysokie, posągowe kolumny drgały w południowym słońcu, wyglądały jak nierzeczywiste.

Kiedy Filadelf wprowadzał Cyriankę w tajniki filozofii swojego mistrza, do wrót jej domu zbliżała się grupa kapłanów delfickich. Na widok świętych mężów ojciec Cyrianki, który pracował przy wysokim piecu przed domem, najpierw odłożył narzędzia, następnie wytarł dłonie w skórzany fartuch i wyszedł na powitanie, wołając do siebie młodego pomocnika ze słowami: „Powiedz pani, by naszykowała poczęstunek dla szanownych gości”.
– Talusie, bądź pozdrowiony!
– Bądź pozdrowiony, Ischyrionie. Czemu zawdzięczam widok twojej osoby w tak zacnej asyście – tu skłonił się pozostałym kapłanom – w moich skromnych progach? Zapraszam serdecznie do środka. W taki żar należy spocząć w cieniu, przy dźwiękach strumienia fontanny. Zapraszam, zapraszam, wejdźcie, szanowni goście.

Talus przywołał kuchenne służące i nakazał donieść stągwie z wodą do obmycia dłoni i stóp, zażądał też kielichów i bukłaków z najlepszym winem.

Kiedy już goście zasiedli w cieniu drzewek pomarańczowych, niewolnice każdemu z nich podały kielichy z winem. Pokłoniły się swojemu panu i udały się po przygotowany już skromny poczęstunek. O tej porze bowiem nie przygotowywano ciepłych posiłków. Gościom przyniesiono w miseczkach suszone daktyle i figi, szare pomarszczone oliwki oraz miękkie, kozie sery.
Po zakończonym posiłku Talus sam powtórnie napełnił kapłanom kielichy, po czym usiadł na swoim miejscu. Czekał.
– Talusie, twój dom i jego mieszkańców spotkał niezwykły zaszczyt. Rada kapłanów zdecydowała, by twoja najmłodsza córka asystowała przy dzisiejszym seansie, tuż przy trójnogu świętej wyroczni. Jeśli przejdzie próbę pomyślnie, zostanie włączona w grupę siedmiu kandydatek Pytyjkos. Jedna z nich już wkrótce zastąpi wieszczkę.
– Najjaśniejszy panie, pozwól zapytać: na czym będzie polegała ta próba?
– Talusie! – Kapłan wypowiedział jego imię, mocno akcentując pierwszą i ostatnią sylabę.
– Panie?
– Przyprowadź swoją córkę do świątyni dziś, gdy cień zacznie się wydłużać. Boski Apollo nie lubi czekać.
– Tak panie – odpowiedział posłusznie Talus.

Maria Peszt 

About the author
Maria Peszt
przede wszystkim mama małej czwórki (Martynki, Miry, Michałka i Maksa); absolwentka iberystyki na UJ i studentka Studium Literacko-Artystycznego UJ. Uwielbia góry, las i łąkę. W wolnym czasie pisze baśnie, wiersze i opowiadania, śpiewa, maluje i szuka natchnienia w spotkaniach z przyjaciółmi i w historiach wyczytanych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *