Kiedy zaczyna się grudzień, z niecierpliwością oczekujemy Bożego Narodzenia. Kobiety gorączkowo krzątają się w kuchni. Planują, kupują, przygotowują i sprzątają. Rzec by się chciało: praca wre. Zanim się obejrzymy, przed nami już tylko godzina do Wigilii. W myślach sprawdzamy, czy wszystko jest gotowe. Jest. Zatem możemy zasiąść do stołu i do frykasów, tak pieczołowicie szykowanych od kilku tygodni.
Właśnie tak zwykle wyglądał czas przed świętami u bohaterek powieści „Strajk na Boże Narodzenie”, napisanej przez Sheilę Roberts. Wiele tygodni wcześniej zaczynają myśleć o przygotowaniach, o tym, co jeszcze trzeba zrobić, jakie prezenty kupić. Tylko mężowie, niczego nieświadomi, spraszają znajomych, oglądają mecze, a kobiety w tym czasie miotają się od lodówki do kuchenki, tworząc najsmaczniejsze na świecie potrawy, które potem cieszą podniebienia gości.
W „Strajku na Boże Narodzenie” kobiety w obliczu wizji świątecznej katastrofy i porażek mężów przy organizacji biesiad zajadają się czekoladą lub inną słodką przekąską. W ten sposób zagłuszają swoje wyrzuty sumienia i stres, który niestety nieustannie im towarzyszy. Faceci natomiast włączają tryb olewaczy i nie dają się zwariować. Ale czy aby jest to metoda na odpowiednie świętowanie? Czy nie będzie im żal pysznych cukierków oblanych czekoladą, puddingu z fig, ciasteczek maślanych bądź kruchych pasztecików z ciasta filo?
Facet w kuchni bowiem okazuje się być totalną pomyłką, czego dowodzą spalone indyki, chipsy i ciasteczka na stole na imprezie. A gdyby jeszcze tego było mało, prowiant kończy się, zanim wszystko na dobre się rozkręci. Szybko do kobiet dociera, że ich mężczyźni nie potrafią ogarnąć wielu rzeczy, z którymi łatwo daje sobie radę każda z nich. A jest to dość dziwne, zważywszy na fakt, że to głównie mężczyźni są lepszymi kucharzami i to właśnie oni dzierżą władzę w królestwie kuchennym większości restauracji.
W książce „Święta, święta…” Annie Sanders, duetu dziennikarskiego, nie wszystkie kobiety potrafią podołać obowiązkom takim jak ogarnięcie przyjęcia wigilijnego czy świąt w domowym zaciszu. Od wielu miesięcy czytają poradniki, uczą się gotować, gromadzą produkty, by potem i tak wszystko stało się klapą.
Dodatkowo kiedy spada śnieg, catering nawala, dostawy zawodzą, okazuje się, ze zapasy zrobione i zachomikowane z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem są wybawieniem dla pułku gości, który niespodziewanie staje w drzwiach, i dzięki temu, że spiżarnia pęka w szwach, można gładko i bez trudu zorganizować imprezę pod Jemiołą dla mieszkańców miasteczka, która z powodu fatalnych zbiegów okoliczności nie ma prawa się udać. I w podbramkowej sytuacji człowiek potrafi zrobić coś z niczego. Ozdoby tworzy ze zwykłych jabłek pomalowanych złotym sprejem, a nieproszeni goście (na szczęście!) są muzykami i z chęcią zastąpią didżeja , który z powodu nieprzyjaznych warunków atmosferycznych nie mógł pojawić się na przyjęciu. Istne cuda! A jednak to właśnie one ratują gospodynię w kryzysowej sytuacji. Dziczyzna, indyk czy hurtowa ilość babeczek chronią od głodu i całkowitej klęski.
Okazuje się, że jednak cuda się zdarzają, bo Boże Narodzenie to w końcu czas magiczny i w Wigilię nawet zwierzęta mogą przemówić ludzkim głosem. Toteż nie ma się czemu dziwić, że wszystko się udaje.
I tym optymistycznym akcentem kończę i pozostawiam Was w iście miłym i świątecznym nastroju. Życzę wszystkim wesołych i udanych Świąt! Smacznej strawy, bezstresowych działań przedświątecznych, dużo radości i uśmiechu, ciepłych chwil w rodzinnym gronie oraz spełniania wszelkich marzeń.
Agnieszka Pohl