Dziwna Wiśnia część I

Napierające zewsząd ludzkie dłonie, przyprawiają o szybsze bicie serca. Uczucie bezsilności uderza gorącem, wali w twarz czerwienią. Oderwane od lepkiego peronu nogi, niosą w nieznaną czeluść. Setki parujących oddechów, tysiące rąk kurczowo trzymających się swoich portfeli i genitaliów. Wypowiadane cicho przekleństwa giną wśród ogłuszającego hałasu. Tak wygląda podróż podmiejskim pociągiem do pracy. Czy istnieją miejsca na świecie gdzie sprawy mają się z goła inaczej? Otóż tak. W Japonii do pociągu wpychają nas zatrudnieni przez państwo pracownicy w białych rękawiczkach.

Tak przynajmniej było kilkanaście lat temu, a w chwili obecnej sytuacja wygląda już ponoć zupełnie inaczej. Postęp i badania, a nie manna z nieba, rozwinęły kraj Kwitnącej Wiśni. Czy Polska obierze kiedyś podobny kurs? Owszem, brakuje nam szybkich pociągów (lub chociażby jeżdżących zgodnie z rozkładem), a ostatni udokumentowany cud ten kraj widział w sierpniu 1920 roku, ale górujemy nad Japończykami w jednej kwestii. Jesteśmy dość normalni. Trudno powiedzieć, czy to dobrze czy źle. Odrobina szaleństwa to nic złego, ale Japonia wydaje się nim ociekać.

Wielka statystyka

Zachodni Pacyfik, tuż u wybrzeży Azji, na długości ponad trzech tysięcy kilometrów rozciąga się archipelag tworzący Japonię. Większość terenu państwa znajduje się na czterech wyspach: Hokkaido, Honsiu, Sikoku i Kiusiu co stanowi około 97% powierzchni Japonii. Pozostałe trzy procent rozkłada się na prawie siedmiu tysiącach pomniejszych wysepek. Tokyo, to jedna z najbardziej przeludnionych stolic na świecie. Jest to jednocześnie centrum finansowe, polityczne, handlowe, a także medialne. Tysiące Japończyków przybywa do miasta by odnaleźć w nim to, czego brakowało im na prowincji.  Populacja podzielonego na dzielnice miasta systematycznie wzrasta. W 2009 roku wynosiła prawie 13 milionów (co stanowi około 10% całej populacji Japonii). Podczas godzin szczytu przez pasy, podczas jednego cyklu świateł, potrafi przejść do trzech tysięcy przechodniów. Najwyższym szczytem Japonii, jest góra Fudżi (3776 m. n.p.m.), wznosząca się ponad głowy mieszkańców wyspy Honsiu.  Pokryte śniegiem zbocza góry często wykorzystywano w kulturze, czego przykładem niech będą słynne drzeworyty autorstwa Katsushiki Hokusai’a. „Wielka fala w Kanagawie” znana jest na całym świecie, a sam cykl zainspirował nawet Stanisława Wyspiańskiego.

Japończycy to spokojny i bardzo nieśmiały naród. Ich statystyczna długość życia to 78 lat dla mężczyzn i 85 dla kobiet. Plasują się w pierwszej trójce na świecie, podczas gdy Polacy zajmują miejsce w drugiej pięćdziesiątce.

Japonia ma drugi co do wartości Produkt Krajowy Brutto, a wyprzedza ją tylko USA. Mimo bardzo optymistycznych statystyk, Japończycy mają na swoim koncie jeszcze jedną, bardzo smutną. Liczba samobójstw popełnianych w ciągu roku to ponad trzydzieści tysięcy, czyli dziennie odbiera sobie życie ponad osiemdziesiąt osób. Nie mówimy tutaj o tradycyjnym Seppuku (rozcięcie wnętrzności za pomocą rytualnego miecza, często błędnie nazywane Harakiri, które przeznaczone było dla zbrodniarzy), lecz o powieszeniach lub skokach z wysokich budynków. To właśnie w Japonii znajduje się jedno z najbardziej mrocznych miejsc na Ziemi, a mianowicie Las Aokigahara (znane pod nazwą Morze Drzew). W trawie pomiędzy wysokimi drzewami można odnaleźć dokumenty, butelki po napojach, paski, a przede wszystkim ciała, których nie zdążyła uprzątnąć policja (albo ich nie znalazła). Miejsce zyskało na popularności, gdy została opublikowana nowela Seicho Matsumoto „Kuroi Kaiju” („Czarne morze z drzew”), w której dwóch bohaterów odbiera sobie życie, właśnie w lesie u podnóża góry Fudżi. Efekt Wertera, czy działanie tajemniczych sił, które podobno potrafią zmylić drogę każdemu kto zapuści się za daleko w głąb lasu? Nie wiadomo. Tablice ostrzegawcze jednak nie pomagają i praktycznie codziennie straż jest wzywana do Morza Drzew.

Japonia kojarzy się również z jedzeniem. W Polsce na każdym rogu, niczym pryszcze na twarzy nastolatka, pojawiają się nowe restauracje serwujące Sushi. Jednak mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni, mający przyjemność spróbowania serwowanych w Polsce potraw z surowej ryby, nie wyrażali się o nich najlepiej. Trzeba wierzyć im na słowo, w końcu prawie jedna trzecia z wyłowionych na świecie tuńczyków trafia do ich gardła. A jest to nie mała wartość, bo prawie 700 ton rocznie. W takim tempie, ryba ta niedługo trafi na listę gatunków na wymarciu i o Sushi trzeba będzie zapomnieć. Tak jak miało to miejsce z mięsem Pandy.

Przeciętny Japończyk potrafi zużyć ponad dwieście par pałeczek w ciągu roku. Dbając o swoje własne środowisko, Japonia prawie 90% zużywanych przez siebie pałeczek sprowadza z Chin. Podobnie postępuje z wodą, którą co roku importuje w ogromnych ilościach.

Papierowe miasta

Choć Japonia jest znana z Sumo, samurajów, drzewek Bonsai i tradycyjnego teatru Kabuki, to niestety przez statystycznego internautę utożsamiana jest tylko z dziwactwami. Nie sposób opisać wszystkie, z zachowań i zwyczajów uchodzących za „odmienne”. Naszą podróż zaczniemy od wielkiego i chyba najpopularniejszego potwora w kinematografii światowej, czyli Godzilli. Wielki jaszczur, poruszający się na tylnych kończynach doczekał się kilkudziesięciu filmów, licznych występów w serialach i na łamach komiksu. Przybywał ze wschodu, niczym B-29 zrzucające bomby na Hiroszimę, niszcząc miasta. Jego rola uległa nieco zmianie w późniejszych filmach, gdzie wciąż zły, walczył jednak z potworami atakującymi mieszkańców. Sposób realizacji Godzilli jest bardzo specyficzny i reprezentuje gatunek filmowy zwany kajiū eiga, który to wielki gad rozpowszechnił na cały świat.

Fabuła opierała się na sprawdzonym schemacie: pojawia się potwór (skutecznie ignorowany przez wojsko, aż do pierwszego ataku), po przegranych bitwach organizowana jest narada. Odnajduje się słaby punkt przeciwnika, a następnie armia lub naukowcy przepędzają potwora, by na końcu przytuleni do siebie naukowiec z dziewczyną, mogli w spokoju obserwować całą sytuację. Największą frajdę musiała jednak stanowić realizacja filmu. Przebrany w gumowy strój, aktor poruszał się po planie, niszcząc tekturowe scenografie miast. Wyobraźnia scenarzystów była wprost niesamowita. Mogliśmy oglądać Gammerę – wielkiego żółwia, Mothrę – ogromną ćmę, Guiron’a – stwora z kosmosu poruszającego się na czworakach i mającego ogromne ostrze na głowie. Ebirah – ogromna krewetka stworzona przez terrorystów, Biollante – potwór powstały ze skrzyżowania DNA Godzilli z różą i chyba najbardziej znany, Król Ghidorah – trzygłowy ziejący ogniem potwór. Podobny sposób realizacji mogliśmy zaobserwować w serialu „Power Rangers”, który jak przystało na amerykanów, był niczym innym jak adaptacją cudzego pomysłu (japoński pierwowzór nosił nazwę „Super Sentai”).

Japońsko-Włoskie dzieciństwo

Skoro jesteśmy przy wielkich postaciach, należałoby wspomnieć o kimś kto z ciężarówki zmieniał się w chodzący, metalowy przejaw sprawiedliwości. Nie chodzi o uniwersum Transformers i Optimusa Prima, ale o kogoś kto zapisał się w pamięci wielu dzisiejszych dwudziesto-trzydziestolatków. „Generał Daimos” królował w stacji Polonia 1, zbierając przed telewizorami ogromne ilości widzów. Anime (nazwa odnosząca się do wszystkich filmów i seriali animowanych produkowanych w Japonii, gdzie ten termin odnosi się do wszystkich produkcji niezależnie od ich kraju pochodzenia) opowiadało o walce Ziemian z Baamisjanami. Serial oprócz niesamowitej muzyki, imponujących walk opierał się na ciekawej fabule. O ile motyw z napadającą na Ziemię obcą rasą jest ograny, to już skupianie się na tym by pokazać uczucia głównych bohaterów oraz to, że po obu stronach konfliktu są pozytywne osoby, było czymś nowym. Początkowo walczący o pokój byli mniejszością, by pod koniec serii doprowadzić do wiecznego pokoju pomiędzy Ziemią a Baam. Japończycy tworząc Generała Daimosa, chcieli pokazać, że bratobójcze walki nie są rozwiązaniem. Ważne było by młode, kształtując się pokolenie, nie powtarzało błędów przeszłości. W końcu bomby atomowe zrzucone na Hiroszimę i Nagasaki, odebrały życie ponad 100.000 ludzi.

Włoski dubbing z jakim przyszło nam się zmagać przy oglądaniu „Generała Daimosa”, nie psuł klimatu, jak można byłoby się spodziewać. Wręcz przeciwnie, dodawał szczyptę egzotyzmu do i tak już niezwykłej opowieści. Naprawdę dziwne rzeczy mogliśmy oglądać w kolejnym hicie serwowanym przez Polonię 1, a mianowicie „Yattaman”. Na Ziemi znajduje się kamień Dokuro, którego tajemnicze właściwości mogą doprowadzić do największych złóż złota, nieznanych do tej pory człowiekowi. Niestety kamień nie jest już całością, jego fragmenty porozrzucane są po całej Ziemi. Dokurobei, złoczyńca pragnący zdobyć Dokuro, wynajmuje bandę Drombo, która to ma pomóc mu w odnalezieniu upragnionych złóż. Jak do tej pory wszystko brzmi normalnie, prawda? Ale przypatrzmy się bliżej. Bandzie Drombo przeszkadzają syn projektanta zabawek i córka sprzedawcy urządzeń elektrycznych. Tworzą razem, z robotem w kształcie kostki do gry, drużynę Yattaman. Ze złoczyńcami rozprawiają się poruszając się ogromnym Yatta-Psem, strzelającym z nosa metalowymi kulkami. W całej serii pojawiły się również Yatta-Pelikan, Yatta-Panda, Yatta-Ryba czy Yatta-Słoń.

Najciekawszymi postaciami nie byli wcale nieskazitelnie poprawni, ubrani w dziwne pozy Yattamani, lecz trio Drombo. Ich efektowne porażki potrafiły rozśmieszyć do łez. Byli przy tym dość … specyficzni. Przewodziła im Dronio, ubrana niczym domina, w czarne obcisłe lateksowe wdzianko odsłaniające sporo z jej ciała. Zresztą animatorzy skutecznie pozbawiali ją ubrań przy każdym wybuchu (który zawsze formowała się w „grzyb”, jak po eksplozji atomowej). A było ich całkiem sporo w całej serii. Boyakki odpowiadający za tworzenie robotów i Tonzler, „siła” zespołu dopełniają w pełni obraz całości. Należałoby wspomnieć również o tym, że obaj panowie dość często obmacywali swoją szefową. Serial aż kipiał seksem, choć skierowany był do dzieci.

Anime, mimo swojej powtarzalności (praktycznie co odcinek mogliśmy również usłyszeć sentencję „Nawet świnka potrafi wspiąć się na drzewo, kiedy ją chwalą”, wypowiadaną przez Dronio, chwalącą Boyakkiego), było bardzo popularne. W 2007 roku powstała nawet jego wersja nakręcona z żywymi aktorami.

http://www.youtube.com/watch?v=PKy1C_6mEd8

Mogliśmy oglądać również animacje, w których nie roiło się od robotów. „Kapitan Jastrząb”, wraz z bramką wyłaniającą się zza linii horyzontu, był fenomenem. Nieprawdopodobne akcje przeprowadzane przez Tsubase, były analizowane i nieudolnie naśladowane przez tysiące chłopaków biegających po boiskach piłkarskich. Do tej pory imię Tsubasa, kojarzone jest z nieprzeciętnym piłkarski talentem. Oglądaliśmy też „Tygrysią Maskę”, „Fantastyczny Świat Paula”, „Zorro”, „Księgę Dżungli” i „Magiczne Igraszki”. W każdej produkcji można było poznać trochę ze zwariowanego świata Japończyków.

Wiecznie zapracowani mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni, słyną ze swoich dziwnych fetyszy. Jeden mogliśmy poznać nawet o nim nie wiedząc, a to właśnie za sprawą seriali oglądanych od maleńkości. „Gigi” to opowieść o chłopcu, który mimo bardzo niskiego wzrostu staje się gwiazdą koszykówki w swojej szkole. Gigi Sullivan jest również zakochany w Annie, o której względy rywalizuje z mówiącym psem, Salomonem. Oprócz zajęć sportowych, Gigi z wielką pasją oddawał się swojemu hobby, jakim było oglądanie damskich majtek. Już w pierwszym odcinku, w pierwszej minucie widzimy jak chłopak podgląda przebierające się w szatni dziewczyny. W końcu szuka idealnych majtek, bo tylko takie może nosić jego wybranka.

W ten sposób poznaliśmy wyrażenie Panchira używane przez Japończyków do opisania sytuacji, gdy kobiecie widać bieliznę. Słowo odnosi się również do anime, którego dominującą rolą jest pokazywanie damskich majtek, co doskonale było widać właśnie w „Gigi” (choć nie było to jego główna oś fabularna).

Japończycy chcąc odpocząć od wyścigu szczurów, jaki prowadzą od samych narodzin, oddają się różnym fantazjom seksualnym. W ustawionych w wypożyczalniach filmowych, automatach można kupić damską bieliznę. Nową i tę używaną. W Polsce także można ją dostać, ale w przeciwieństwie do Japonii, trzeba się jej trochę naszukać. Opakowane w zdjęcia „uczennic”, majtki schodzą jak ciepłe bułeczki.

W następnym odcinku dowiecie się co kręci Japończyków, jakie obchodzą święta, co oglądają w telewizji, co jest nie tak z ich kubkami smakowymi oraz o tym, że komiks wcale nie jest tylko dla młodzieży.

Bartosz Szczygielski

About the author
Bartosz Szczygielski
- surowy i marudny redaktor, który oglądałby świat najchętniej z perspektywy dachu psiej budy, oparty o maszynę do pisania. Czyta wszystko, co wpadnie mu w ręce i ogląda wszystko, co wpadnie mu w oko. Chciałby kiedyś przytulić koalę i zobaczyć zorzę polarną – niekoniecznie w tym samym czasie.

komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *