Star Trek 2009

Reżyseria: JJ Abrams

Korzenie zjawiska zwanego „Star Trek” sięgają połowy lat 60’tych ubiegłego wieku. Wtedy to Gene Roddenberry dał światu pierwszy serial pod tym tytułem, inicjując powstanie zjawiska unikalnego w skali światowej. Od tej pory powstało w sumie sześć seriali, w tym trzy siedmiosezonowe, jedenaście filmów kinowych oraz niezliczona ilość książek, komiksów i fanfilmów, dostępnych w internecie. Niezwykła popularność utopijnego świata spowodowała, że w 2007 roku reżyser J.J. Abrams (LOST) zdecydował się na kinowy remake najstarszej serii. Założeniem tego młodego i energicznego twórcy było osadzenie starej historii razem z dawną załogą w alternatywnej linii czasu, tak by zyskać jak największą swobodę działania, a jednocześnie przyciągnąć do kin fanów oryginalnej serii. W ten sposób powstał „Star Trek 2009”.

 

Podczas rutynowego rejsu statek USS Kelvin zostaje napadnięty i ostrzelany przez tajemniczy, niezwykle potężny okręt o nazwie Narada, który pojawił się znikąd. Kapitan Robau zostaje zabity przez dowódcę napastników, Romulanina Nero, zaś jego zastępca George Kirk ginie, osłaniając ewakuację załogi. Wśród uciekinierów jest jego ciężarna żona, która na pokładzie promu ratunkowego rodzi chłopczyka. Daje mu na imię James Tiberius. Mijają lata. Zdominowany przez ojczyma chłopiec zaczyna buntować się i sprawiać kłopoty wychowawcze. Mimo bardzo młodego wieku wchodzi w pierwszy konflikt z prawem. Tymczasem daleko od Ziemi, na planecie Vulcan, wśród rasy istot szczycących się swą logiką i opanowaniem emocji, wychowuje się syn Ziemianki i wolkańskiego dyplomaty, Spock. Będąc mieszańcem zaznaje licznych upokorzeń ze strony rówieśników, ale jego inteligencja i możliwości budzą podziw wykładowców Wolkańskiej Akademii Nauk. Mimo to dorastając młodzieniec odrzuca oferowane mu miejsce na tej uczelni i wybiera się na Ziemię, do Akademii Gwiezdnej Floty.

Dziesięć lat później młody James T. Kirk spędza czas, włócząc się po barach i podrywając dziewczyny. Pewnego dnia zaczepia kadetkę Gwiezdnej Floty, Uhurę, i grupa jej kolegów postanawia mu dać nauczkę. Bijatykę przerywa kapitan Christopher Pike, który napomina młodego rozrabiakę, by zrobił coś ze swym życiem. Poruszony jego słowami James wstępuje do Akademii, gdzie w bardzo niemiłych okolicznościach poznaje Spocka, będącego już jednym z wykładowców. Wkrótce okazuje się, że Nero i jego straszny statek wcale nie należą – jak sądzono – do przeszłości. Oszalały z żądzy zemsty za coś, co się jeszcze nie wydarzyło, bezwzględny Romulanin zagraża całej Federacji Planet. James T. Kirk i Spock, różni od siebie jak ogień i woda, będą musieli nauczyć się, co to znaczy kompromis i współpraca, jeśli zechcą ocalić swój świat…

Film J.J. Abramsa wzbudził ogromne kontrowersje wśród trekkerów całego świata. Nie był tym, czego się spodziewali i na co czekali. Wielu z nich uznało film nieomal za bluźnierstwo wobec ich ukochanego uniwersum, ale nawet ci reprezentujący frakcję umiarkowana mieli dużo zastrzeżeń. Przede wszystkim raził ich niespójny scenariusz, rojący się od nieścisłości i merytorycznych błędów, które nie miałyby może aż takiego znaczenia, gdyby Abrams tworzył po prostu nowe uniwersum. Bazując na świecie już stworzonym i opisanym w drobnych szczegółach powinien był zachować trochę ostrożności w żonglowaniu realiami. Jednak oprócz „grzechów”, jakie scenarzyści Orci i Kurtzman popełnili wskutek nieznajomości świata „Star Treka” lub lekceważenia tychże, są jeszcze błędy logiczne, nad którymi naprawdę trudno przejść do porządku dziennego. O ile bowiem przeciętny, nie będący trekkerem widz nie zwróci uwagi na kwestię wieku bohaterów, dziwne zachowanie Wolkan czy niewłaściwe słownictwo, o tyle na pewno zastanowi się nad innymi sprawami, urągającymi po prostu zdrowemu rozsądkowi (na przykład: swobodne spadanie bohaterów z wysokości 10-15 km trwa tak długo, że ich kolega w tym czasie odbywa bieg przez kilka pokładów i wprowadza do komputera skomplikowany kod przesyłu awaryjnego, który w dodatku musi na bieżąco obliczyć). Wielka szkoda, że scenarzyści do nich dopuścili, ponieważ znacząco obniżają one wartość ich dzieła.

Na korzyść filmu działa sposób prowadzenia narracji, realistyczne dekoracje i – jak w oryginalnej serii – troskliwie dobrani aktorzy, którzy potrafią przekonać widza co do swych kreacji. Chris Pine, wcielający się w postać młodego Kirka, umie dodać do indywidualnego sposobu gry kilka zgrabnych „shatneryzmów”, przypominających o pierwszym odtwórcy tej roli. Śliczna Zoe Saldana, zupełnie odmienna niż jej poprzedniczka (Nichelle Nichols), zachwyca swym urokiem i energią. Młodziutki Anton Yelchin, który odziedziczył postać Chekova po Walterze Koenigu, dodaje filmowi lekko komediowego posmaku, na równi z Simonem Pegg’em w roli Motgomery’ego Scotta, z którym dotąd kojarzono wyłącznie zmarłego Jamesa Doohana. Może najsłabszym ogniwem jest znany z serialu „Heroes” Zachary Quinto jako młody Spock. Nie potrafi on przekazać wszystkich odcieni tej bardzo złożonej postaci i mimo wszelkich swych wysiłków jest raczej odpychający niż fascynujący. Zupełnie odmiennie przedstawia się sprawa z doktorem McCoy’em – Karl Urban jest w tej roli nieomal kopią DeForesta Kelleya i tak samo jak on zdobywa serca widzów od pierwszej chwili.

Chwytem bardzo inteligentnym było włączenie do filmu Leonarda Nimoya w roli przybywającego z odległej przyszłości starego Spocka. Dzięki temu było wiadomo, że cały „stary fandom” obejrzy film. W końcu Leonard Nimoy to legenda „Star Treka”, rozpoznawana jako Mr Spock nawet przez tych, którzy nie są trekkerami. Prawie osiemdziesięcioletni aktor jeszcze raz wcielił się w swą ikoniczną postać, a sceny z jego udziałem okazały się najlepsze w całym filmie. Natomiast zdecydowanym mankamentem jest zrealizowanie go w modnej ostatnio młodzieżowej konwencji, zgodnie z którą wrodzone zdolności, poparte myśleniem życzeniowym, są znacznie ważniejsze niż ciężka praca i dyscyplina, a bezczelnością i krętactwem można wszystko zdobyć. Jeszcze mniej do przyjęcia jest wypływający z filmu morał, że ważne jest, by zwyciężyć, nieważne jakimi metodami, a triumfatora nikt nie rozliczy z tego, jakimi metodami osiągnął swój cel. Jak kiedyś powiedział doktor Hawkeye Pierce z serialu M*A*S*H* „Dobrym wolno robić wszelkie świństwa.” Stoi to w jaskrawej sprzeczności z ideami Roddenberry’ego, który wielokrotnie podkreślał, że cel nigdy nie uświęca środków. J.J. Abrams jest najwyraźniej innego zdania i daje temu wyraz.

Trzeba przyznać, że w porównaniu z innymi remake’ami dawnych hitów „Star Trek 2009” prezentuje się zupełnie nieźle. Akcja toczy się wartko, aktorzy są starannie dobrani, a efektów specjalnych jest wystarczająco dużo, by zadowolić miłośników współczesnego kina sf. Nawet zagorzały trekker, wściekły z powodu wypaczenia idei swego ukochanego uniwersum, nie może powiedzieć o tym filmie jednego – że jest nudny. Abramsowi udało się też przekazać w nim coś z optymizmu Gene’a Roddenberry’ego, tak że „Star Trek 2009” w jakiś sposób podnosi człowieka na duchu. Zalety tego obrazu docenili też widzowie, dzięki którym zarobił on prawie 400 mln dolarów i stał się najbardziej kasowym filmem w historii „Star Treka”. Mimo to jego głębsza analiza ujawnia błędy tak rażące, że nie można dać mu wyższej oceny niż przedstawiona poniżej. Oby jego sequel, którego premiera planowana jest na maj przyszłego roku, okazał się bardziej przemyślany.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

Ocena: 3/5

Rodzaj: film sf

Produkcja: USA

Scenariusz: Roberto Orci, Alex Kurtzman, Damon Lindeloff

Obsada: Chris Pine, Zachary Quinto, Zoe Saldana, Karl Urban, Anton Yelchin, Simon Pegg, Leonard Nimoy

Rok produkcji: 2009

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *