700 kilometrów od morza podajemy zadowolenie

Podczas ostatniego pobytu w Zakopanem, chadzając po uliczkach miasta, a właściwie przeciskając się przez pojawiające się z każdej strony tłumy turystów, rozpychając się we wszechogarniającej konsumpcji i tandecie naszła mnie taka refleksja – gdzie jest owo Zakopane, w którym ludzie zwykli byli odpoczywać? Odnosiłam wrażenie, że gdzieś z wyżyn nieboskłonu spogląda zasmucony Józef Tischner i biedzi się, widząc skazaną na zagładę tradycję i kulturę tatrzańską. Ciekawa jestem też opinii na ten temat Antoniego Kroha, znawcy góralskiej mentalności, historii i tradycji i mieszkańca podtatrzańskiej miejscowości.

Nawet serki nie smakują już tak samo jak dawniej, miody rozrzedza się sokami i ginie gdzieś w zalewie tandety Szlak Architektury Drewnianej i domy tych wielkich, którzy dawniej (bo dziś to już wątpliwe) przyjeżdżali do Zakopanego po natchnienie. A gdzież dzisiaj, wśród błyszczących szkłem budynków, wśród głośnych kolejek „za” i „do” odnaleźć azyl w Zakopanem? Wiem, wiem – powie ktoś – do Zakopanego jedzie się w góry, a w góry zwyczajnie się idzie. Oczywiście, też tak robię, ale po pierwsze i w tych górach, na szlakach kolejki, tempo noga za nogą, bo przecież nie przeskoczysz od razu na wyższe partie, gdzie na mniej uczęszczanych szlakach (czytaj cięższych) robi się mniej tłoczno, a po drugie po takim wielogodzinnym spacerze człowiek musi coś zjeść i wypić. O moje szczęście! Wielkie szczęście bo odnalazłam takie miejsce. Może azyl to za dużo powiedziane, bo chociaż zgiełk jeśli nie słychać to widać i tam, to miejsce, w którym wszelkie zmysły odpoczywają, regenerują się i doznają uczucia radości z najróżniejszych powodów.

Obskurny, pamiętający czasy dawnego PRLu budynek nie zachęcał nigdy, a już przez myśl mi nawet nie przeszło, że może on skrywać w sobie tak urokliwe miejsce jakim jest Kawiarnia Tygodnika Podhalańskiego. Przez kilkanaście lat naszych podróży na tatrzańskie szlaki, nie zadarliśmy głów do góry, nie pojechaliśmy windą, aby przekroczyć próg tego cudownego miejsca. No, może jeszcze kilkanaście lat temu jego tam nie było, bo historia tego miejsca jest pokrętna, jak niejeden górski szlak, za to krótka, jak mało który z nich. Najpierw w budynku tym mieścił się dom towarowy Granit, którego pozostałości, niczym odpryski komunizmu mogą co bardziej wrażliwych turystów odstraszać. Później pomieszczenia ostatniego piętra, które dziś zajmuje kawiarnia, zajęła kawiarenka Pyszna, za którą podobno jeszcze niektórzy jej bywalcy tęsknią, przejęła redakcja Tygodnika Podhalańskiego. Dziś redakcja urzęduje w innym, bardziej odległym od centrum miejscu, natomiast na czwartym piętrze, z bonusem w postaci nieziemskich, bo prawie podniebnych widoków, od trzech lat rozwija skrzydła,  nęcąc nie tylko wspomnianym widokiem, ale i zapachami drażniącymi nawet najbardziej opornych Cafe Tygodnik Podhalański.

Przyznaję, że nawet dziś podeszliśmy do wizyty w kawiarni dość sceptycznie. Odkładana z dnia na dzień, by być może kolejny raz „odwlec się” na przyszły rok wypadła w ostatnim dniu naszego pobytu w Zakopanem. O jakiż żal nas ogarnął, że tak późno wstąpiliśmy do tego podniebnego raju! Dość zmęczeni spacerami, z niewyspanym dzieckiem spoczęliśmy na puszystych fotelach kawiarni, do której zawiozła nas niezbyt zachęcająca, zimna w obyciu winda. Jednak na windzie niemiłych wrażeń passa kończy się, po przekroczeniu jej progu człowiek wstępuje w inny świat. Już vis a vis wejścia wita nas wielkie okno z widokiem na dachy Zakopanego od jego wschodniej strony, niby nic specjalnego, a jednak robi wrażenie. To jednak małe preludium do ilości wrażeń zapychających dech w piersiach. Wszędzie gdzie się nie obrócić okna, okna, okna. Nie wiadomo, który stolik wybrać, przy którym usiąść, aby nie nabawić się bólu w szyi – głowa sama się kręci, a oczy rozbiegają. Wybieramy przytulny pokoik, jakich kawiarnia oferuje – poza tarasem, na którym można zasiąść zarówno pod gołym niebem, jak pod zadaszeniem – cztery.

W każdym z nich miękkie fotele, pufy, stylowe stoliczki i wystrój na miarę redakcji. Można usiąść w większym gronie w pokoiku niczym sala konferencyjna i poczuć się jak na redakcyjnym zebraniu, można też przytulnie schować się na swego rodzaju oszklonym tarasie, albo wybrać jeden z dwóch małych pokoiczków z widokiem na góry, czy zasiąść przy barze, przy którym najbardziej daje się we znaki zapach kaw, herbat i szarlotki na ciepło z lodami, którą nęci cztery piętra niżej kawiarenka. Zapach owej szarlotki jest tak oszałamiający, że po krótkiej wizycie na tarasie, po złapaniu oddechu, który najpierw widok nam odebrał wracamy do naszego stoliczka. Zmęczone ciało regeneruje się, uśmiechy nie schodzą z naszych twarzy ustępując jedynie miejsca zachwytom nad wszystkim, co nas otacza. A z zewnątrz otacza taras kawiarni widok na całe polskie Tatry z kawałkiem słowackich. Na pierwszym jednak planie rysują się uliczki – tak, te gwarne, czego u góry tak nie słychać, i zatłoczone, co nas już nie dotyczy.

Dachy zabytkowych kamienic, które tam na dole giną w zalewie plastiku i kiczu, u góry nęcą wyszukaną architekturą. Drugi plan jawi się skoczniami jak na dłoni, Nosalem malutkim niczym pagórek i odleglejszym już spokojem. Po czym oko zatrzymuje się na najpiękniejszym widoku pod tym niebem, które zresztą samo wydaje się na wyciągnięcie ręki – na szczytach. Szczytach pięknych, pyszniących się, gdzie niegdzie mieniących się bielą pierwszego śniegu, szarych  i dostojnych, choć groźnych nawet z tej odległości. Widok, od którego nie chce się odrywać – nawet mrugnięcie jest niepowetowaną stratą, więc stoimy tak z otwartymi buziami, i sami siebie łajamy za opieszałość, obiecując sobie poprawę przy najbliższej wizycie w Zakopanem. Wracając do „naszego”, bo choć stoi w nim jeszcze jeden stoliczek, to jesteśmy w nim sami, „pokoiku”, doznajemy kolejnego zachwytu nad wspomnianym roztaczającym się nieziemskim, jak na tę wysokość przystało zapachem szarlotki. Smak jej w niczym nie odbiega od zapowiadającego go widoku i zapachu, i teraz już nie wiemy, czy przypadkiem nie znaleźliśmy się już w niebie.

Przytulność tego miejsca jest nie do przekazania – gwar rozmów z tarasu dociera do nas tylko po uchyleniu okna, pobudza smaczna herbata i podnieca myśl o spotkaniu kogoś znanego. Ci ostatni są tu częstymi gośćmi. Tu, podobnie, jak my odnajdują swój azyl przychodząc po świeżą prasę, która czeka na gości kawiarni i zapadając się w miękkich fotelach myślą, być może o kolejnej książce, czy wierszu lub malują w wyobraźni nowy obraz.

Dla zmarzluchów kawiarnia oferuje ciepłe koce, które posłusznie czekają na chętnych weseląc oko kolorami, a dla znudzonych (czy to w ogóle możliwe w takim miejscu) świeżą prasę i archiwalne, co ciekawsze artykuły wszechobecne na ścianach kawiarni.

Atmosfera w Cafe Tygodnik Podhalański jest nie dość, że redakcyjna, poprzez wystrój, który tworzą wspomniane ściany wyklejone stronami gazety oraz liczne zdjęcia autorstwa dziennikarzy Tygodnika Podhalańskiego, to jeszcze plącze się w niej nuta domowa. Czyni ona kawiarenkę przytulną, no bo jak inaczej poczuć się w tych kolorach i miękkościach, w których gośćmi bywają nawet psy? To wszystko otulone zapachem pieczonej szarlotki. A my prawdziwie z głową w chmurach, niesieni marzeniami o kolejnej wizycie, rozanieleni i spełnieni w ciszy i spokoju jakoś chętniej opuszczamy rozgadane Zakopane, mając nadzieję, że atmosfera Cafe Tygodnik Podhalański spłynie na uliczki tego uroczego miasteczka czyniąc je wolniejszym i spokojniejszym.

Monika Mellerowska

Zdjęcia: A. Mellerowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *