Wywiad z Polą Pane, autorką „Arisjańskiego fioletu”

polaRozmawiamy dziś z Polą Pane, autorką świetnej powieści „Arisjański fiolet”, będącej udanym połączenie fantastyki naukowej i romansu.

L.D.: Proszę najpierw powiedzieć coś o sobie, tak by czytelnicy mogli wytworzyć sobie pewien obraz osoby, której słowa czytają. Kim jest Pola Pane?

P.P.: Ojej, strasznie trudne pytanie przygotowałaś dla mnie na początek. Nie wiadomo, co odpowiedzieć, by nie wyjść od razu na zarozumialca lub osobę fałszywie skromną. Najprościej będzie chyba, gdy odpowiem, że jestem typowym, zodiakalnym Lwem. Mam niemal wszystkie zalety i wady, jakie niesie ze sobą przynależność do tego znaku.

Poza tym szalenie lubię ludzi, głównie za to jacy są, a nie za to kim są.

 

L.D.: Czy naprawdę „Fiolet” jest pierwszą Twoją książką, czy też próbowałaś wcześniej coś pisać?

P.P.: Każdy o to pyta i za każdym razem mam poczucie winy, że może jednak powinnam wcześniej poskrobać trochę do szuflady. Tymczasem – wstyd się przyznać – przed „Fioletem” próbowałam jedynie napisać na więcej niż trzy maturę z polskiego, ale niestety mi nie wyszło.

L.D.: Czemu w gruncie rzeczy tradycyjny romans osadzony został akurat w tak dziwnej rzeczywistości?

P.P.: Z prostego powodu. Nie chciałam, by „Fiolet” był tylko tradycyjnym romansem. Potrzebowałam jakiejś w miarę niewyeksploatowanej otoczki dla swojej historii, a wilkołaki, wampiry i podobne tałatajstwa trochę się już wszystkim przejadły. Zresztą sama historia miłosna w specyficznej panierce również mnie nie zadowalała. Lubię, by książki zawierały jakieś przesłanie, by nie były tylko tanią rozrywką. Dlatego moja powieść jest trochę jak cebula lub Shrek, czyli ma warstwy. Na wierzchu faktycznie mamy romans i przygodę, ale pod spodem kryje się coś jeszcze i mam nadzieję, że bardziej dociekliwemu czytelnikowi uda się to dostrzec.

L.D.: Czy naprawdę sądzisz, że zmierzamy do katastrofy, z której uratować nas będzie mogła tylko interwencja kosmitów?

P.P.: Wizja katastrofy nakreślona w książce oraz pomoc z zewnątrz to jedynie fikcja literacka i bynajmniej nie jest ona projekcją moich świadomych lub podświadomych lęków o losy naszej planety. Natomiast taki scenariusz nie jest zupełnie niemożliwy, przynajmniej z punktu widzenia rachunku prawdopodobieństwa.

Sądzę, że przeciętny człowiek nie zdaje sobie nawet sprawy, ile wszelkiego kosmicznego śmiecia lata w przestrzeni międzygwiezdnej. Uderzenie w Ziemię jakiejś asteroidy lub komety jest tylko kwestią czasu. A zresztą… po co od razu w Ziemię. Wystarczy, że coś naprawdę dużego rąbnie w Księżyc i mamy przechlapane.

A jak to jest z kosmitami?

Steven Hawking, powołując się na niezawodną matematykę, uważa za wręcz sprzeczne z logiką twierdzenie, że nie ma życia poza naszą planetą. I jako umysł ścisły w pełni się z nim zgadzam.

L.D.: Jesteś matematyczką, rozumujesz więc w sposób bardzo uporządkowany. Jaki miało to wpływ na konstrukcję akcji książki?

P.P.: Na konstrukcję akcji niewielki, ale na książkę – jako całość – olbrzymi. W bardzo dużym uproszczeniu można powiedzieć, że „Arisjański fiolet” powstał pod matematyczny wzór na powieść. Gdy na którymś z portali literackich podałam to do publicznej wiadomości, myślałam, że spalą mnie na stosie. Ale prawda jest taka, że na wariackich papierach zabrałam się za coś, o czym nie miałam zielonego pojęcia, więc w przyspieszonym tempie wypadało się tego nauczyć. Przeczytałam chyba tonę książek, zwracając szczególną uwagę na konstrukcję fabuły, długości rozdziałów, sposób prowadzenia akcji, wyważenie proporcji między opisami a dialogami i na wiele innych technicznych szczegółów. Właściwie algorytm, czy jak kto woli wzór na powieść, ułożyłam dość szybko. Pozostała tylko realizacja. Tu też czekało mnie dużo pracy, bo początkujący pisarz ma problem z nadużywaniem zaimków, z powtórzeniami oraz ze stosowaniem idiotycznych porównań. Musiałam wyćwiczyć umiejętność widzenia oraz unikania tego typu błędów, w czym pomogło mi robienie korekt tekstów innych autorów.

Sądzę, że jeśli te moje niezbyt oryginalne wynurzenia czyta teraz jakiś doświadczony pisarz, to ma niezły ubaw. Ameryki w tej dziedzinie nie odkryłam, choć dla mnie była to pełna przygód podróż w kierunku nowych lądów i nie żałuję, że w nią wyruszyłam.

L.D.: Wydając „Fiolet” skorzystałaś z opcji współfinansowania. Czyżby żadne z „wielkich wydawnictw” nie zainteresowało się tak dobrą książką?

P.P.: WIELKIE wydawnictwa interesują WIELKIE nazwiska, więc Pola herbu „Znikąd” nie spełniała podstawowego kryterium wielkości.

Wysłałam „Fiolet” niemal do wszystkich możliwych wydawnictw. Odpowiedziało zaledwie kilka, standardowymi tekstami: „Dziękujemy, ale nie jesteśmy zainteresowani” albo „Książka nie mieści się w naszym profilu wydawniczym”. Reszta milczy do dziś.

Czasem odnoszę wrażenie, że wydawcy stracili wyczucie, co może się podobać polskiemu odbiorcy, a co nie. O wiele prościej i bezpieczniej jest zalewać rodzimy rynek książkami, które zdobyły uznanie na Zachodzie, choć nie wszystkie są literaturą wysokich lotów.

Założę się, że gdybym wysłała „Fiolet” do jakiegoś amerykańskiego wydawnictwa, to Amerykanie potrafiliby z niego zrobić użytek.

Logicznie rzecz biorąc mamy:

– powieść, którą da się czytać

– płytę z mocną, rockową muzą będącą integralną częścią fabuły

– autorkę, która twierdzi, że napisała powieść pod matematyczny wzór

– zespół, który jest gotowy brać czynny udział w promocji

To już nawet nie jest furtka, ale prawdziwa brama do zajebistej promocji. I to, czy książka jest dobra, czy też nie, jest sprawą naprawdę drugorzędną. Choć niezmiernie zaskoczył i ucieszył mnie fakt, że powieść zdobyła Twoje uznanie. Traktuję to jako wielkie wyróżnienie.

L.D.: Jak myślisz, jaki wpływ na kształt literatury polskiej ma fakt, że debiutanci, nie mający znikąd poparcia, skazani są na ofertę nie zawsze w pełni rzetelnych wydawnictw „ze współfinansowaniem”?

P.P.: Mam wrażenie, że polska literatura stanęła w miejscu. Być może, gdyby WIELKIE wydawnictwa dały szansę debiutantom, sytuacja uległaby zmianie. Tymczasem od lat większość księgarskich półek okupują ci sami autorzy, zaś pozostałe miejsce książki celebrytów. Nic dziwnego, że polscy czytelnicy coraz częściej sięgają po literaturę zagraniczną.

A jeśli chodzi o wydawanie „ze współfinansowaniem”. Brzmi nieźle, prawda? Na pierwszy rzut oka wygląda na sprawiedliwy układ – autor płaci połowę, a wydawca drugą połowę. Całkiem do przyjęcia. Na drugi rzut oka okazuje się, że wydawca zawyżył koszta i w rezultacie nie płacimy połowy, ale dwa razy więcej.

Pierwszą książkę można wydać w ten sposób, by zobaczyć, jak to wszystko działa. Nie liczyłabym jednak na jakiś spektakularny sukces. Szansa na prawdziwe zaistnienie na rynku jest o wiele mniejsza, niż trafienie szóstki w Totka.

L.D. Jakie są minusy, a jakie plusy takiego rozwiązania, założywszy że trafi się na absolutnie uczciwe wydawnictwo?

P.P.: Powiem tak: moja wiara w absolutnie uczciwe wydawnictwo jest równoważna mojej wierze w smoleńską, stalową brzozę.

Jakkolwiek współpraca z „absolutnie uczciwym wydawnictwem” też ma swoje plusy. Przede wszystkim wiele się można nauczyć, przynajmniej w moim przypadku tak było.

W dość krótkim czasie przyswoiłam dwa podręczniki do interpunkcji, poznałam podstawy typografii, zobaczyłam, jak powinien wyglądać fachowy skład do druku i nauczyłam się pozyskiwać patronów medialnych. Gdyby nie brak profesjonalizmu wydawcy, nigdy nie posiadłabym tej wiedzy, ani nie dojrzałabym do decyzji założenia własnego wydawnictwa.

Zatem sprawdza się stare porzekadło, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

L.D.: Wiem, że drugi tom „Fioletu” jest już niejako w drodze. Czy możesz coś o nim powiedzieć?

P.P.: „Arisjański fiolet – Chłód” składał się będzie z trzech części. W środkowej zdecydowałam się na narrację pierwszoosobową z perspektywy innego bohatera. Mam nadzieję, że dzięki temu zabiegowi uda mi się pokazać, co tak naprawdę lęgnie się w głowach Arisjanom. Dodam jeszcze, że praca nad drugim tomem bardzo mnie stresuje. Strasznie się boję, by nie okazał się gorszy od pierwszego.

10. Czy Twoja rodzina popiera Twe literackie aspiracje?

Tylko mąż 🙂 Ale on zawsze popierał moje pomysły, nawet te najbardziej idiotyczne. Chyba kręcą go te moje wariactwa 😉

L.D.: Jakie są Twe plany na przyszłość?

P.P.: Na początek drugi i trzeci tom „Fioletu”, ale wydane już pod własnym szyldem.

Później mam w planach dwie powieści obyczajowe, których akcja rozgrywała się będzie na polskim gruncie.

W międzyczasie postaram się wprowadzić na polski rynek księgarski trochę świeżej krwi, czyli bardzo zdolnych autorów, których miałam przyjemność poznać na swojej literackiej drodze.

Wszystko jednak zależy od powodzenia „Fioletu”.

L.D.: Dziękuję za rozmowę

P.P.: Ja również bardzo dziękuję.

Rozmawiała: Luiza „Eviva” Dobrzyńska

Zapraszamy do czytania recenzji „Arisjańskiego fioletu” na Szufladzie.

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

5 komentarzy

  1. Dosyć późno ,,nadziałem” się na ten wywiad. Ale to nic bo temat jest nadal aktualny. Moje perypetie z wydawnictwami są podobne. Kiedy w końcu jedno z nich przysłało mi Umowę do podpisania to czytając ją ze zdumienia omal nie spadłem z krzesła. Umowa skonstruowana dla debila. Pofatygowałem się do prawnika, który po przeczytaniu jej rzekł tylko – do kosza.
    Długo trwało zanim skomunikowałem się z Szefami Wielkich Dystrybutorów naszego rynku i pojąłem na czym polega owe wydawanie z współfinansowaniem, ale już krócej trwało uświadomienie sobie, że większość autorów może liczyć tylko na siebie. A Tych co biorą kasę i nie wywiązują się z reklamowanych przez siebie usług należy publicznie potępiać.
    Ale mam na to sposób i niedługo przedstawię Wam jak sobie poradzić z dystrybucją.
    A powieść jest bardzo dobra i nalezy ją sprzedawać we wszystkich księgarniach. Czego życzę.

    1. Swoją umowę negocjowałam dwa tygodnie, dopóki nie postawiłam na swoim. Standardowa umowa również poszła do kosza 🙂
      Masz Endru rację, że w życiu należy liczyć tylko i wyłącznie na siebie, co też czynię. Twarda sztuka ze mnie i nie daję sobie w kaszę dmuchać, ale niestety nie wszyscy autorzy mają tyle energii i uporu.
      A najważniejsza w tym wszystkim jest promocja, bo prawdę mówiąc bestsellera się nie pisze, ale bestseller się produkuje – promocją.
      Pozdrawiam serdecznie i powodzenia oraz wytrwałości życzę.

  2. Cały problem polega niestety na tym, że autorzy pozbawieni „pleców” i „stosunków” nie mają wyboru. Jeśli chcą wydać swoją książkę, muszą korzystać z usług wydawnictw ze współfinansowaniem. Poważne wydawnictwa nie chcą z nimi nawet gadać. Taka prawda i przyczynek do dzieła o niszczycielskiej roli wydawnictw w literaturze.

    1. Masz rację, a potem dziwią się, że ludzie polskich książek nie chcą czytać. Wystarczy przyjrzeć się komentarzom pod recenzjami do „Fioletu”.
      Cooo… polski autor napisał fajną książkę?
      albo
      Nie lubię polskich autorów.
      @Luiza, jest jeszcze trzecie wyjście z sytuacji, wydawać się samemu 🙂
      Pozdrowionka 🙂

      1. Wydawać się samemu trzeba też umieć, bo to skład, korekta, okładka… a potem jeszcze dystrybucja czy choćby skromna promocja. Sprawa nie jest taka znów łatwa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *