4:0 i po Euro

Największa w tym roku i jedna z największych imprez ostatnich lat w naszym kraju dobiegła końca.  Zgodnie z oczekiwaniami nie obyło się bez dramatów, rozczarowań i emocji. I choć krzyków malkontentów zarówno przed, jak i w trakcie imprezy nie brakowało, zarówno Polska jak i Ukraina zdały egzamin. Niestety, tylko organizacyjnie, gdyż sportowo reprezentanci obu krajów dali plamę. Ponieważ impreza była wielkim sportowym świętem, nie psujmy sobie humorów i przymykając oko na to, co negatywne, spójrzmy, co dało nam Euro 2012 w Polsce.

Po pierwsze – zauważyliście, że przez całą imprezę nie słyszeliśmy sławetnego „Koko koko euro spoko”? Hymn polskiej reprezentacji został ostatecznie potraktowany jako SMS-owy dowcip Polaków i – mimo początkowej popularności – na czas imprezy zniknął z mediów oszczędzając widzom na stadionach, w strefach kibica i przed telewizorami katorgi.

Po drugie – stadiony. Naturalną tendencją na zachodzie jest dążenie do zapewnienia kibicom jak najdogodniejszych warunków do oglądania zawodów. U nas, mimo niektórych perełek, nadal obowiązuje stereotyp kibica-wandala, którego najlepiej zamknąć w klatce i to na betonowych siedziskach, bo ławeczki czy krzesełka to on przecież i tak zniszczy. I choć wprowadzenie licencji dla klubów znacznie polepszyło poziom polskich stadionów, to dzięki Euro wzbogaciliśmy się o kilka aren na naprawdę światowym poziomie. A i kibice, jak się okazało, potrafią się dostosować.

Po trzecie – no właśnie, kibice. Poza incydentami z rosyjskimi bandytami wzorowe, wspaniałe zachowanie polskich kibiców. I nie tylko polskich – irlandzcy fani na długo pozostaną w pamięci (zwłaszcza pewnej pani policjant). Tłumy w strefie kibica, tłumy na stadionach, wspólne śpiewy i zabawa – jak się okazuje i polski kibic potrafi się zachować, co zapewne zdziwiło angielską telewizję BBC, straszącą Anglików tą okropną, bandycką i rasistowską Polską.

Po czwarte – patriotyzm. Flagi na balkonach, flagi na samochodach, flagi na twarzach kibiców. Biało-czerwone szaliki, koszulki i czapki. I wszystko to noszone nawet przez osoby, które dotychczas do tematu kibicowania podchodziły dość obojętnie. Impreza wydobyła z Polaków to, co nie udaje się nawet w Święto Niepodległości, czyli te pokłady patriotyzmu, który jednak gdzieś tam w głębi duszy większości siedzi. Dlaczego nie może tak być 11 listopada?

Po piąte – drogi. Temat niestety dość kontrowersyjny, tym niemniej udało się połączyć Warszawę z Europą szybką drogą. Z ambitnych planów premiera jak zwykle nic nie wyszło, ale też chyba nikt się nie spodziewał, że Polskę na czas Euro przetną dwie autostrady zachód-wschód i jedna północ-południe? W każdym razie, po heroicznych bojach kawałek autostrady z Łodzi do Warszawy udało się rzutem na taśmę wybudować. No i nie należy zapominać, że wyremontowano (lub próbowano wyremontować) sporo dróg krajowych i wojewódzkich. Niby nic, ale zawsze to jakiś plusik.

Po szóste – poziom. Impreza była na wyjątkowo wysokim poziomie, w dodatku okraszona pięknymi bramkami. I teraz napiszę coś, co zabrzmi jak herezja, ale nawet Polacy zagrali momentami nieźle. Powiedzmy, że mieli cztery przyzwoite połowy – pierwsza z Grecją, obie z Rosją i pierwsza z Czechami. Nie piszę, że były to połowy wybitne czy choćby dobre, ale całkiem przyzwoite. Ale żeby przejść dalej, trzeba było zagrać na przyzwoitym poziomie wszystkie sześć. I tu czegoś zabrakło. A czego? To już wiemy wszyscy, ale miało być optymistycznie, więc na tym skończę temat biało-czerwonych. A reszta? Mało było spotkań nudnych,  tylko dwa bezbramkowe. Zdecydowana większość drużyn dopasowała się poziomem do rangi imprezy, na czym skorzystali oczywiście kibice.

Po siódme – finał. W końcu finał godny miana finału, choć jednocześnie spektakl jednego aktora (no, jednej drużyny). Wisienka na torcie wspaniałej imprezy, jaką było Euro 2012. I cieszę się, że wygrała Hiszpania, bo prezentowała najrówniejszy i najbardziej efektowny futbol na tym turnieju. Poza tym Hiszpanie udowodnili, że nie mają sobie równych w Europie.

Cieszę się, że ta impreza odbyła się częściowo w naszym kraju. Na pewno wizerunek Polski i Polaków w Europie ulegnie zmianie, i choć większość z europejczyków wie już, że białych niedźwiedzi w Warszawie na ulicy się nie uświadczy, to jednak teraz mogli empirycznie poznać piękno i gościnność naszego kraju. No i pozostaje mieć nadzieję, że już niedługo do poziomu organizacji imprezy dostosuje się poziom sportowy naszej reprezentacji.

Robert Rusik

About the author
Robert Rusik
Urodził się w 1973 roku w Olkuszu. Obecnie mieszkaniec Słupcy, gdzie osiedlił się w 2003 roku. Pisze od stosunkowo niedawna, jego teksty publikowały „PKPzin”, "Kozirynek", "Cegła", "Szafa", „Szortal”. Ma na koncie kilka zwycięstw oraz wyróżnień zdobytych w różnych konkurach literackich (organizowanych m.in. przez portale Fantazyzone, Erynie, Weryfikatorium, Apeironmag, Szortal i inne), w tym prestiżową statuetkę „Pióro Roku 2009” przyznaną przez Słupeckie Towarzystwo Kulturalne. Przeważnie pisze fantastykę, choć zdarza mu się uciec w inne rejony literatury. Od 2010 roku felietonista Magazynu Kulturalnego „Apeiron”, od lipca 2011 także „Szuflady”. W 2012 roku ukazał się jego ebook „Isabelle”. Prywatnie szczęśliwy mąż oraz ojciec urodzonego w 2006 roku Michałka i urodzonej w 2012 roku Oleńki.

komentarz

  1. O piłce w magazynie kulturalno-literackim? Jeśli już, to trudno się zgodzić, że Hiszpania grała „najbardziej efektowny” futbol na tym turnieju. Efektywny – owszem, efektowny – tylko w finale. Kto oglądał, ten wie. Nie koloryzujmy więc po fakcie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *