„Uparłem się, że będę rysować non stop” – rozmowa z Karolem „KRL” Kalinowskim

krlKarol „KRL” Kalinowski – ur. 1982, rysownik i scenarzysta. Tyle mówi o sobie. Skromność? Niepotrzebna. Ten utalentowany autor komiksów, szczególnie znany z „Łaumy”, ma na koncie liczne sukcesy, wśród nich przełożenie jego komiksu na język teatru czy przygotowywanie adaptacji filmowej. Zapraszamy serdecznie do lektury rozmowy naszego redaktora, Karola Susa, z Karolem Kalinowskim.

Zacznijmy od może niezbyt odkrywczego pytania, jednak pozwalającego przybliżyć czytelnikom twoją osobę. Dlaczego właśnie komiks?

Będę odpowiadać szczerze, a to, niestety (dla atrakcyjności tej rozmowy), wiąże się z serią banałów, które zaraz wymienię. Tworzę komiksy, bo je lubię – tak po prostu. Pojawiły się w moim domu, kiedy byłem dzieckiem, wychowywałem się na nich i zostały ze mną do dziś. Uwielbiam też wymyślać historie i robię to z obsesyjną wręcz częstotliwością. Nie wiem, czy zawdzięczam to komiksom, czy urodziło się to samo z 15siebie, ale skutek jest taki, że codzienne czynności wykonuję na całkowitym automacie, a w głowie na okrągło magluję przeróżne opowieści. Na dodatek okazało się, że wykazuję smykałkę do rysunku, więc mamy już wszystkie składniki na podręcznikowego twórcę komiksów. Teraz, na te przysłowiowe stare lata, dochodzi do mnie jeszcze zrozumienie tej sztuki – zaczynam naprawdę dostrzegać ogromny potencjał, jaki drzemie w tych wszystkich kadrach, dymkach i onomatopejach. Zawsze chciałem napisać powieść, ale dziś wiem, że latami uczyłem się obsługi klucza do zupełnie odrębnego i oryginalnego medium, które wcale nie ogranicza, lecz daje możliwości, jakich nie miałbym, gdybym był skazany jedynie na klawiaturę. I nie żałuję.

02

Pamiętasz swój pierwszy własnoręcznie stworzony komiks?

Oczywiście. To historia załogowego lotu na Marsa. Dwójka kosmonautów, jedna rakieta i zero akcji, bo był start, lądowanie i szczęśliwy powrót. To był spory wyczyn, bo to „nicsięniedzianie” zajęło mi cały szesnastokartkowy zeszyt w kratkę. Nie dam sobie ręki uciąć, ale jeśli chodzi o pierwszych czytelników tego dzieła – celowałbym w przedział 1. – 3. klasa podstawówki. Szkoda, że w tamtych czasach moi kumple chcieli być piłkarzami, komandosami bądź He-Manami, żaden nie miał ambicji bawić się w agenta artystycznego – gdyby się taki przy mnie zakręcił, to może nie rozdawałbym tych moich zeszytów każdej osobie, która o to poprosiła – może mielibyśmy z tego jakieś batony albo karty z Turtlesami, a już na pewno jakieś kopie ksero, które można by zarchiwizować. Błędy młodości.

03To były początki. A później? Czy komiks i – szerzej – grafika  towarzyszyły ci przez cały czas szkolnej nauki?

Wychowywałem się w skromnej, spokojnej rodzinie, gdzie nie było suchego kalkulowania, planowania karier czy życiorysów pod kątem opłacalności. Miałem wolną rękę i pozwolenie od rodziców na poświęcenie się temu, co naprawdę lubię robić. Od początku było wiadomo, że wyląduję w liceum o profilu plastycznym, a po jego ukończeniu trafię na jakieś studia artystyczne. Tak też się stało. Cały czas rysowałem i przez wszystkie lata towarzyszyły mi opowieści obrazkowe – czytałem je i sam pisałem. Bardzo często ta pasja balansowała na granicy zdrowego rozsądku, bo u nas świadome podjęcie decyzji o zostaniu komiksiarzem można by porównać do deklaracji odżywiania się jedynie promieniami słonecznymi, ale przy odrobinie uporu jest to możliwe.

Czyli możesz w swoim przypadku20 powiedzieć, że pasja przerodziła się w pracę? To raczej dość rzadkie w polskim środowisku komiksowym.

Na co dzień pracuję w filii biblioteki miejskiej, gdzie zajmuję się rysunkiem, animacją i prowadzę warsztaty graficzne, więc mimo tytułu bibliotekarza zostałem w zawodzie, a komiksy nadal są moją ogromną pasją, z tą różnicą, że ta pasja pozwala mi zarabiać na życie. I taki był plan. Uparłem się, że będę rysować non stop – że nie dam się wpakować w sytuację, kiedy na rysunek będę musiał wygospodarować sobie czas pomiędzy innymi czynnościami. Taki plan można zrealizować, wyłącznie zamieniając cześć swojej miłości na pieniądze. Na szczęście rysuję tylko to, co chcę, a jeśli z kimś współpracuję, to znaczy, że projekt mi się podoba. Z kolei komiksowe zlecenia z agencji reklamowych, pasujące pod moją kreskę, traktuję jako robotę, którą potrafię wykonać dobrze i szybko, więc są dla mnie dość naturalne. Mam też zaufanego, sprawdzonego wydawcę, on poza podstawową redakcją nie ingeruje w książki, które mu szykuję. W takich warunkach trudno stracić radość z rysowania i myśleć o nim jak o odwalaniu roboty. Mam te swoje kredki i święty spokój.

05

Nie da się ukryć, że masz swój własny, unikalny styl. Tworzysz historie, które określiłbym (nie wiem, czy się mną zgodzisz) jako komiksowy realizm magiczny. Kiedy czytałem choćby „Trzy cienie” Cirila Pedrosy, nastrój, jaki panował w opowieści bardzo kojarzył mi się z twoją „Łaumą”. Czy są twórcy, którzy cię inspirują?

04Realizm magiczny – pewnie to najlepsze określenie tego, co robię. Wątki fantastyczne, jakie pojawiają się w moich historiach, często są nieoczywiste. W „Łaumie” leśnych stworów nie widzi nikt poza Dorotką. Może one w ogóle nie istnieją? No i jeszcze ten sentymentalny sos, od którego nie potrafię się odlepić, który mi jednak smakuje, więc nie przeszkadza. „Trzy cienie” zajmują u mnie szczególne miejsce na półce, ale komiksy innych autorów nie tyle mnie inspirują, co mobilizują. Spoglądam na półkę z albumami i mówię sobie: zobacz, ludzie chcą czytać takie historie, komiks nie kończy się na Batmanie. Fabuły zostawiam wyłącznie mojej głowie i jest to taka loteria, bo nie celuję specjalnie w jakieś trendy albo mody. Lubię za to cytaty. „Kościsko”, które niedawno ukończyłem, usiane jest odwołaniami do dzieł sztuki czy popkultury – głównie w warstwie graficznej. Tak szybko, dla przykładu – bohater, który dobija się do drzwi, jest kadrowany jak Nicholson w „Lśnieniu”, scena pikniku na trawie nawiązuje do „Śniadania na trawie” Maneta itd. Sporo zabawy.

Wspomniałeś o sentymentalnym sosie. Akcja „Łaumy” osadzona jest w małej, nawet trochę zapomnianej, podsuwalskiej wsi. Wybór zapewne nie był przypadkowy.

06Łaojmy (ta wieś z „Łaumy”) to Lipniak – wioska, do której jeździłem z bratem – do babci na wakacje. Nie leży w pobliżu Szurpił, ale rowerem spokojnie można by tam z Suwalskiego Parku Krajobrazowego dojechać bez wylanych potów. Jakieś trzysta metrów od domu zaczynał się las i ten las był granicą wszystkiego. Od północy, też z trzysta metrów, były tak zwane „choiny” – las złożony z mniejszych wysepek. Można tam było znaleźć niemiecki hełm albo dojrzeć jakieś chatki w oddali – i myśmy te chatki brali za jakąś tajemniczą, skrytą osadę. Dziwne rzeczy rodziły się w głowach kilkulatków. Dżemu poziomkowego nie podjadaliśmy, raczej sfermentowane powidła z piwniczki wykopanej za domem, ale pozwoliłem sobie ten wątek zmodyfikować. I tak można by wymieniać i wymieniać. Mitologia jaćwieska była naturalną bazą tej zupy z kawałków wspomnień. Przypomniało mi się, że te niemieckie hełmy służyły za nocniki dla dzieciaków albo za miski na ziarno dla kur.

10Miejsce akcji „Łaumy” ma swój pierwowzór. Czy Dorotka, główna bohaterka komiksu,  także?

Nie. Moja córka Dorotka urodziła się, kiedy komiks był już w księgarniach. Ale chyba udało mi się trafić w charakterek.

A Twój nowy komiks, „Kościsko”? Pozostajesz przy klimatach „Łaumy”? Do kogo będzie on skierowany?

„Kościsko”, tak mi się przynajmniej wydaje, powinno spodobać się czytelnikom, którzy polubili „Łaumę”. Tym razem wziąłem na warsztat mitologię słowiańską, ale w odróżnieniu od poprzedniej książki pozwoliłem sobie na dość luźną interpretację. Kiedy rysowałem przygody Dorotki, cały czas siedziałem w materiałach źródłowych, żeby jak najwierniej oddać rzeczy związane z Jaćwingami i – oprócz wyglądu fizycznego – nie majstrowałem przy mitologii. „Kościsko”  jest jedną wielką wariacją i nikomu nie radziłbym czerpać z niego jakichkolwiek informacji na serio. Poza tym to znowu opowieść rodzinna, więc jak najbardziej jest „łaumowo”. Sam nie zawracałem sobie głowy tak zwanym targetem książeczki, ale wydawca zdecydował się puścić ją w segmencie dziecięcym, więc chyba stworzyłem coś dla dzieci – tych małych i tych dorosłych oczywiście.

07

Twoje albumy wychodzą poza środowisko komiksowe. „Łauma” została przeniesiona na deski teatru, a obecnie trwają prace nad wersją filmową. To niezbyt częste w polskim komiksowie. Jak do tego doszło?

08W moim dorobku właściwie tylko „Łauma” miała takie pozakomiksowe przygody. Z przedstawieniem teatralnym  i z filmem było podobnie – wydawca po prostu odebrał telefon z propozycją. W przypadku filmu to nawet mieliśmy dwie propozycje – wygrała ta ciekawsza. Miałem dużo szczęścia, bo wiem, że w tym czasie twórcy z Teatru Studio i Lava Films rozglądali się po półkach z komiksami, szukając historii do zrealizowania. Być może gdyby „Łauma” ukazała się, powiedzmy, rok później, to nie wpadłaby im w oko. Trochę szczęścia, trochę dobrej historii. Zobaczenie inscenizacji własnego utworu jest niesamowitym uczuciem i życzę każdemu autorowi przeżycia czegoś takiego. Dziwne rzeczy się wtedy dzieją w głowie. Trochę nam ucieka z garści nasza robota – człowiek dostrzega, że to, co wymyślił, nie potrzebuje już twórcy – żyje samo, z innymi ludźmi. I działa.

Czy brałeś udział w przygotowaniach teatralnej adaptacji „Łaumy”? Czy masz jakiś wpływ na powstający film?

09Nie. No, może pomogłem przygotować plansze, które grały rolę scenografii w przedstawieniu. Nie znam się na teatrze, więc nawet gdybym chciał, to raczej nie byłoby tam dla mnie miejsca. Podobnie z filmem – przekazałem reżyserowi materiały, z których korzystałem, pisząc „Łaumę”, pogadaliśmy trochę – i tyle. Na filmach też się nie znam. Być może zrobię coś od strony graficznej przy samej realizacji, ale tylko wtedy, gdy zajdzie taka potrzeba. Nawet nie pracowałem przy konceptach – zajęli się tym ludzie od grafiki koncepcyjnej gier i filmów. Przy czym muszę podkreślić, że bardzo dobrze się z tym czuję. Nie chciałbym, żeby jakiś człowiek teatru czy filmowiec pomagał mi przy rysowaniu komiksu. Niech każdy robi to, co potrafi. Za to z chęcią odwiedziłbym taki plan filmowy. Tak dla przygody.

Jakiś czas temu zapowiadałeś przerwę od komiksów? Zdaje się, że długo w tym postanowieniu nie wytrzymałeś. Jednak miłość do rysowania zwyciężyła?

Chciałem sobie zrobić przerwę, żeby zająć się przygotowaniem serii książek dla dzieci. Ale nie wiązało się to z rezygnacją z rysowania, bo miały być to tytuły bogato ilustrowane. Zacząłem pisać i w międzyczasie trafiłem na „Hej, Jędrek!” Skarżyckiego i Leśniaka, gdzie chłopaki połączyli prozę z forma komiksową. Dostałem obuchem w głowę, ale nie przestałem pisać. Trwało to i trwało, aż któregoś wieczoru wybuchnąłem – siedząc samemu w mieszkaniu, zakląłem na głos i rzuciłem tymi zabazgrolonymi kartkami w kąt. Co ja się będę oszukiwać, jeśli tę sama historię mogę po prostu rozpisać na kadry? Nie ucieknę od komiksu. No trudno.

12

Raczej na szczęście. „Kościsko” ukończone, „Łauma” w teatrze, film na jej podstawie w produkcji. Nie bardzo wiem, czego tu jeszcze życzyć? Masz jakieś komiksowe marzenie, które wciąż czeka na spełnienie?

16Oczywiście. Chciałbym stworzyć bohaterów, do których mógłbym wracać – napisać taką niezamkniętą historię. Moje poprzednie komiksy to skończone opowieści, w których każda próba pisania czegoś dalej byłaby po prostu wymuszona. Chciałbym mieć swojego „Asteriksa”, swoje „Muminki” – coś, do czego mogę w każdej chwili wrócić i dopisać dalsze przygody. Pracuję nad tym, ale ponieważ znam życiorysy innych autorów, wiem, że mimo trzydziestu trzech lat życia, które w moich oczach jawią się dość poważnie, mam jeszcze czas.

Dziękuję za rozmowę

22

About the author
Karol Sus
Rocznik ‘88. Absolwent Uniwersytetu Warmińsko- Mazurskiego w Olsztynie. Wychowany na micie amerykańskiego snu. Wciąż jeszcze wierzy, że chcieć – to móc. Wolnościowiec. Kinomaniak, meloman, mól książkowy. Namiętnie czyta komiksy. Szczęśliwy mąż i ojciec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *