„Czytanie to Awantura”, awantura po czytaniu

Środowisko Nowej Fantastyki zareagowało wściekłością na analizę książki Łukasza Orbitowskiego  „Widma” w programie „Czytanie to Awantura” na TVP Kultura, dokonanej przez krytyków – Andrzeja Franaszuka, Annę Marchewkę i Krzysztofa Siwczyka. Niesłusznie – fantastyka, jako nurt, na lekceważenie przez literackie salony bardzo długo pracowała.

Polska fantastyka ma pewien zasadniczy problem sama ze sobą – stara się za wszelką cenę zrzucić odium lekceważenia narzuconego na nią przez krytykę literacką głównego nurtu,  z drugiej strony – całkowicie na własne życzenie na owo lekceważenie pracuje. Tym samym rodzi się pewna schizofreniczna postawa, tak w czytelnikach jak i autorach tego nurtu – z jednej strony zachwyt nad własnymi „osiągnięciami” (cudzysłów zamierzony) z drugiej – dogłębna frustracja, iż pomimo rzesz czytelników, „własnych” recenzentów, indywidualnych form dystrybucji i niespotykanej nigdzie indziej zwartości środowiska, fantastyka wciąż traktowana jest niepoważnie prze literackie salony. Jest to fascynujące stadium pewnego zapętlenia – z jednej strony pragniemy wreszcie być docenieni i zauważeni, z drugiej – robimy wszystko by wciąż być lekceważonym. Postawa, zaiste, Rejtanowska.

Spójrzmy na literaturę amerykańską choćby. Fantastyka tam jest po prostu częścią popkultury i na bazie tejże popkultury funkcjonuje, budując swoją popularność. Żaden fantastyczny autor amerykański nie domaga się aby jego wypowiedzi w panelu na ComicConie w San Diego przytaczano podczas uczonych debat literaturoznawców w Berkeley. Nie ta liga, po prostu, każdy tam ma taką świadomość. W Polsce zaś fantastom i fantastyce uczyniono niewiarygodną krzywdę próbując wielokrotnie podnosić fantastyczne czytadła do rangi sztuki wysokiej. Polska fantastyka jest mniej więcej tak sztuką wysoką, jak peerelowska seria książeczek „z tygrysem” była zbiorem rzetelnych, naukowych opracowań historycznych. Kompletne pomylenie pojęć. Ponadto – przejście wielu literatów z fantastyki do głównego nurtu jest traktowane niejednokrotnie nieomal jak zdrada. Choćby przykład Romualda Pawlaka – bardzo dobrego autora fantastyki, którego przejście do głównego nurtu przyjęto, powiedzmy, z rozgoryczeniem. Nazwisk można wymienić więcej – Łukasz Orbitowski – wybitny literat, jedną nogą jeszcze w fantastyce, drugą już w głównym nurcie, Wit Szostak, Jacek Dukaj, Rafał A. Ziemkiewicz, Szczepan Twardoch… Wszystkich tych autorów fantaści wciąż zaliczają do swojego grona (może poza Ziemkiewiczem). Ten ostrożny balans pomiędzy fantastyką a mainstreamem jest jedynym co ratuje fantastyce twarz – niemal wszystkie bowiem gwiazdy fantastycznego światka piszą „dzieła” na poziomie intelektualnej pustyni, robiąc krecią robotę wspomnianym, wartościowym autorom i pracując na lekceważenie i wzgardę salonów literackiej krytyki zbiorowo, z góry – dla całego środowiska.

Być może nie dość dokładnie opisuję to zjawisko, a więc pozwalam sobie przytoczyć cytaty i przykłady.

W wywiadzie dla Dziennika przed kilkoma laty Łukasz Orbitowski zapytany o to dlaczego twórcom fantastyki trudno przebić się do mainstreamu odpowiada: „To niedocenienie fantastyki wynika głównie z niewiedzy. Wielu krytyków – i to nawet nie jest ich wina – nie ma odpowiednich narzędzi, by uprawiać krytykę literacką na tym gruncie, wiele osób nie potrafi nawet odróżnić, co w fantastyce jest wtórne, a co twórcze. Prywatnie tęsknię za taką zgodą między literaturą fantastyczną a głównonurtową, ale wydaje mi się, że niewiele osób jej potrzebuje. Wydawcy, fani, a nawet część pisarzy, którzy mają swoje tematy, swoje wydawnictwa i zapewnione miejsce na liście bestsellerów Empiku”. Z drugą częścią wypowiedzi jestem w stanie się zgodzić, z pierwszą – już niekoniecznie. Literatura popularna (a do tej zalicza się fantastyka) nie może wymagać od odbiorcy jakiegokolwiek „zestawu narzędzi” niezbędnego aby ocenić jej wartość. Literatura rozrywkowa musi przede wszystkim być dobrze napisana (aby uczyć języka ojczystego), sprawna fabularnie (aby bawić) i klarowna (aby przebrnięcie przez nią nie było intelektualnym wyzwaniem). Na początku XX wieku w USA nie wymagano od czytelnika paperbackowych westernów wiedzy na temat życia na dzikim zachodzie, struktury społecznej miasteczka pionierów i płodozmianu. I jeśli przyjrzymy się fantastyce jest podobnie – gdy sięgniemy po najwybitniejszych pisarzy Science Fiction (a niechby nawet i fantasy) to żadne z ich dzieł nie wymaga od czytelnika jakichkolwiek „narzędzi” poza najbardziej podstawową wiedzą. Dick, Lem, Clark, Zajdel… tworzyli oni literaturę, tak powiem to – rozrywkową, która dopiero dzięki geniuszowi ich talentu urosła do rangi sztuki. Truizm, ale nie każdy go przyjmuje do wiadomości: sztuka powstaje z rozrywki, nigdy na odwrót (co wyjaśnia intelektualną jałowość całej tzw. sztuki współczesnej). Tymczasem fantastyka przyjmuje następującą postawę, świetnie zobrazowaną przez Orbitowskiego – nie mogą nas docenić, bo się nie znają. Odpowiadam – fantastyka to nie zeszyty naukowe UJ – przed lekturą czytelnik nie musi się „znać”.

Dobrze gdy literatura wymaga od czytelnika szerszych horyzontów, jeszcze lepiej – jak ich poszerzenie sama oferuje.

Ale skąd w fantastach takie parcie na bycie zauważonym przez mainstream, skoro doskonale sobie radzą i bez niego, z lekceważeniem wszelkich norm wolnego rynku (który jednak trochę do drzwi puka – choćby upadek SFFiH)? Otóż nie chcę wytykać palcami, ale sądzę, że wiele do czynienia miał z tym Andrzej Sapkowski. Popatrzmy – wpływowy literat i przez cały czas – gwiazda w świecie fantastyki. Ojciec założyciel polskiej fantasy. To właśnie tenże Sapkowski na spotkaniach, konwentach, felietonach (choćby słynny tekst „Piróg, czyli nie ma złota w Szarych Górach”) i wreszcie – w wielkiej knidze pod tytułem „Rękopis znaleziony w smoczej jaskini” lansował i lansuje tezę o fantastyce jako nurcie w kwestii artystycznej równym, a nawet przewyższającym mainstream. To on jest autorem słów, iż w fantasy nuda wynika z nieporadności autora, a w głównym nurcie jest ona założeniem artystycznym. Cóż – zadęcie jego wywodów o wyższości fantasy nad inną literaturą może budzić śmiech, ale niestety ukształtowało ono umysłowość wielu czytelników, do dziś dnia uznających inne nurty literackie za coś pośledniejszego względem fantastyki.

Tak więc obserwując z zewnątrz środowisko całkowicie w sobie nawzajem rozkochane, prześcigające się w pochwałach pod adresem siebie i swoich, a gromiące surowymi recenzjami autorów, którzy czymś tam komuś „podpadli”,  nietrudno zrozumieć dlaczego literackie salony patrzą na fantastykę z takim politowaniem. Doprawdy – chciałbym aby konwenty polskie zamieniły się w coś takiego jak te amerykańskie – to znaczy miejsce gdzie autentycznie spotykają się fani, ale przy tym – skąd wybijają się wcale dobre idee i pomysły, co daje asumpt do rozwoju gatunku. Gdzie producenci gier i filmów zyskują wiedzę na temat oczekiwań fanów i mogą ją zaprząc do wielu udanych, lub mniej udanych produkcji. Niestety – nic z tego, „żadnych marzeń, Panowie, żadnych marzeń”.

Dlatego też reakcja na to kulturalne lekceważenie Orbitowskiego jest wykazaniem pewnej nieświadomości. Krytyka literacka w fantastyce także praktycznie nie istnieje – jest tylko jej fasada. Przytoczę słowa Kresa, skoro ja, jako człowiek spoza „środowiska” mogę zostać uznany za niewiarygodnego: „Krytyka literacka w fantastyce wygląda tak, jak wygląda – czyli źle, tragicznie – między innymi dlatego, że kumple recenzują książki innych kumpli, wszyscy się znają, lubią albo nie lubią, ratują nawzajem z opresji lub dmuchają żony „przyjaciół”, ktoś kogoś częstuje piwem, a ktoś inny czarną polewką.” („Galeria dla Dorosłych”, Fabryka Słów, 2010). Dodać do tego należy wyjątkową delikatność środowiska – na każde, choćby i najłagodniejsza słowa krytyki reaguje ono histerią, inwektywami, a nawet pozwami do sądu (zupełnie nie pojmując, że zaskarżyć kogoś za wygłoszenie opinii nie sposób – nie ma ku temu podstaw prawnych, ale cóż – o tym z książek fantastycznych się nie dowiedzą). W najlepszym wypadku – oskarżeniami o frustrację („Pana nie chcą wydawać, jest Pan sfrustrowany i dlatego też Pan krytykuje” – z tymże słowo „Pan” zazwyczaj zastępowane jest bluzgami).

A więc kwadratura koła – fantastyka bardzo pragnie być zauważona i doceniona, jednak robi wszystko aby wciąż być lekceważoną, a prace są na poziomie niejednokrotnie tak żenującym, że też nie za bardzo jest co doceniać. Cóż – w pewnym momencie przekroczona zostanie masa krytyczna a czytelnicy powiedzą „sprawdzam” – czeka wtedy fantastykę albo marginalizacja, albo nowe otwarcie. Orbitowski będzie miał się dobrze, tak jak kilku innych. Wielu autorów nie potrzebuje wściekłej obrony – bronią się ich prace. Reszta zniknie w pomrokach niepamięci – jak Ci nieszczęśni autorzy paperbackowych westernów. Choć dla tych westernowców to w tym przypadku niestety – dość krzywdzące porównanie.

Arkady Saulski

About the author
Arkady Saulski
rocznik 87, urodzony w kraju Polan i Wiślan. Publikował w: Nowej Fantastyce („Dzieci Syberyjskie”), Frondzie, Pressjach. Prowadzi stały dział komentarzy międzynarodowych w magazynie Idź pod Prąd. Jest, od wielkiego dzwonu, komentatorem politycznym na Fronda.pl. Ostatnio najaktywniejszy na portalu Rebelya.pl (gdzie dokończył swoją „trylogię polską”). Ma również przyjemność od czasu do czasu publikować eseje około literackie na Szufladzie. Nie lubi złej literatury (której jest pełno), lubi dobrą whisky (której jest zawsze za mało).

2 komentarze

  1. Odnośnie środowiska fantastyki w Polsce to dokonał Pan bardzo interesującej analizy, który wydaje się trafna i również pokazuje Pana znajomość tematyki. Cóż w Polsce mnóstwo dziedzin funkcjonuje na zasadzie środowisk, koterii i towarzystw wzajemnej adoracji, nawet „główny nurt” literacki jest dosyć mocno podzielony.

    Jednak jedno zdanie wycięłabym z Pana felietonu. bo je absolutnie błędne.

    „Truizm, ale nie każdy go przyjmuje do wiadomości: sztuka powstaje z rozrywki, nigdy na odwrót (co wyjaśnia intelektualną jałowość całej tzw. sztuki współczesnej). ”

    Funkcja rozrywkowa w sztuce jest późna i wtórna. Pierwotnie każda dziedzina sztuki (poza kinem, które jest jedną z najpóźniejszych dziedzin) miała swoje źródła w religii i obrzędowości. Tańce, śpiewy/muzyka, literatura, malarstwo, rzeźby, teatr i ubiory (tak to że w ogóle cokolwiek nosimy wiąże się z rozwojem wiary, człowiekowi pierwotnemu nie było raczej zimno i się nie wstydził, bo był zwierzęciem przystosowanym do swojego środowiska naturalnego), wszystko pierwotnie miało związek z taką czy inną formą kultu. Następna funkcja jaką zaczęły pełnić to propagandowa,czyli służyła władzy do różnych celów. Rozrywka jaka płynęła z tych wszystkich czynności była wartością poboczną i dopiero niedawno zaczęła dominować. Przypuszczam, że podobnie do Krzysztofa Vargi nie ma Pan zielonego pojęcia o sztuce współczesnej, skoro nazywa ją Pan jałową.

  2. Zajdel, proszę pana, raczej nie pisał po to, by tworzyć literaturę rozrywkową. Jego antyutopie, tj. sciene fiction socjologiczna miały za zadanie krytykować ówczesny reżim komunistyczny. Po lekturze jego książek człowiek nie cieszy michy, tylko rusza trybikami w mózgownicy.

Skomentuj Katarzyna Krawczyk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *